poniedziałek, 22 czerwca 2015

19. Aplikacje

Gejp Grejpfrut okazał się być cięższy, niż przypuszczała Aleksandra. Nie było szans, żeby wydostał się ze swojej kryjówki o własnych siłach (nawet nie miał takiego zamiaru), toteż do akcji musiały przystąpić śmigłowce i wielkie nosze przeznaczone do ratowania świń i krów z tonących gospodarstw. Podniebne policyjne ptaszki zaczęły krążyć dookoła stodoły, a na ląd schodziło coraz więcej policjantów.
  - Nie do wiary, że ten spasiony skurczybyk przez cały ten czas ukrywał się właśnie tutaj - westchnął po pewnym czasie główny pilot, ściągając z głowy swój firmowy hełm czyli czarną czapkę z daszkiem z odblaskowym napisem, którego nie potrafiłam przeczytać. - Sześć lat poszukiwań, sześć lat nieustannego sieciowego terroru i nagle Gejpa Grejpfruta znajduje biwakująca w stodole zgraja ludzi, z których połowa przeszła na wiek emerytalny, jeden jest niepełnosprawny analfabeta, a dwie panie pochodzą z drugiego końca świata.
  - Gdyby nie ten niepełnosprawny analfabeta, pan Grejpfrut nadal okradałby internetowe konta i udostępniał widea, których nikt nie powinien oglądać - ucięła ostro Aleksandra Zwiewa, patrząc spokojnie, jak wielkie ciało Światowego Hakera unosi się w górę na grubych sznurach. Nawet z odległości piętnastu metrów czuła jego kwaśny smród. - A gdyby nie zachłanność tamtej starej wiedźmy, najpewniej nikt nie doniósłby na tego psychopatę, bo po co?
  - Ma pani zupełną rację - potwierdził w końcu pilot zauważając, iż ma do czynienia z kobietą silnie pewną swoich racji - i w dodatku tym sposobem, panie również stały się gwiazdami dzisiejszej nocy. Dzięki zdjęciom Mariny Iwanienko, nazajutrz wszystkie stacje telewizyjne będą grzmieć od nowych wiadomości.
  - To super fajnie się składa. Ja tam zawsze chciałam zostać aktorką - odparła Natalka, ściskając w rękach plastikowy kubek pełen gorącej kawy.
  - Będą musiały panie zostać na miejscu zdarzenia. Do ranka powinno być już tu pełno dziennikarzy i fotoreporterów, którzy będą chcieli przeprowadzić z wami wywiady.
  - To konieczne?
  - Tak, chyba że mają panie ochotę polecieć z nami na posterunek w południowych Chinach - zaśmiał się wesoło pilot, po chwili krzycząc coś do swoich podopiecznych, którzy wynosili z piwniczej skrytki pana Gejpa coraz to nowe artefakty i dowody. - Musimy dostarczyć tam raport przed południem. Nasza baza współpracuje z ich bazą, więc nie mamy innego wyjścia. Zazwyczaj przesyłamy raporty drogą internetową, bądź telefoniczną, ale tym razem mamy do czynienia ze sprawą wagi państwowej. Zapowiada się bardzo długa noc.
   Natalka podziwiała niknące w blasku reflektorów ciało pana Gejpa Grejpfruta. Ktoś o wyjątkowo wyczulonym wzroku zauważyłby, że kilka niedojedzonych pestek słonecznika wypadło ze spodni hakera i utonęło w pobliskich mokradłach.
  - Och, panie pilocie - westchnęła Aleksandra z czarującym uśmiechem, przybliżając się delikatnie do mężczyzny w mundurze - przecież nawet, gdyby pan chciał, to nie mógłby pan przewieźć nas aż do południowych Chin.
   Pilot odwzajemnił uśmiech, dopijając resztki swojej kawy. Jego lekko opalona twarz, pokryta dwudniowym zarostem, wyrażała bezsprzeczną radość i uniesienie. Duma, która wypełniła jego serce po schwytaniu poszukiwanego złoczyńcy sprawiała, że czuł się niepokonany i wyjątkowo pewny siebie. Ola szybko to wyłapała. I skutecznie wykorzystała.
  - Jest pani tego pewna? - Uniósł brwi, naciągając swój hełm z powrotem i dając chłopakom znak, aby szykowali helikopter do startu. - Kierunek- Tybet. Czas lotu- około siedmiu godzin. Liczba pasażerów - tutaj zerknął buńczucznie w stronę filuternie przygryzającej kciuk Aleksandry - cztery osoby.
  - Pięć - odrzekła szybko Zwiewa.
  - Pięć? - zdziwił się pilot.
  - Pięć? - zdziwiła się również Natalka.
  - Łuka leci razem z nami.
   Pilot spojrzał niepewnie na bawiącego się dwoma patykami Łukę, którego Rudy przykrył dwoma najgrubszymi kocami, chcąc jakoś odwdzięczyć się mu za ciężkie chwile stresu. Wielkolud wyłapał w ciemności spojrzenie Oli i niezdarnie pomachał jej swoją silną, mamucią ręką.
  - No nie wiem, czy to aby na pewno dobry pomysł...
   Aleksandra rzuciła porozumiewawcze spojrzenie w stronę Natalii, a ta od razu odrzuciła w tył kubek po kawie i dopadła pilota z drugiej strony. Jej oczy były zdeterminowane i bezlitosne.
  - Panie pilocie. Jestem pewna, że się dogadamy - zaćwierkała, podciągając rękawy płaszcza. - Quasimodo przyda się w... dociążeniu pokładu.
  - Helikopter jest bardzo duży. - Aleksandra otworzyła usta, z udawanym zdziwieniem spoglądając na głośną, potężną maszynę, która stała uśpiona na suchym gruncie, kilka metrów dalej. - Bardzo, bardzo duży. Prawda, Natalia?
   Pani Blasket nastroszyła piórka i delikatnie, acz z pasją ugryzła pilota w ucho.
  - Duży jak skurwysyn - powiedziała.
   Głównego dowodzącego sił powietrznych oblał szkarłatny rumieniec. Mężczyzna nerwowo rozejrzał się dookoła, upewniając się, czy żaden z jego towarzyszy nie miał przyjemności zaobserwować zaistniałego epizodu. Kiedy powrócił wzrokiem do Natalki i Oli, kobiety uśmiechały się słodko, trzymając się za ręce i szepcząc rzeczy, które (jak mniemał pilot) były tak sprośne, iż chciał je jak najprędzej usłyszeć.
   Gry tymczasem Ola mówiła do Natalii:
  - Jakby miał jeszcze jakieś wątpliwości, to się wyliżemy i złapiesz mnie za dupę.
  - Mamy się całować?!
  - Tak, do kurwy nędzy. Lesbijski team zawsze działa na facetów.
   Mężczyzna poluzował kołnierz, przełykając głośno ślinę.
  - No dobrze. Mają panie racje, wszyscy idealnie się pomieścimy. Proszę za mną.
  - Łuka, do nogi! - zawołała Aleksandra i po niecałych dwudziestu minutach wszyscy siedzieli już na pokładzie, gotowi do wysokich lotów, uniesień, opadania, et caetera.
   Natalia Blasket jeszcze tylko ukradkiem spoglądała na oddalającą się stodołę, oświetloną białym blaskiem lamp. Dookoła wciąż kręcili się członkowie hipisowskiego Orszaku, a Marina nadal cykała kolejne zdjęcia, na których znajdowali się zdezorientowani jej zachowaniem policjanci oraz zdenerwowani towarzysze w szalikach reggae. Fotografia, na której przedstawiona była Natalka i Ola w pozycji bojowej, nachylające się nad klapą i klęczące w stogu siana, szybko obiegła internetowy świat i znalazła się na pierwszych stronach gazet z błędnym dopiskiem Gejp G. poskromiony przez dwie europejskie agentki. Media już od godziny szóstej wrzały na temat schwytania długo poszukiwanego hakera.
   A tytułowe agentki leciały spokojnie nad dolinami i kotlinami, podziwiając zielone pastwiska, głębokie jeziora i ujmujące, rozległe pola dzikich kwiatów, jak również gęste lasy, bory i małe wsie, rozmieszczone nierównomiernie na rosyjskiej ziemi. Pani Blasket nie odstępowała głównego pilota na krok bo też nie miała w helikopterze zbyt wiele miejsca na długie spacery, ech. Przez całą długą podróż opowiadała mu ciekawe historie ze swojego zmyślonego życiorysu, podczas gdy Ola żałowała, że nie zamordowała Mariny Iwanienko przed tym, jak ta opublikowała ich nieszczęsne zdjęcia na swoim koncie.
  - O rety, macie tutaj przenośny telewizorek! - krzyknęła Natalia, przechodząc pomiędzy siedzeniami i zajmując miejsce po lewej stronie Aleksandry. - A ty mi nic nie mówiłaś, że oglądasz jakieś tanie telenowele. Daj mi ten pilot.
  - Nie, bo zaraz zaczną się wiadomości!
  - Nie znasz rosyjskiego, Als. A może będą jakieś seksy w telenoweli. Daj tego pilota, bo cię trzasnę. Iwan mówi, że lądujemy za niecałe cztery godziny. - Natalia z wysiłkiem próbowała odebrać przyjaciółce mały przedmiot, który magicznie zmieniał kanały, jednak Ola miała stalowy uchwyt. - Ej. Czy my przypadkiem nie obiecałyśmy mu swoich picz w zamian za podwózkę do Tybetu?
   Czarnowłosa już miała jej odpowiedzieć, jednak na małym ekranie pojawił się obraz niezbyt atrakcyjnej reporterki, a w prawym górnym rogu ukazało się dokładnie to samo zdjęcie, które Marina zrobiła im z zaskoczenia kilka godzin temu.
   Niebawem już wszyscy na świecie również ci mieszkający w Rzymie i Minneapolis oraz interesujący się czasami zbiorem popołudniowych newsów lub zwyczajnie wyczekujący kolejnego odcinka Złotego Stulecia znali wizerunek dwóch cichych bohaterek, które Wladimir Tomow przedstawił na wizji mianem Als i Nats.


  - A dla pana może jeszcze jednego herbatniczka?
   Herbatniczki, ciasteczka, kapciuszki, witaminki, okularki i panie Angelo, ile razy mam panu powtarzać, że dzwonić nie da się przez mikrofon, na litość boską! tłukły się w jego głowie od samego rana. Babcine obiady, perspektywa wpadnięcia w skrajne szaleństwo oraz brak możliwości ucieczki, przyprawiały Matta Blaskey'a o ciarki. Im więcej się martwił, tym więcej spał. Im więcej spał, tym częściej pani Bartone podkradała mu trufle tym bardziej tracił łączność z rzeczywistością. Chwilami modlił się nawet o przyjście Lizawiety, jako że była ona jedyną prawdziwą osobą, jaką widział w swoim Domu Wariatów.
  - Nie. Żadnych więcej herbatniczków - wycharczał mężczyzna, nie podnosząc nawet wzroku na zatroskaną pielęgniarkę.
   - A braliśmy dzisiaj leczki?
  - Tak, kurwa, braliśmy.
   Przy nowym telewizorze, który zawitał w obszernym salonie na początku zeszłego miesiąca, zapanowało nagle wielkie poruszenie. Pan Casella (egocentryzm) wraz z panem Ferro (pogłębiona nerwica histeryczna) podrapali się paznokciami o miejsce najbliżej ekranu, a pani La Duca (hipochondria), wraz z wiankiem ślepych i przygłuchych przyjaciółek, pchały się żwawo do przodu, przeganiając szepczącego do siebie pana Leone (zespół stresu pourazowego) i nieustannie szkicującą portret niedźwiedzia morskiego panią Tieri (zburzenia obsesyjno-kompulsywne). Miska owsianki rozlała się na dywan, kilka pionków do gry w chińczyka przewróciło się na stół, a któraś z pań cierpiących na schizofrenię wypluła swoją sztuczną szczękę i rzuciła nią w wazon pełen sztucznych kwiatów.
  - Ale lodzie, no no! - westchnął z entuzjazmem pan Ferro, podczołgując się do telewizora i niemal zrzucając go z półki. - A jakie mają minki, cizie!
  - Powiadają, że te dwie dziwki ujęły jakiego Hejpa Hakiera - zaskrzeczała pani La Duca, szturchając w ramię siedzącą obok niej panią Tieri. - Co to się porobiło. Przełączcie mi w tej chwili na Modę na Sukces, parszywe ścierwa.
  - Domenica, ty jeszcze widzisz te napisy na dole. Czytaj, dziecko! Czytaj!
  - Dwiee Poolkii... odnajduująąc hakeraa światowegoo... nagrodaa dziesięć tysięcyy doolaa... - Domenica skupiła się tak mocno, że strużki potu ciekły po jej pomarszczonych skroniach, ale nie poddawała się. Ściskając chusteczkę higieniczną w swoich kościstych dłoniach, z trudem czytała dalej. - Kobieetyy odleciałyy doo... Przestępca złapany.
   Matt słuchał tego wszystkiego ze swojego osobistego fotelika, pokrytego warstwą pledów i poduszek. Fotel pachniał miętą, starością i siwizną. Matt miał ochotę poderżnąć sobie gardło, jednakże miał do dyspozycji jedynie plastikowy widelec i dwie kolorowe słomki, które ukradł z obiadu. Plan samobójczy musiał zostać odłożony na inny termin.
   Pielęgniarka już zbliżała się do grupki seniorów, próbując ich rozdzielić i uspokoić.
  - E, Matty! - zawołał któryś ze starców, klaszcząc w dłonie. - Cho no tutaj! Może ci się która spodoba, ty taki samotny jesteś. Żal mi go, bo chłopak siedzi tu z nami bez żadnej młodej cipki.
  - Tutaj to tylko pani profesor pielęgniareczka! - zawołali roześmiani emeryci, wymachując w górze swoimi kulami. - Francesca, Francesca, dupa od samotności niebieska!
  - Podejdź i zobacz, jakie ładne bohaterki. Wstań z tego wyra, Matty.
  - Nie, dziękuję.
  - Oj, pączusiu. I imiona też mają ładne.
  - Als i Nats - przeczytała Domenica, poprawiając swoje wielkie, okrągłe okulary. - Nats i Als się nazywa ich spółka.
   Czerwona lampka zapaliła się nagle w umyśle pana Blaskey'a. Jakaś niewidzialna siła szarpnęła jego ciałem i oto mężczyzna stał wyprostowany, ciągle w tym samym szpitalnym sweterku, ciągle w tych samych białych klapkach. Wyprostował się i namierzył nową plazmę, która była zasłonięta przez tłum pchających się seniorów i seniorek.
   - Proszę zabrać stąd swoje siwe, pomarszczone głowy - odparł nienaturalnie spokojnym tonem, powoli zbliżając się do bzyczącego ula podnieconych Włochów. - Dobrze radzę. Proszę się natychmiast odsunąć.
  - Ooo, a ile helikopterów tam było! - wrzasnęła Domenica, obśliniając swoją nową bluzkę. - Ten Gejp Hakier to musiał być niezły gość. A może i przystojny?
  - Poczekajcie, chłopiec się chyba zakochał. Patrzajcie, jak się gapi. Jak głupi do sera.
  - Ser? Gdzie?
   Zobaczył ją. Swoją zaginioną, szczupłą, idealną małżonkę, wciśniętą w kadr pomiędzy Inessę/Aleksandrę/Olę Antoniewicz, a rozwalony stóg siana. Jej twarz była delikatnie zbrudzona pyłem i piachem, a potargane włosy wyglądały jak sierść pudla moknącego na deszczu przez pięć nocy.
   Ale była tam.
   Matt spojrzał na dopisek na dole ekranu: Rosja. Ujęcie z kamery przedstawiało teraz oblicze ponurej stodoły, stojącej samotnie pośród nagich łąk. Kilkoro dziwnie ubranych osobników machało i uśmiechało się do obiektywu, a poranne promienie słońca rozświetlały ich brudne, pucułowate policzki. Następne ujęcie. Ocenzurowana twarz Gejpa Grejpfruta, patrzącego z uśmiechem ze schodów aresztu śledczego w mieście Lorino.
   Nim mężczyzna zdołał odgonić swoich starych podopiecznych, zniszczyć stoliczek do kawy, przewrócić pielęgniarkę Francescę i wdać się w bójkę z ochroną szpitala psychiatrycznego w Genui, jeszcze raz rzucił pełne żalu i niedowierzania spojrzenie w stronę świecących, brązowych oczu pani Blaskey. Silne ręce powaliły jego osłabione ziołami ciało na ziemię tak szybko, iż tylko przez ułamek sekundy mógł ujrzeć leżącą pod krzesłami sztuczną szczękę pani Orsoli.
  - Natalia - jęknął, sparaliżowany przez podręczny paralizator ochroniarza.
 

  - Matt - zaczęła Natalka - pewnie strasznie by się ucieszył z tej aplikacji.
  - A co to znowu za nowa, głupia aplikacja zaśmiecająca MÓJ telefon? - spytała Aleksandra, przeszukując paczkę świeżych marchewek w poszukiwaniu choćby kawałeczka mlecznej czekolady.
  - Mój kalendarzyk - odparła pani Blaskey z szerokim uśmiechem, przesuwając palcem po dotykowym ekranie. -  Podaje dni do okresu, dni płodne, określa nawet jakie masz szanse na udany seks i długi orgazm.
  - To chore.
  - Chore dla ciebie, bo nie masz kogo dymać - żachnęła się kobieta, przewracając oczami. Ola zmroziła ją wzrokiem, wyraźnie określając granice tematu tabu. - Nooo, ale tobie też by się to przydało, Als. Ten kot tutaj opisuje nawet twoje emocje i możesz dodatkowo notować samopoczucie w okresie menstruacji.
  - Świetnie, tyle że nie będę miała okresu menstruacji przez jakieś kolejne osiem miesięcy. Oddaj mi telefon, koniec zabawy.
  - Ooo, zobacz! Tu można sobie zapisywać różne rzeczy! - Natalka podskoczyła w miejscu, a helikopter zmienił kurs, przechylając się leniwie na prawo. Zielone korony drzew zawirowały przed oczami Oli razem z ośnieżonymi szczytami gór i surowymi krajobrazami malutkich, himalajskich miasteczek. Huk wysokoobrotowych silników zagłuszał rozmowy pilotów. - No dobrze, poobserwujmy cię. Masz obfite krwawienie?
  - Nie mam krwawienia, do jasnej cholery! Jestem w ciąży!
  - Dobra, ale tu trzeba jednak zaznaczyć jakąś gwiazdkę. No to zaznaczę jedną. Okaaay, lecimy dalej. Jaką piszmy notatkę?
  - Natalia. - Ola przyjęła pozę bojową, zaciskając mięśnie szczęki. - Oddaj mi ten telefon w tym momencie. Jestem wkurwiona, zmęczona, niewyspana i, masz rację, chętnie bym kogoś zerżnęła, ale jedyny mężczyzna, za którym szaleję i oddałabym całe życie, żeby jeszcze chociaż raz go zobaczyć, jest gdzieś na drugim kontynencie ze swoją zakichaną, przebiegłą, podłą żoną, która niedawno uprowadziła twojego męża - zagrzmiała, nadal trzymając wyciągniętą rękę. - Więc, jeśli nie chcesz zmusić mnie do rękoczynu, to dobrze ci radzę, oddaj telefon.
   Natalka cmoknęła ustami, zastanawiając się nad czymś głęboko. Wreszcie wystukała coś na klawiaturze i wzruszyła ramionami.
  - Za długo. Napisałam, że jesteś rozdrażniona.
   W chwili, kiedy miesiączkowa aplikacja zaczęła obliczać datę kolejnej menstruacji pani Natalii Blaskey, helikopter gwałtownie zniżył swój lot, a wzrok Aleksandry zatopił się w niezmierzonych, ostrych szczytach Himalajów, które cięły błękitne niebo na wylot.
 

2 komentarze:

  1. Miłość kom­po­nowa­na przez dwoj­ga ludzi. Drżenie kącików ust i dłonie spla­tające gdzieś nad for­te­pianem uczuć. Tak, to miłość na­pisała naj­piękniej­szą me­lodię świata. Bi­cie dwoj­ga serc. Żaden Bee­tho­ven, żaden Vi­val­di. To my.
    Widzący - kocha ją przez jej wygląd.
    Niewi­domy - kocha ją przez jej złote serce. Oczy widzą to co na zewnątrz. Oce­niają obu­dowę. Za to ser­ce. Ser­ce widzi to cze­go nie dos­trze­ga wzrok, to co jest uk­ry­te głębo­ko w nas.
    Dla­tego niewi­domi widzą najlepiej
    Mu­zyka po­win­na za­palać płomień w ser­cu mężczyz­ny i na­pełniać łza­mi oczy kobiety. http://uliczkami-barcelony.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń