Dostały się do aresztu, oficjalnie nie popełniwszy żadnej zbrodni. Wpuszczając do ciepłego pomieszczenia śnieg oraz upiorny dech najwyższych szczytów, Aleksandra i Natalia rozejrzały się po niedużym komisariacie, w którym chyba nie trzymano nikogo poza zdechłym szczurem w celi numer trzy. Ubogie wnętrze przedstawiało się następująco: nadpleśniałe biurko skośnookiego szeryfa, nadpleśniałe kanapki na biurku skośnookiego szeryfa, skośnooki szeryf oraz jego skośne oczy. Z radia Made in China dobiegało zgrzytające Run the World, a dywanik na kafelkowej podłodze był zbrudzony kawą oraz octem.
- Stare japońskie przysłowie mówi - odezwał się szeryf, wracając do żywych z krainy swojego umysłu - kobieta jest jak zły mandaryn.
- Co? Ktoś powiedział mandarynki? - Oczy Natalki rozświetliły się, ale niestety był to fałszywy alarm. Nikt z zebranych nie posiadał mandarynek, zaś szeryf zwykł jadać na obiad ciepłe kluski z cukrem.
Kim są te panie? Przyjaciółki z Rosji. Dlaczego je tu przywieźliście? Złapały groźnego Gejpa Hakera, panie szeryfie! O, tak, o, tak, należał im się za to szacunek, więc zostanie im przydzielona cela numer dwa z widokiem na celę numer jeden. FANTASTYCZNIE! Zanim zdążyły podziękować, już siedziały za kratami. Czarne oczy Aleksandry wirowały, co chwilę zamykając się, zaś oczy Natalii były zmrużone, skupione... niemal zamyślone.
- Już?
- Nie.
- Juuuż?
- Nie.
Aleksandra westchnęła przeciągle, zaglądając przez malutki otwór w drzwiach. Korytarzyk był pusty, ale rosyjscy stróże prawa nadal kręcili się gdzieś w pobliżu, węsząc wokół kobiet o zapłatę za podwózkę 2000 kilometrów. W pewnym momencie nozdrza Oli zwęszyły coś dużego.
- JUŻ! - krzyknęła Natalka w tym samym czasie, a przez małą celę z piętrowym łóżkiem rozniósł się odgłos spuszczanej wody. Szeroki uśmiech na twarzy pani Blasket jednoznacznie świadczył o udanym zakończeniu misji.
Ola wygięła usta w skwaszonym uśmiechu. Przyzwyczajenie z dzieciństwa zabraniało jej uchylić ust w obawie, że opary dostaną się do organizmu nieprzeczyszczone, a wtedy skażą cały przewód i umrze.
- Będziemy tutaj siedzieć, dopóki nas nie wygonią. Po tym występnie zajmuję materac na górze.
- Ale Asl! Ja pierwsza do mycia! - krzyknęła Blasket i, przepychając się między drzwiami a Olą, wydostała się z komory.
Woda w jednym, na wpół zgniłym prysznicu, dała im wytchnienie. Wraz z ciepłem nadeszło poczucie bezpieczeństwa, zaś potem - niebezpieczny sentyment. Sentyment do...? Sentyment do dawnego życia. Do mężczyzn, którym udało się skraść ich serca lecz teraz nic już nie miało znaczenia. Były wyrzucone w wir lasów, łąk, miast i nowych twarzy, w niebezpieczną wspinaczkę po samochodowych maskach i zwierzęcych porożach. Strumienie spływały po plecach Natalki, jej nogi wrosły w ziemię. Czuła na ramionach długie, brązowe włosy, których nie ścinała od dawien dawna, od... mój Boże! Od kilku miesięcy!
- Panie, jeśli gdzieś tam jesteś - zaczęła pół żartem pół serio - pilnuj moich dzieci.
Monotonny dźwięk płynącej wody ratował kobietę przed zupełną ciszą górskich łąk, która mogłaby przywołać do jej uszu śmiech jej dzieci. Szczekanie psa. W jej głowie zaszła dziwna sytuacja: romantyczne, spokojne i pełne amerykańskich wspomnień Last Carnival wpadło bez przepraszam na dawno zamknięte Too Drunk to Fuck. Woda zaczęła parzyć, a szczekanie psa przekształciło się w szczekanie Aleksandry zza ściany - Natalia musiała ściszyć.
- NATALIA, JA PIERDOLE, SIEDZISZ TAM JUŻ OD GODZINY!
Kłęby pary wyłoniły z siebie szczupłą, mokrą i jakoś podejrzanie tajemniczą postać Natalii Blasket. Blasket. Blasket.
- Wyjmij ten pieprzony aparat ortodontyczny - sapnęła do przyjaciółki, która czekała ze świeżą bielizną i ręcznikiem - włóż go do swojej torebki.
Czas mijał. Życie musiało toczyć się dalej, musiało! Nie jest to niespodzianką, nie jest zagadką, a jednak przyprawia świat o bardzo opóźniony zawrót głowy. Drzewa, jeszcze niedawno odziane w piękne, zielone suknie zdobione wisiorami z owoców i kwiatów, zaczęły namiętnie pozbywać się ubrań. Kuse, złote suknie wieczorowe znikały z koron w trybie niepokojąco szybkim, pozostawiając drzewne striptizerki w samej skórze i w kościach - całe szczęście, że niebo pomyślało trochę o nieszczęśnicach i, początkowo przez długi czas ciesząc oczy ich nagimi ciałami, wreszcie postanowiło łaskawie ofiarować im ciepło-zimne kożuszki białego śniegu, który okrył również nasze wyjściowe miasta: Paryż, Rzym, Kraków i Minneapolis. Do galerii handlowych masowo zaczęły napływać towary iście świąteczne. Białe, iskrzące śnieżynki wisiały nieruchomo pod dachami. Kolorowe światełka przyprawiały dzieci o szybsze bicie ich dziecięcych serc, a czekoladowe Mikołaje zajęły zaszczytne miejsce na półkach z czekoladą. Z piwnic na światło dzienne wyklekotały się sanki. Kto tylko potrafił pisać i był poniżej 13 roku życia, nikogo nie obrażając, brał w dłoń długopis pióro ołówek, tudzież spisywał krwią i z zapałem kreślił na papierze swoją świąteczną listę prezentów. Zakupy. Zakupy. Zakupy. Renifery. Renifery. Renifery. Mity. Mity. Mity. Wyścigi po najmniej zniszczoną choinkę z miejskiego targu.
Gabriel Blasket patrzył, jak Pamela z uśmiechem spisuje chaotyczne słowa małej Laurencji, która (jako że nie umiała jeszcze pisać, ani czytać) z przejęciem dyktowała jej treść listu do Świętego Mikołaja. Sam chłopiec nie napisał żadnej prośby - jedynie, może zupełnym przypadkiem, wracając z przedszkola do domu, widząc przed furtką swoją babcię zawiniętą w elegancki płaszcz, przeszło mu przez myśl, że jego jedynym marzeniem jest to, by po prostu było jak dawniej.
Strzały Amora świszczały po stolicy Francji, a niektóre (wbite najgłębiej, z których ran sączyła się krew) były tak bolesne, że nie pozwalały chodzić i mówić.
Więc śpiewam dla ciebie, chociaż nie możesz mnie usłyszeć. Kiedy tam dotrę i poczuję cię tak blisko... Jadę do domu na Święta. Jadę do domu na Święta. Z tysiącem wspomnień. Pojechałam do domu na święta? Z tysiącem wspomnień?
Czas mijał. Końcówka października nie przyniosła żadnych nowych perspektyw, było tylko coraz zimniej i zimniej. Zimniej i zimniej. Zimniej i zimniej. Listopad spłynął niespodziewanie, zarówno dla pana Blasket, jak i dla pana Rossini. Jakby wyrwany z kontekstu. Mrugnięcie oka w zwolnionym tempie. W tym panującym zestawieniu, porzuceni mężczyźni okazali się być wrażliwsi od naszych pań, które mimo wszystko starały się dalej obracać po swoich orbitach, dalej jechać swoimi torami, budować w Chinach własne, prowizoryczne centrum stoicyzmu. Podczas, gdy one przyjmowały wschody słońca z nadzieją i niekiedy smutnym uśmiechem, Matt Blasket budził się pod koniec dnia, coraz bardziej pogrążony w samotności i bezradności. Tęsknił. Tracił zmysły. Blondwłosa Rosjanka zjawiała się w drzwiach szpitala niczym zjawa, a mężczyzna nigdy nie mógł zrozumieć, o co tak naprawdę jej chodzi: przyjeżdżała, chwilę rozmawiała z personelem, przychodziła do niego, siedziała w ciszy, czytając jakieś pisma... Rzadko zadawała pytania, po prostu traciła czas na obserwowaniu więźnia swojej intrygi - przynajmniej tak postrzegał to pan Matt Blasket, niegdyś stały członek klubu golfowego i specjalista w dziedzinie handlu nieruchomościami, dziś - odcięty od świata mąż swojej żony.
- Potraktuj to jak niewinne wakacje od szarej rzeczywistości - wtrąciła kiedyś Lizawieta, przerywając wykonywanie jego robótek ręcznych. - Natalia was nie oszczędziła. Wyjechała i nadal jej nie ma. Nie zastanawia cię to, Matt?
- A tutaj jaka jest rzeczywistość - ominął schyłkiem jej pytanie - jeśli nie szara?
- Alternatywna - prychnęła kobieta, ściągając brwi, jakby nie do końca wierzyła w to co mówi. - Dla niektórych tutaj to pewnie ostatnia Wigilia w ich życiu. Ty masz ich przed sobą jeszcze co najmniej trzydzieści.
Lizawieta Bogdanow-Rossini również była święcie przekonana, że czeka ją przynajmniej tyle samo gwiazdkowych karpi. A następne Święta? Następne Święta były najpiękniejsze, bo będzie siedziała przy skwierczącym kominku, czuła zapach parujących potraw i dziecięcej oliwki. Małe, brązowe oczka będą z lśnieniem obserwować wielką choinkę, stopią się z jej oczami. Szczęśliwymi. Niebieskimi. Co z tego, że niebieskimi? Strój skrzata już czekał w jej głowie. Ale dopiero jak podrośnie. Skrzaty muszą umieć chodzić, żeby rozdawać prezenty.
Marzenia zalewały jej głowę. Ciepłe, płynące marzenia były wirującym w różowym kubeczku kakao, które posypane piankami wyglądało jak bezkres przyjemności. I nareszcie wszystko będzie tak, jak sobie zaplanowała. Żadnych wypadków, żadnych łez, żadnych krzyków i ciągłego cofania się do miniętych w pośpiechu rozdroży, zarośniętych pnączami chwastów. Skrzat to coś stałego. Skrzat to czysta kartka do zapisania złotym atramentem. Skrzat to horyzont oceanu kakao. Skrzat to jedyne dobro, jakie może ją spotkać w złym życiu.
- Ettore ją znajdzie - powtórzyła Mattowi po raz kolejny, opierając się o kawałek ściany przy oknie. Śnieg powoli zasypywał jej stojący na parkingu samochód. - W końcu nie chcemy, żeby ktokolwiek ucierpiał, prawda? Ettore ją znajdzie i przyprowadzi, razem z tą twoją nieszczęsną małżonką. Rozejdziemy się wszyscy w zgodzie i bez pytań. Chcę to doprowadzić do samego końca, a później będzie już tylko lepiej. Tylko pełniej. Prawda?
Matt Blasket milczał.
Natalii Blasket nie zamykała się buzia. Od trzech dni żyły z klusków na słodko, a cukier dodawał im energii na długie, zimowe wieczory, podczas których wyczerpały już prawie wszystkie opcje na ewentualną rozrywkę. Dzisiaj miały przed sobą najbardziej wybuchową zabawę ze wszystkich. Palce drżały im z podniecenia. Z ust prawie wylewała się ślina. Nawet Łuka sikał więcej niż zwykle.
- Asl, Asl, uważaj! Co się boisz, pukaj! - krzyczała szeptem Natalia, chowając się za plecami przyjaciółki, jednocześnie zakrywając ciało oraz połowę twarzy kołdrą.
- Kurwa ciszej - syknęła Aleksandra, zatrzymując się w połowie drogi. Stąpając na palcach niczym otyłe baletnice, kobiety zbliżyły się do wyjścia wystarczająco blisko, żeby zapukać. Zwiewa wyciągnęła rękę, Natalka pisnęła ze śmiechu, rzucając się do biegu z powrotem pod łóżko, Aleksandra mocno uderzyła w drzwi.
- Czekaj na mnie!
Po minucie w progu stanął szeryf z kijem baseballowym w dłoni. Bez większego trudu odnalazł wzrokiem swoje więźniarki, po czym odparł łamaną angielszczyzną:
- Wkurwiacie mnie, wracajcie do izolatki.
Na co one:
- Hihhihihiihihihi.
Ale nie był to koniec wrażeń na ten dzień. Polki już dawno straciły poczucie czasu - jedyne, o czym wiedziały, to fakt, że za niecały miesiąc będzie Boże Narodzenie. Skąd mają wypatrywać Gwiazdę Betlejemską? Gdzie mają sobie kupić świąteczne zabawki erotyczne? W co je zapakować, jak zrobić piernik, gdzie wysłać list do Mikołaja? Zbyt wiele niewiadomych w równaniu.
Gdy emocje związane z ja pukam - ty mówisz opadły, nastała chwila, w której Feniks zamienia się w popiół. Przynajmniej taką datę ustaliły Als i Nats, ale kto wie, czy Feniks nie spłonął już dawno? Może tej nocy jedynie urządzono mu pochód pożegnalny, a jego stare pióra fruwały na europejskim wietrze już od jakiegoś czasu? Czerwony puch zalewał dom w Minneapolis od lat. Miękka krew, niewidzialna. Przyjemne rany, których nie widać - o to chodziło? Czerwony huragan i popiół unosiły się nad Rzymem.
- Jesteś gotowa, kochanie?
- Chyba tak. Ręce mi się trzęsą...
- Jak nie zetniesz równo, to...
- Cicho, cicho! Już dobrze, muszę się tylko wygodnie ustawić...
- Jak będzie krzywo, to sprawię, że twoje dziecko będzie czarne.
- Dobra, kurwa, sama to zrób, pierdolę i idę zmywać swoją farbę!
Aleksandra zniknęła w malutkiej łazience, a Natalka została sama w pokoju przed lusterkiem w kształcie matrioszki. Wzięła do ręki różowe szkolne nożyczki, które szeryf trzymał na półce (?!) i popatrzyła w swoje oczy. Wyglądały dziwnie, to pewnie dlatego, że była bez makijażu... chociaż nie, nie, to nie to. Były zupełnie spokojne. Niemal... obojętne?
Kilka wprawnych ciachnięć i długie łańcuchy wspomnienia włosy życie rozproszyły się po niewycieranej dawno podłodze. Rozszczepiły, poskręcały, padły martwe na ziemię, zostawiając lekkie kosmyki Marilyn Monroe na głowie Natalii Bl... Blas...Blasket. Kobieta jeszcze przez chwilę miała zamknięte oczy, domykając resztę szufladek w swojej głowie. Kiedy je otworzyła, nic już nie było takie same.
- Co? Ktoś powiedział mandarynki? - Oczy Natalki rozświetliły się, ale niestety był to fałszywy alarm. Nikt z zebranych nie posiadał mandarynek, zaś szeryf zwykł jadać na obiad ciepłe kluski z cukrem.
Kim są te panie? Przyjaciółki z Rosji. Dlaczego je tu przywieźliście? Złapały groźnego Gejpa Hakera, panie szeryfie! O, tak, o, tak, należał im się za to szacunek, więc zostanie im przydzielona cela numer dwa z widokiem na celę numer jeden. FANTASTYCZNIE! Zanim zdążyły podziękować, już siedziały za kratami. Czarne oczy Aleksandry wirowały, co chwilę zamykając się, zaś oczy Natalii były zmrużone, skupione... niemal zamyślone.
- Już?
- Nie.
- Juuuż?
- Nie.
Aleksandra westchnęła przeciągle, zaglądając przez malutki otwór w drzwiach. Korytarzyk był pusty, ale rosyjscy stróże prawa nadal kręcili się gdzieś w pobliżu, węsząc wokół kobiet o zapłatę za podwózkę 2000 kilometrów. W pewnym momencie nozdrza Oli zwęszyły coś dużego.
- JUŻ! - krzyknęła Natalka w tym samym czasie, a przez małą celę z piętrowym łóżkiem rozniósł się odgłos spuszczanej wody. Szeroki uśmiech na twarzy pani Blasket jednoznacznie świadczył o udanym zakończeniu misji.
Ola wygięła usta w skwaszonym uśmiechu. Przyzwyczajenie z dzieciństwa zabraniało jej uchylić ust w obawie, że opary dostaną się do organizmu nieprzeczyszczone, a wtedy skażą cały przewód i umrze.
- Będziemy tutaj siedzieć, dopóki nas nie wygonią. Po tym występnie zajmuję materac na górze.
- Ale Asl! Ja pierwsza do mycia! - krzyknęła Blasket i, przepychając się między drzwiami a Olą, wydostała się z komory.
Woda w jednym, na wpół zgniłym prysznicu, dała im wytchnienie. Wraz z ciepłem nadeszło poczucie bezpieczeństwa, zaś potem - niebezpieczny sentyment. Sentyment do...? Sentyment do dawnego życia. Do mężczyzn, którym udało się skraść ich serca lecz teraz nic już nie miało znaczenia. Były wyrzucone w wir lasów, łąk, miast i nowych twarzy, w niebezpieczną wspinaczkę po samochodowych maskach i zwierzęcych porożach. Strumienie spływały po plecach Natalki, jej nogi wrosły w ziemię. Czuła na ramionach długie, brązowe włosy, których nie ścinała od dawien dawna, od... mój Boże! Od kilku miesięcy!
- Panie, jeśli gdzieś tam jesteś - zaczęła pół żartem pół serio - pilnuj moich dzieci.
Monotonny dźwięk płynącej wody ratował kobietę przed zupełną ciszą górskich łąk, która mogłaby przywołać do jej uszu śmiech jej dzieci. Szczekanie psa. W jej głowie zaszła dziwna sytuacja: romantyczne, spokojne i pełne amerykańskich wspomnień Last Carnival wpadło bez przepraszam na dawno zamknięte Too Drunk to Fuck. Woda zaczęła parzyć, a szczekanie psa przekształciło się w szczekanie Aleksandry zza ściany - Natalia musiała ściszyć.
- NATALIA, JA PIERDOLE, SIEDZISZ TAM JUŻ OD GODZINY!
Kłęby pary wyłoniły z siebie szczupłą, mokrą i jakoś podejrzanie tajemniczą postać Natalii Blasket. Blasket. Blasket.
- Wyjmij ten pieprzony aparat ortodontyczny - sapnęła do przyjaciółki, która czekała ze świeżą bielizną i ręcznikiem - włóż go do swojej torebki.
Czas mijał. Życie musiało toczyć się dalej, musiało! Nie jest to niespodzianką, nie jest zagadką, a jednak przyprawia świat o bardzo opóźniony zawrót głowy. Drzewa, jeszcze niedawno odziane w piękne, zielone suknie zdobione wisiorami z owoców i kwiatów, zaczęły namiętnie pozbywać się ubrań. Kuse, złote suknie wieczorowe znikały z koron w trybie niepokojąco szybkim, pozostawiając drzewne striptizerki w samej skórze i w kościach - całe szczęście, że niebo pomyślało trochę o nieszczęśnicach i, początkowo przez długi czas ciesząc oczy ich nagimi ciałami, wreszcie postanowiło łaskawie ofiarować im ciepło-zimne kożuszki białego śniegu, który okrył również nasze wyjściowe miasta: Paryż, Rzym, Kraków i Minneapolis. Do galerii handlowych masowo zaczęły napływać towary iście świąteczne. Białe, iskrzące śnieżynki wisiały nieruchomo pod dachami. Kolorowe światełka przyprawiały dzieci o szybsze bicie ich dziecięcych serc, a czekoladowe Mikołaje zajęły zaszczytne miejsce na półkach z czekoladą. Z piwnic na światło dzienne wyklekotały się sanki. Kto tylko potrafił pisać i był poniżej 13 roku życia, nikogo nie obrażając, brał w dłoń długopis pióro ołówek, tudzież spisywał krwią i z zapałem kreślił na papierze swoją świąteczną listę prezentów. Zakupy. Zakupy. Zakupy. Renifery. Renifery. Renifery. Mity. Mity. Mity. Wyścigi po najmniej zniszczoną choinkę z miejskiego targu.
Gabriel Blasket patrzył, jak Pamela z uśmiechem spisuje chaotyczne słowa małej Laurencji, która (jako że nie umiała jeszcze pisać, ani czytać) z przejęciem dyktowała jej treść listu do Świętego Mikołaja. Sam chłopiec nie napisał żadnej prośby - jedynie, może zupełnym przypadkiem, wracając z przedszkola do domu, widząc przed furtką swoją babcię zawiniętą w elegancki płaszcz, przeszło mu przez myśl, że jego jedynym marzeniem jest to, by po prostu było jak dawniej.
Strzały Amora świszczały po stolicy Francji, a niektóre (wbite najgłębiej, z których ran sączyła się krew) były tak bolesne, że nie pozwalały chodzić i mówić.
Więc śpiewam dla ciebie, chociaż nie możesz mnie usłyszeć. Kiedy tam dotrę i poczuję cię tak blisko... Jadę do domu na Święta. Jadę do domu na Święta. Z tysiącem wspomnień. Pojechałam do domu na święta? Z tysiącem wspomnień?
Czas mijał. Końcówka października nie przyniosła żadnych nowych perspektyw, było tylko coraz zimniej i zimniej. Zimniej i zimniej. Zimniej i zimniej. Listopad spłynął niespodziewanie, zarówno dla pana Blasket, jak i dla pana Rossini. Jakby wyrwany z kontekstu. Mrugnięcie oka w zwolnionym tempie. W tym panującym zestawieniu, porzuceni mężczyźni okazali się być wrażliwsi od naszych pań, które mimo wszystko starały się dalej obracać po swoich orbitach, dalej jechać swoimi torami, budować w Chinach własne, prowizoryczne centrum stoicyzmu. Podczas, gdy one przyjmowały wschody słońca z nadzieją i niekiedy smutnym uśmiechem, Matt Blasket budził się pod koniec dnia, coraz bardziej pogrążony w samotności i bezradności. Tęsknił. Tracił zmysły. Blondwłosa Rosjanka zjawiała się w drzwiach szpitala niczym zjawa, a mężczyzna nigdy nie mógł zrozumieć, o co tak naprawdę jej chodzi: przyjeżdżała, chwilę rozmawiała z personelem, przychodziła do niego, siedziała w ciszy, czytając jakieś pisma... Rzadko zadawała pytania, po prostu traciła czas na obserwowaniu więźnia swojej intrygi - przynajmniej tak postrzegał to pan Matt Blasket, niegdyś stały członek klubu golfowego i specjalista w dziedzinie handlu nieruchomościami, dziś - odcięty od świata mąż swojej żony.
- Potraktuj to jak niewinne wakacje od szarej rzeczywistości - wtrąciła kiedyś Lizawieta, przerywając wykonywanie jego robótek ręcznych. - Natalia was nie oszczędziła. Wyjechała i nadal jej nie ma. Nie zastanawia cię to, Matt?
- A tutaj jaka jest rzeczywistość - ominął schyłkiem jej pytanie - jeśli nie szara?
- Alternatywna - prychnęła kobieta, ściągając brwi, jakby nie do końca wierzyła w to co mówi. - Dla niektórych tutaj to pewnie ostatnia Wigilia w ich życiu. Ty masz ich przed sobą jeszcze co najmniej trzydzieści.
Lizawieta Bogdanow-Rossini również była święcie przekonana, że czeka ją przynajmniej tyle samo gwiazdkowych karpi. A następne Święta? Następne Święta były najpiękniejsze, bo będzie siedziała przy skwierczącym kominku, czuła zapach parujących potraw i dziecięcej oliwki. Małe, brązowe oczka będą z lśnieniem obserwować wielką choinkę, stopią się z jej oczami. Szczęśliwymi. Niebieskimi. Co z tego, że niebieskimi? Strój skrzata już czekał w jej głowie. Ale dopiero jak podrośnie. Skrzaty muszą umieć chodzić, żeby rozdawać prezenty.
Marzenia zalewały jej głowę. Ciepłe, płynące marzenia były wirującym w różowym kubeczku kakao, które posypane piankami wyglądało jak bezkres przyjemności. I nareszcie wszystko będzie tak, jak sobie zaplanowała. Żadnych wypadków, żadnych łez, żadnych krzyków i ciągłego cofania się do miniętych w pośpiechu rozdroży, zarośniętych pnączami chwastów. Skrzat to coś stałego. Skrzat to czysta kartka do zapisania złotym atramentem. Skrzat to horyzont oceanu kakao. Skrzat to jedyne dobro, jakie może ją spotkać w złym życiu.
- Ettore ją znajdzie - powtórzyła Mattowi po raz kolejny, opierając się o kawałek ściany przy oknie. Śnieg powoli zasypywał jej stojący na parkingu samochód. - W końcu nie chcemy, żeby ktokolwiek ucierpiał, prawda? Ettore ją znajdzie i przyprowadzi, razem z tą twoją nieszczęsną małżonką. Rozejdziemy się wszyscy w zgodzie i bez pytań. Chcę to doprowadzić do samego końca, a później będzie już tylko lepiej. Tylko pełniej. Prawda?
Matt Blasket milczał.
Natalii Blasket nie zamykała się buzia. Od trzech dni żyły z klusków na słodko, a cukier dodawał im energii na długie, zimowe wieczory, podczas których wyczerpały już prawie wszystkie opcje na ewentualną rozrywkę. Dzisiaj miały przed sobą najbardziej wybuchową zabawę ze wszystkich. Palce drżały im z podniecenia. Z ust prawie wylewała się ślina. Nawet Łuka sikał więcej niż zwykle.
- Asl, Asl, uważaj! Co się boisz, pukaj! - krzyczała szeptem Natalia, chowając się za plecami przyjaciółki, jednocześnie zakrywając ciało oraz połowę twarzy kołdrą.
- Kurwa ciszej - syknęła Aleksandra, zatrzymując się w połowie drogi. Stąpając na palcach niczym otyłe baletnice, kobiety zbliżyły się do wyjścia wystarczająco blisko, żeby zapukać. Zwiewa wyciągnęła rękę, Natalka pisnęła ze śmiechu, rzucając się do biegu z powrotem pod łóżko, Aleksandra mocno uderzyła w drzwi.
- Czekaj na mnie!
Po minucie w progu stanął szeryf z kijem baseballowym w dłoni. Bez większego trudu odnalazł wzrokiem swoje więźniarki, po czym odparł łamaną angielszczyzną:
- Wkurwiacie mnie, wracajcie do izolatki.
Na co one:
- Hihhihihiihihihi.
Ale nie był to koniec wrażeń na ten dzień. Polki już dawno straciły poczucie czasu - jedyne, o czym wiedziały, to fakt, że za niecały miesiąc będzie Boże Narodzenie. Skąd mają wypatrywać Gwiazdę Betlejemską? Gdzie mają sobie kupić świąteczne zabawki erotyczne? W co je zapakować, jak zrobić piernik, gdzie wysłać list do Mikołaja? Zbyt wiele niewiadomych w równaniu.
Gdy emocje związane z ja pukam - ty mówisz opadły, nastała chwila, w której Feniks zamienia się w popiół. Przynajmniej taką datę ustaliły Als i Nats, ale kto wie, czy Feniks nie spłonął już dawno? Może tej nocy jedynie urządzono mu pochód pożegnalny, a jego stare pióra fruwały na europejskim wietrze już od jakiegoś czasu? Czerwony puch zalewał dom w Minneapolis od lat. Miękka krew, niewidzialna. Przyjemne rany, których nie widać - o to chodziło? Czerwony huragan i popiół unosiły się nad Rzymem.
- Jesteś gotowa, kochanie?
- Chyba tak. Ręce mi się trzęsą...
- Jak nie zetniesz równo, to...
- Cicho, cicho! Już dobrze, muszę się tylko wygodnie ustawić...
- Jak będzie krzywo, to sprawię, że twoje dziecko będzie czarne.
- Dobra, kurwa, sama to zrób, pierdolę i idę zmywać swoją farbę!
Aleksandra zniknęła w malutkiej łazience, a Natalka została sama w pokoju przed lusterkiem w kształcie matrioszki. Wzięła do ręki różowe szkolne nożyczki, które szeryf trzymał na półce (?!) i popatrzyła w swoje oczy. Wyglądały dziwnie, to pewnie dlatego, że była bez makijażu... chociaż nie, nie, to nie to. Były zupełnie spokojne. Niemal... obojętne?
Kilka wprawnych ciachnięć i długie łańcuchy wspomnienia włosy życie rozproszyły się po niewycieranej dawno podłodze. Rozszczepiły, poskręcały, padły martwe na ziemię, zostawiając lekkie kosmyki Marilyn Monroe na głowie Natalii Bl... Blas...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz