poniedziałek, 31 października 2016

21. Acapulco


   - Mogłabym w tych włosach sprzedawać znicze i kwiaty przed cmentarzem - powiedziała Aleksandra. W jej głowie niebezpiecznie przewijały się łamacze głów, zgrzytające gilotyny i tarki do mięsa. Jej głowa ociekała tanim kolorem blond. Blond uszlachetnia - mawiała Natalia w trzeciej klasie gimnazjum.
    - Czy tylko ja słyszę chrobotanie w mojej głowie?
    - Słyszę pustkę w mojej głowie przez tę twoją farbę.
    - MANDARYNKI!
     Kobiety podskoczyły w miejscu. Zwiewa na oślep szukała włącznika światła, na próżno. Kompletna cisza. Wycie wiatru. Serca bicie. Słychać serca bi-cie. Czyżby Mikołaj? W tych stronach? Za wcześnie. 
    - Słyszałaś to?
    - Szuranie w moim mózgu?
    - MANDARYNKI, HA!
     Zazgrzytały kraty i do celi wśliznął się mały szeryf.
    - Ech, spoko Natka, to tylko ten gość od mandarynek - westchnęła Zwiewa, opadając z powrotem na cuchnący materac.
    - Przychodzę do was, by sumienie czyste mieć na łożu śmierci, leżąc w mogile - odparł bardzo poważnym tonem szeryf. Aleksandra widziała w cieniu jego poruszające się wąsy. Śmiesznie się ruszały, śmiesznie. - Słuchajcie no, hoże dziewoje!
   - Słuchamy, mistrzu, słuchamy - ziewnęła Natalia, z niesmakiem sunąc dłonią po nodze (nie znalazła żadnej dobrej maszynki do golenia i czuła lekko mocny dyskomfort).
    - Ludzie, którzy was tutaj przyprowadzili...
     Zaczęło dziać się coś zgoła niecodziennego. Umysły Natalki i Aleksandry podzieliły się na części, pokrojone jak żółty ser w supermarkecie. Przez dziury w tym serze spłynęło całe napięcie, ser się roztopił, zalał im uszy. To wszystko pachniało na jedną z tych chorych nocy w Buenos Aires.
    - Nie powinnyście mieć żadnych powikłań, Pan zadbał o...
     Zwiewa odnalazła w ciemności iskrzący wzrok przyjaciółki. Odbyły podświadomą rozmowę. Coś mi się kręci w brzuszku. Włosy na mojej głowie... one żyją własnym życiem. Chore noce w Buenos Aires. Nieroztopione plastry sera, które jeszcze odpowiadały za myślenie, słuchały teoretycznej wersji słów szeryfa. Szybko, nogi - wstać. Ręce - nie wykonywać żadnych nadpobudliwych ruchów! Lędźwie - nie pragnąć mężczyzny.
   - Niedługo tutaj wrócą. Teraz przygotowują dla was transport. Nie mogę stracić honoru. Macie tutaj ciepłe buty, zabierzcie swoje futra. Są bardzo drogie. Przy wyjściu stoi rower dwuosobowy. Powodzenia!
     Jedynie Aleksandra zastanawiała się nad sensem zaistniałej sytuacji. Natalka w tym czasie zdążyła już wcisnąć się na rower i rozpłakać ze śmiechu. Ogólny przekaz słów szeryfa brzmiał: byłem dupkiem, bla bla, uznałem azaliż, że honor jest ważniejszy od jego braku, bla bla, dosypali wam coś do kluchów, bla bla, wypierdalaaaać!
    - Ja nie mogę, Als, musimy podwyższyć mi siodełko, za nisko jest.
    - Nie macie czasu! Jesteście trochę zamroczone, to prawda, ale mimo wszystko...
    - Nie no, kurwa, ja na tym nie pojadę, przecież nie umiem na rowerze. Niee, niee, w życiu, Als, siadasz pierwsza. 
    - Oddam życie za mój honor. Pan będzie wściekły.
    - Nie mów mi o honorze. Ja się go wyzbyłam, siadając na tym popierdolonym dwukołowcu.
    - O, Panie, tylko nie stryczek!
     Tymczasem Zwiewa nadal się zastanawiała. Jej myśli były zamroczone, gdy próbowała złożyć je w całość. Pan, niegroźne narkotyki, lewi gliniarze, rower dwuosobowy... Jak nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze, a fortuna kołem się toczy. Czuła, jakby jej czaszka nie przepuszczała powietrza. Znowu zrobiono lalkę z jej ciała. Grało, jak mu zagrali. Tańczyło, zaraz, śpiewało. Było już ciemno, musi myśleć o dziecku!
    - No dobra, jedziemy. Mandaryn dobrze mówi. - I wsiadła na rower, zajęła pierwsze siodełko, wywróciły się przed startem, ale podniosły, pojmowanie świata i rzeczywistości było wątpliwe, niewątpliwie. Szeryf krzyczał jeszcze coś za ich plecami, gdy wyjechały w utwardzone zaspy i zaczęły zjeżdżać z górki. Koła ślizgały się, krzyczały, przeklinały swoich byłych. Nie, to akurat byłam ja. Palce u rąk Aleksandry zasklepiły się na dobre z kierownicą roweru. Mróz zatrzymał je w bezruchu, zęby szczękały. Natalce przypomniały się, jak leżała na łące, ciepłe, czerwone słońce, czuła się fantastycznie...

STOP

Kolejne ujęcie. Wyrwa w pamięci. Aleksandra próbuje podnieść się z ziemi, nie pozwala jej duszący śmiech. Jak hamujący pociąg, Tekla z Pszczółki Mai, petarda-niewypał. Jeden wielki świst jej rozbawionych płuc.
    - TY BARANIE ESTEBANIE AAHAHHAAH - wyrła i warła się w gulbieży Natalia, próbując złapać koło, które uciekało. Uciekało przed nią. - KAARRAMBA!
    - Natalia, zostaw, to nie ma sensu... - chichotała Zwiewa, upadając twarzą w śnieg. Brzuch ją bolał z  tego braku powietrza. Niedożywiony mózg, grzybki halucynogenne... Co ten szeryf mówił? Że jakieś dopalacze? Że aviomarin im dosypali? Że co? - Oh, orrore degli orrori!
     - Wracaj, no rzesz KURWA!

STOP

Wypadek był niegroźny. Spadły z roweru po niecałych pięćdziesięciu metrach, dalej musiały iść na piechotę. Koła nie udało się złapać, Natalka w końcu przyznała Ciemności zwycięstwo. Szeryf mówił o jakimś domu wgłębi lasu - czemu by do niego nie iść? Biedne Europejki nie czuły już swoich nosów. Biedne, prawie przemarzły. Gorące w środku, zimne na zewnątrz - nic nie zdoła ująć w słowach głębi tego przekazu. Wiemy o tym, gdyż Natalia długo nad tym dumała, kuśtykając powoli w stronę światła.
    - Wiesz, Als? Jesteś jak lilia wodna. Zawsze kojarzyłaś mi się z lilią. I jeszcze tak falujesz. Na wodzie.
    - Jeju... to bardzo miłe. A ty jesteś jak taki bluszcz pełen kwiatów, który pnie się w górę... Mnóstwo czerwonych i pomarańczowych płatków.
    - A Matt jest jak...
    - Jak mak. Mak polny.

STOP

Kobiety nie mogły tego nazwać. Miejsce przypominało knajpę, ale na każdej ścianie wisiała czerwona kurtyna, pod sufitem kołysały się zakurzone modele samolotów. Chór niewolniczy wychwalał prezydenta Kandrzeja Budę pod niebiosa. Przynajmniej było ciepło. Nie widziały żadnych kelnerek, żadnego człowieka. Czyżby Hitler podawał nam kawę? Kontury były niewyraźne, przekaz niedosłowny. Śmierdziało paloną oponą. Jakaś młoda pani krzątała się przy ladzie, miała na głowie zieloną chustę i wycierała plastikowe kieliszki z zestawu powiększonego.
    - Czy możemy się tu przespać? Wystarczy nam niedźwiedzia skóra i trochę mleka.
    - Nie wyglądacie panie najlepiej...
    - Uważaj na słowa, zdziro.
    - Halo, proszę tego nie dotykać, to ekspozycja!
    - Natalia, czy ja dobrze widzę? Replika Stworzenia Adama?
    - Bardzo być może, Asl...
    - To dlaczego tam jest Gejp?
    - Co?
    - Proszę nie dotykać, zadzwonię po służby...
    - Stworzenie Hakera. Ach, ty Boże intel corze, o trzech rdzeniach procesorze!
     Dziwne rzeczy tej nocy. Aleksandra mogła przysiąc, że przez chwilę widziała na parkiecie wirującą parę młodych ludzi. Mężczyzną był Richard, przez chwilę wpatrywała się w jego oczy. Bez strachu. Bez zmieszania. Porywał swoją kobietę w krainie Disneya. Wirowali jak Kopciuszek z Księciem - jaki piękny musi być świat, kiedy uwierzy się w ducha.
     Natalia też kogoś zobaczyła... uśmiechniętą promiennie postać, siedzącą na ladzie w słowiańskim kucnięciu. Wszędzie by rozpoznała, wszędzie, te jasne włosy.
    - Nat? Chodź na chwilę, opowiem ci o Włoszech...

Aleksandra potrafiła długo zachwycać się pięknem Rzymu, gorącem Toskanii oraz wyrazistością smaku i charakteru, jaka panowała w słonecznym państwie Apeninów. Tam, gdzie było marzenie, był też żar, zaduch pędzących pociągów z aspiracjami i ciepło bezpieczeństwa. Jaki zaś klimat panował w miejscu pięknym, acz przepełnionym nieszczęściem?
     Paryż. Biorąc pod uwagę paskudnie wczesną porę, miejsce ponure i niepewne swojej przyszłości. Chłodne i zapatrzone w głębokie kałuże na swoich ulicach. Bez muzyki, bez burzliwej przeszłości i wszelakich rewolucji. O czwartej nad ranem w Paryżu nie słychać już śmiechów muszkieterów, ani tupotu końskich kopyt. Nie słychać gitar - nic, poza jego własnym, cichym, miarowym oddechem. O czwartej nad ranem, Paryż przypomina serce samotnego człowieka. Ukończony obraz, obramowany, szczelnie zabezpieczony, przykryty i zapakowany, zmierzał paryskimi uliczkami w dość leniwym tempie, jakie narzucały mu dwie nogi niespokojnego paryżanina. Tup tup tup mieszało się z chlap chlap chlap.
     Gorący oddech Lorena Simonet grzązł gdzieś pomiędzy jednym chrapnięciem słońca, a drugim. Jego umysł był czysty i niesplamiony żadną myślą - ani złą, ani dobrą. Ta pustka prowadziła go do grobu. Cały szturm emocji został odparty pędzlem i grą świateł, a o czwartej nad ranem pozostały już tylko popioły.
     Otwarta poczta, dokument stwierdzający możliwość wysłania obrazu zagranicę, pani za okienkiem zrobiła kawę, pstrykanie klawiatury, krzywe spojrzenie przełożonej.
    - Widzę, że jest pan rannym ptaszkiem.
    - Wyglądam pani na rannego ptaszka?
    - Bez skrzydeł i piór, ale jednak jakoś pan leci. Gdzie wysyłamy?
    - Do Ameryki - odparł zachrypniętym głosem mężczyzna. - Jak najszybciej. Do Ameryki.
     Tego poranka, pan Simonet postanowił gruntownie się odświeżyć. Włączył nawet radio, w którym bardzo lekko i nawet dość pompatycznie, z uwagi na powagę sytuacji, rozbrzmiewał utwór Shirley Company, o nazwie Shame, Shame, Shame. Najpierw był prysznic, później maszynka do golenia, pasta do zębów, rozczesywanie przydługich włosów, aż wreszcie przyszła pora na spojrzenie w lustro.
    - Wstyd, wstyd, wstyd dla ciebie - nucił wtedy pod nosem, niemal się uśmiechając - jeśli też nie potrafisz tańczyć.
     O 4:36 był z powrotem pośród swoich rozsypanych własności i z obojętnością stwierdził, że teraz jest jeszcze bardziej pusto, niż jeszcze godzinę temu. Wszędzie widział ślady swojej pracy, ale nie mógł dostrzec jej owocu. Ulżyło mu. Odetchnął ze spokojem - nie czuł się niczym związany, niczym ograniczony. Nareszcie był wypuszczonym wolno artystą, który, dokończywszy swoje dzieło, udaje się na błogi wieczny spoczynek. Mocno przeterminowany gramofon mógłby wypuścić z siebie zduszone wersy o tym, co dzieje się pod niebem Paryża, ale nikt nie chciał psuć ciszy - bo pod niebem Paryża nikt nie śpiewał, nie kwitła nadzieja, nie płynął radosny strumyk! - pod niebem Paryża ktoś uśmiechnął się do swojego wspomnienia, a następnie zapłakał gorzko w duszy, gdyż wspomnienie okazało się być tylko wspomnieniem.
     Nie było zbyt wcześnie? Skąd, godzina była idealna. Idealna, żeby odejść niepostrzeżenie, żeby nikogo nie zbudzić ze słodkiego snu. W tym czasie, powód wszystkich trosk i rozpaczy dokładniej przykrył się kołdrą, próbując zasnąć po wyczerpującej aktywacji zmysłów detektywa. Nie było za późno? Skąd, godzina była idealna. Idealna, żeby zacmokać ustami i przymknąć oczy na rozpoczynający się dzień.

    - Nie chce mi się tego słuchać. Widzę tutaj trochę wolnego miejsca. Kręci mi się w brzuszku... Dobranoc, Als.
    - Dobranoc, Natalko.

Loren stanął ostrożnie na krzesełku. Zbawienne światło dnia zalało jego twarz, wpadło do ciemnego pokoju przez rozsunięte rolety. Mężczyzna pomyślał, że dla takich barw żyje prawdziwy malarz.

    - Trochę mi smutno.
    - Co?
    - Smutno mi.
    - Wydaje mi się, że widziałam Richarda i panią Wambach. Razem. Na tamtej scenie życia.
    - Śpij już...

Założył na szyję elegancki krawat. Było mu dobrze w czerni, czerń nadawała jego postaci wiarygodności, przemawiała do ludzi głośną powagą i sprawiała, że ceniono jego miniaturowe obrazki sławnej Wieży Eiffla, która więcej miała wspólnego z Paryżem, niż sam Paryż, pod którego niebem ulatywała piosenka.
    Nie wiedział, czy w takich chwilach łapie się oddech, czy raczej wypuszcza powietrze z płuc, ma zamknąć oczy, czy jednak pozwolić sobie na nieśmiałe oglądanie październikowego drzewa, które rosło tuż przed jego oknem? Patrzył na pożółkłe listeczki, ale przed sobą miał jedynie zniekształcony zarys jej roześmianej twarzy - wygiął usta w uśmiechu, ale zaraz się pohamował, bo trupowi nie wypada się śmiać. Odepchnąć życie mocno i stanowczo, czy jednak (będąc wciąż jego niewolnikiem), delikatnie odmówić dalszych usług? Przypomniał mu się stary latawiec, który wpadł kiedyś do morza i zniknął pośród fal. Zacisnąć pięści ze złości? W końcu świat jest taki niesprawiedliwy. Ale niebo Paryża nie gniewa się zbyt długo... Aby mu wybaczono, ofiaruje tęczę.
    - Dobranoc.

STOP

Środek nocy dnia? Natalia wstaje. By zrobić siku. Ostrożnie stawia kroki. Śpioszki skleiły jej rzęsy. Siku. O to w tym chodzi. Pęcherz jej pulsował, kiedy ostatnio była w toalecie? No w sumie niedawno... i co z tego? Może iść kiedy chce. Każdemu należy się. Oby tylko nie zdeptać Als, w końcu jest w ciąży... Als. Blondynka. Nazl. Brązowe kudły, ciemność, szeryf nie stracił honoru, lecz głowę.
    - Łapać ją.


 

czwartek, 31 marca 2016

20. Nowa fryzura kobiety to jej nowe życie


Dostały się do aresztu, oficjalnie nie popełniwszy żadnej zbrodni.  Wpuszczając do ciepłego pomieszczenia śnieg oraz upiorny dech najwyższych szczytów, Aleksandra i Natalia rozejrzały się po niedużym komisariacie, w którym chyba nie trzymano nikogo poza zdechłym szczurem w celi numer trzy. Ubogie wnętrze przedstawiało się następująco: nadpleśniałe biurko skośnookiego szeryfa, nadpleśniałe kanapki na biurku skośnookiego szeryfa, skośnooki szeryf oraz jego skośne oczy. Z radia Made in China dobiegało zgrzytające Run the World, a dywanik na kafelkowej podłodze był zbrudzony kawą oraz octem.
  - Stare japońskie przysłowie mówi - odezwał się szeryf, wracając do żywych z krainy swojego umysłu - kobieta jest jak zły mandaryn.
  - Co? Ktoś powiedział mandarynki? - Oczy Natalki rozświetliły się, ale niestety był to fałszywy alarm. Nikt z zebranych nie posiadał mandarynek, zaś szeryf zwykł jadać na obiad ciepłe kluski z cukrem.
   Kim są te panie? Przyjaciółki z Rosji. Dlaczego je tu przywieźliście? Złapały groźnego Gejpa Hakera, panie szeryfie! O, tak, o, tak, należał im się za to szacunek, więc zostanie im przydzielona cela numer dwa z widokiem na celę numer jeden. FANTASTYCZNIE! Zanim zdążyły podziękować, już siedziały za kratami. Czarne oczy Aleksandry wirowały, co chwilę zamykając się, zaś oczy Natalii były zmrużone, skupione... niemal zamyślone.
  - Już?
  - Nie.
  - Juuuż?
  - Nie.
   Aleksandra westchnęła przeciągle, zaglądając przez malutki otwór w drzwiach. Korytarzyk był pusty, ale rosyjscy stróże prawa nadal kręcili się gdzieś w pobliżu, węsząc wokół kobiet o zapłatę za podwózkę 2000 kilometrów. W pewnym momencie nozdrza Oli zwęszyły coś dużego.
  - JUŻ! - krzyknęła Natalka w tym samym czasie, a przez małą celę z piętrowym łóżkiem rozniósł się odgłos spuszczanej wody. Szeroki uśmiech na twarzy pani Blasket jednoznacznie świadczył o udanym zakończeniu misji.
   Ola wygięła usta w skwaszonym uśmiechu. Przyzwyczajenie z dzieciństwa zabraniało jej uchylić ust w obawie, że opary dostaną się do organizmu nieprzeczyszczone, a wtedy skażą cały przewód i umrze.
  - Będziemy tutaj siedzieć, dopóki nas nie wygonią. Po tym występnie zajmuję materac na górze.
  - Ale Asl! Ja pierwsza do mycia! - krzyknęła Blasket i, przepychając się między drzwiami a Olą, wydostała się z komory.
   Woda w jednym, na wpół zgniłym prysznicu, dała im wytchnienie. Wraz z ciepłem nadeszło poczucie bezpieczeństwa, zaś potem - niebezpieczny sentyment. Sentyment do...? Sentyment do dawnego życia. Do mężczyzn, którym udało się skraść ich serca lecz teraz nic już nie miało znaczenia. Były wyrzucone w wir lasów, łąk, miast i nowych twarzy, w niebezpieczną wspinaczkę po samochodowych maskach i zwierzęcych porożach. Strumienie spływały po plecach Natalki, jej nogi wrosły w ziemię. Czuła na ramionach długie, brązowe włosy, których nie ścinała od dawien dawna, od... mój Boże! Od kilku miesięcy!
  - Panie, jeśli gdzieś tam jesteś - zaczęła pół żartem pół serio - pilnuj moich dzieci.
   Monotonny dźwięk płynącej wody ratował kobietę przed zupełną ciszą górskich łąk, która mogłaby przywołać do jej uszu śmiech jej dzieci. Szczekanie psa. W jej głowie zaszła dziwna sytuacja: romantyczne, spokojne i pełne amerykańskich wspomnień Last Carnival wpadło bez przepraszam na dawno zamknięte Too Drunk to Fuck. Woda zaczęła parzyć, a szczekanie psa przekształciło się w szczekanie Aleksandry zza ściany - Natalia musiała ściszyć.
  - NATALIA, JA PIERDOLE, SIEDZISZ TAM JUŻ OD GODZINY!
   Kłęby pary wyłoniły z siebie szczupłą, mokrą i jakoś podejrzanie tajemniczą postać Natalii Blasket. Blasket. Blasket.
   - Wyjmij ten pieprzony aparat ortodontyczny - sapnęła do przyjaciółki, która czekała ze świeżą bielizną i ręcznikiem - włóż go do swojej torebki.


Czas mijał. Życie musiało toczyć się dalej, musiało! Nie jest to niespodzianką, nie jest zagadką, a jednak przyprawia świat o bardzo opóźniony zawrót głowy. Drzewa, jeszcze niedawno odziane w piękne, zielone suknie zdobione wisiorami z owoców i kwiatów, zaczęły namiętnie pozbywać się ubrań. Kuse, złote suknie wieczorowe znikały z koron w trybie niepokojąco szybkim, pozostawiając drzewne striptizerki w samej skórze i w kościach - całe szczęście, że niebo pomyślało trochę o nieszczęśnicach i, początkowo przez długi czas ciesząc oczy ich nagimi ciałami, wreszcie postanowiło łaskawie ofiarować im ciepło-zimne kożuszki białego śniegu, który okrył również nasze wyjściowe miasta: Paryż, Rzym, Kraków i Minneapolis. Do galerii handlowych masowo zaczęły napływać towary iście świąteczne. Białe, iskrzące śnieżynki wisiały nieruchomo pod dachami. Kolorowe światełka przyprawiały dzieci o szybsze bicie ich dziecięcych serc, a czekoladowe Mikołaje zajęły zaszczytne miejsce na półkach z czekoladą. Z piwnic na światło dzienne wyklekotały się sanki. Kto tylko potrafił pisać i był poniżej 13 roku życia, nikogo nie obrażając, brał w dłoń długopis pióro ołówek, tudzież spisywał krwią i z zapałem kreślił na papierze swoją świąteczną listę prezentów. Zakupy. Zakupy. Zakupy. Renifery. Renifery. Renifery. Mity. Mity. Mity. Wyścigi po najmniej zniszczoną choinkę z miejskiego targu.
   Gabriel Blasket patrzył, jak Pamela z uśmiechem spisuje chaotyczne słowa małej Laurencji, która (jako że nie umiała jeszcze pisać, ani czytać) z przejęciem dyktowała jej treść listu do Świętego Mikołaja. Sam chłopiec nie napisał żadnej prośby - jedynie, może zupełnym przypadkiem, wracając z przedszkola do domu, widząc przed furtką swoją babcię zawiniętą w elegancki płaszcz, przeszło mu przez myśl, że jego jedynym marzeniem jest to, by po prostu było jak dawniej.
   Strzały Amora świszczały po stolicy Francji, a niektóre (wbite najgłębiej, z których ran sączyła się krew) były tak bolesne, że nie pozwalały chodzić i mówić. 
   Więc śpiewam dla ciebie, chociaż nie możesz mnie usłyszeć. Kiedy tam dotrę i poczuję cię tak blisko... Jadę do domu na Święta. Jadę do domu na Święta. Z tysiącem wspomnień. Pojechałam do domu na święta? Z tysiącem wspomnień?
   Czas mijał. Końcówka października nie przyniosła żadnych nowych perspektyw, było tylko coraz zimniej i zimniej. Zimniej i zimniej. Zimniej i zimniej. Listopad spłynął niespodziewanie, zarówno dla pana Blasket, jak i dla pana Rossini. Jakby wyrwany z kontekstu. Mrugnięcie oka w zwolnionym tempie. W tym panującym zestawieniu, porzuceni mężczyźni okazali się być wrażliwsi od naszych pań, które mimo wszystko starały się dalej obracać po swoich orbitach, dalej jechać swoimi torami, budować w Chinach własne, prowizoryczne centrum stoicyzmu. Podczas, gdy one przyjmowały wschody słońca z nadzieją i niekiedy smutnym uśmiechem, Matt Blasket budził się pod koniec dnia, coraz bardziej pogrążony w samotności i bezradności. Tęsknił. Tracił zmysły. Blondwłosa Rosjanka zjawiała się w drzwiach szpitala niczym zjawa, a mężczyzna nigdy nie mógł zrozumieć, o co tak naprawdę jej chodzi: przyjeżdżała, chwilę rozmawiała z personelem, przychodziła do niego, siedziała w ciszy, czytając jakieś pisma... Rzadko zadawała pytania, po prostu traciła czas na obserwowaniu więźnia swojej intrygi - przynajmniej tak postrzegał to pan Matt Blasket, niegdyś stały członek klubu golfowego i specjalista w dziedzinie handlu nieruchomościami, dziś - odcięty od świata mąż swojej żony.
  - Potraktuj to jak niewinne wakacje od szarej rzeczywistości - wtrąciła kiedyś Lizawieta, przerywając wykonywanie jego robótek ręcznych. - Natalia was nie oszczędziła. Wyjechała i nadal jej nie ma. Nie zastanawia cię to, Matt?
  - A tutaj jaka jest rzeczywistość - ominął schyłkiem jej pytanie - jeśli nie szara?
  - Alternatywna - prychnęła kobieta, ściągając brwi, jakby nie do końca wierzyła w to co mówi. - Dla niektórych tutaj to pewnie ostatnia Wigilia w ich życiu. Ty masz ich przed sobą jeszcze co najmniej trzydzieści.
   Lizawieta Bogdanow-Rossini również była święcie przekonana, że czeka ją przynajmniej tyle samo gwiazdkowych karpi. A następne Święta? Następne Święta były najpiękniejsze, bo będzie siedziała przy skwierczącym kominku, czuła zapach parujących potraw i dziecięcej oliwki. Małe, brązowe oczka będą z lśnieniem obserwować wielką choinkę, stopią się z jej oczami. Szczęśliwymi. Niebieskimi. Co z tego, że niebieskimi? Strój skrzata już czekał w jej głowie. Ale dopiero jak podrośnie. Skrzaty muszą umieć chodzić, żeby rozdawać prezenty.
   Marzenia zalewały jej głowę. Ciepłe, płynące marzenia były wirującym w różowym kubeczku kakao, które posypane piankami wyglądało jak bezkres przyjemności. I nareszcie wszystko będzie tak, jak sobie zaplanowała. Żadnych wypadków, żadnych łez, żadnych krzyków i ciągłego cofania się do miniętych w pośpiechu rozdroży, zarośniętych pnączami chwastów. Skrzat to coś stałego. Skrzat to czysta kartka do zapisania złotym atramentem. Skrzat to horyzont oceanu kakao. Skrzat to jedyne dobro, jakie może ją spotkać w złym życiu.
  - Ettore ją znajdzie - powtórzyła Mattowi po raz kolejny, opierając się o kawałek ściany przy oknie. Śnieg powoli zasypywał jej stojący na parkingu samochód. - W końcu nie chcemy, żeby ktokolwiek ucierpiał, prawda? Ettore ją znajdzie i przyprowadzi, razem z tą twoją nieszczęsną małżonką. Rozejdziemy się wszyscy w zgodzie i bez pytań. Chcę to doprowadzić do samego końca, a później będzie już tylko lepiej. Tylko pełniej. Prawda?
   Matt Blasket milczał.


Natalii Blasket nie zamykała się buzia. Od trzech dni żyły z klusków na słodko, a cukier dodawał im energii na długie, zimowe wieczory, podczas których wyczerpały już prawie wszystkie opcje na ewentualną rozrywkę. Dzisiaj miały przed sobą najbardziej wybuchową zabawę ze wszystkich. Palce drżały im z podniecenia. Z ust prawie wylewała się ślina. Nawet Łuka sikał więcej niż zwykle.
  - Asl, Asl, uważaj! Co się boisz, pukaj! - krzyczała szeptem Natalia, chowając się za plecami przyjaciółki, jednocześnie zakrywając ciało oraz połowę twarzy kołdrą.
  - Kurwa ciszej - syknęła Aleksandra, zatrzymując się w połowie drogi. Stąpając na palcach niczym otyłe baletnice, kobiety zbliżyły się do wyjścia wystarczająco blisko, żeby zapukać. Zwiewa wyciągnęła rękę, Natalka pisnęła ze śmiechu, rzucając się do biegu z powrotem pod łóżko, Aleksandra mocno uderzyła w drzwi.
  - Czekaj na mnie!
   Po minucie w progu stanął szeryf z kijem baseballowym w dłoni. Bez większego trudu odnalazł wzrokiem swoje więźniarki, po czym odparł łamaną angielszczyzną:
  - Wkurwiacie mnie, wracajcie do izolatki.
   Na co one:
  - Hihhihihiihihihi.
   Ale nie był to koniec wrażeń na ten dzień. Polki już dawno straciły poczucie czasu - jedyne, o czym wiedziały, to fakt, że za niecały miesiąc będzie Boże Narodzenie. Skąd mają wypatrywać Gwiazdę Betlejemską? Gdzie mają sobie kupić świąteczne zabawki erotyczne? W co je zapakować, jak zrobić piernik, gdzie wysłać list do Mikołaja? Zbyt wiele niewiadomych w równaniu.
   Gdy emocje związane z ja pukam - ty mówisz opadły, nastała chwila, w której Feniks zamienia się w popiół. Przynajmniej taką datę ustaliły Als i Nats, ale kto wie, czy Feniks nie spłonął już dawno? Może tej nocy jedynie urządzono mu pochód pożegnalny, a jego stare pióra fruwały na europejskim wietrze już od jakiegoś czasu? Czerwony puch zalewał dom w Minneapolis od lat. Miękka krew, niewidzialna. Przyjemne rany, których nie widać - o to chodziło? Czerwony huragan i popiół unosiły się nad Rzymem.
  - Jesteś gotowa, kochanie?
  - Chyba tak. Ręce mi się trzęsą...
  - Jak nie zetniesz równo, to...
  - Cicho, cicho! Już dobrze, muszę się tylko wygodnie ustawić...
  - Jak będzie krzywo, to sprawię, że twoje dziecko będzie czarne.
  - Dobra, kurwa, sama to zrób, pierdolę i idę zmywać swoją farbę!
   Aleksandra zniknęła w malutkiej łazience, a Natalka została sama w pokoju przed lusterkiem w kształcie matrioszki. Wzięła do ręki różowe szkolne nożyczki, które szeryf trzymał na półce (?!) i popatrzyła w swoje oczy. Wyglądały dziwnie, to pewnie dlatego, że była bez makijażu... chociaż nie, nie, to nie to. Były zupełnie spokojne. Niemal... obojętne?
   Kilka wprawnych ciachnięć i długie łańcuchy wspomnienia włosy życie rozproszyły się po niewycieranej dawno podłodze. Rozszczepiły, poskręcały, padły martwe na ziemię, zostawiając lekkie kosmyki Marilyn Monroe na głowie Natalii Bl... Blas... Blasket. Kobieta jeszcze przez chwilę miała zamknięte oczy, domykając resztę szufladek w swojej głowie. Kiedy je otworzyła, nic już nie było takie same.

poniedziałek, 22 czerwca 2015

19. Aplikacje

Gejp Grejpfrut okazał się być cięższy, niż przypuszczała Aleksandra. Nie było szans, żeby wydostał się ze swojej kryjówki o własnych siłach (nawet nie miał takiego zamiaru), toteż do akcji musiały przystąpić śmigłowce i wielkie nosze przeznaczone do ratowania świń i krów z tonących gospodarstw. Podniebne policyjne ptaszki zaczęły krążyć dookoła stodoły, a na ląd schodziło coraz więcej policjantów.
  - Nie do wiary, że ten spasiony skurczybyk przez cały ten czas ukrywał się właśnie tutaj - westchnął po pewnym czasie główny pilot, ściągając z głowy swój firmowy hełm czyli czarną czapkę z daszkiem z odblaskowym napisem, którego nie potrafiłam przeczytać. - Sześć lat poszukiwań, sześć lat nieustannego sieciowego terroru i nagle Gejpa Grejpfruta znajduje biwakująca w stodole zgraja ludzi, z których połowa przeszła na wiek emerytalny, jeden jest niepełnosprawny analfabeta, a dwie panie pochodzą z drugiego końca świata.
  - Gdyby nie ten niepełnosprawny analfabeta, pan Grejpfrut nadal okradałby internetowe konta i udostępniał widea, których nikt nie powinien oglądać - ucięła ostro Aleksandra Zwiewa, patrząc spokojnie, jak wielkie ciało Światowego Hakera unosi się w górę na grubych sznurach. Nawet z odległości piętnastu metrów czuła jego kwaśny smród. - A gdyby nie zachłanność tamtej starej wiedźmy, najpewniej nikt nie doniósłby na tego psychopatę, bo po co?
  - Ma pani zupełną rację - potwierdził w końcu pilot zauważając, iż ma do czynienia z kobietą silnie pewną swoich racji - i w dodatku tym sposobem, panie również stały się gwiazdami dzisiejszej nocy. Dzięki zdjęciom Mariny Iwanienko, nazajutrz wszystkie stacje telewizyjne będą grzmieć od nowych wiadomości.
  - To super fajnie się składa. Ja tam zawsze chciałam zostać aktorką - odparła Natalka, ściskając w rękach plastikowy kubek pełen gorącej kawy.
  - Będą musiały panie zostać na miejscu zdarzenia. Do ranka powinno być już tu pełno dziennikarzy i fotoreporterów, którzy będą chcieli przeprowadzić z wami wywiady.
  - To konieczne?
  - Tak, chyba że mają panie ochotę polecieć z nami na posterunek w południowych Chinach - zaśmiał się wesoło pilot, po chwili krzycząc coś do swoich podopiecznych, którzy wynosili z piwniczej skrytki pana Gejpa coraz to nowe artefakty i dowody. - Musimy dostarczyć tam raport przed południem. Nasza baza współpracuje z ich bazą, więc nie mamy innego wyjścia. Zazwyczaj przesyłamy raporty drogą internetową, bądź telefoniczną, ale tym razem mamy do czynienia ze sprawą wagi państwowej. Zapowiada się bardzo długa noc.
   Natalka podziwiała niknące w blasku reflektorów ciało pana Gejpa Grejpfruta. Ktoś o wyjątkowo wyczulonym wzroku zauważyłby, że kilka niedojedzonych pestek słonecznika wypadło ze spodni hakera i utonęło w pobliskich mokradłach.
  - Och, panie pilocie - westchnęła Aleksandra z czarującym uśmiechem, przybliżając się delikatnie do mężczyzny w mundurze - przecież nawet, gdyby pan chciał, to nie mógłby pan przewieźć nas aż do południowych Chin.
   Pilot odwzajemnił uśmiech, dopijając resztki swojej kawy. Jego lekko opalona twarz, pokryta dwudniowym zarostem, wyrażała bezsprzeczną radość i uniesienie. Duma, która wypełniła jego serce po schwytaniu poszukiwanego złoczyńcy sprawiała, że czuł się niepokonany i wyjątkowo pewny siebie. Ola szybko to wyłapała. I skutecznie wykorzystała.
  - Jest pani tego pewna? - Uniósł brwi, naciągając swój hełm z powrotem i dając chłopakom znak, aby szykowali helikopter do startu. - Kierunek- Tybet. Czas lotu- około siedmiu godzin. Liczba pasażerów - tutaj zerknął buńczucznie w stronę filuternie przygryzającej kciuk Aleksandry - cztery osoby.
  - Pięć - odrzekła szybko Zwiewa.
  - Pięć? - zdziwił się pilot.
  - Pięć? - zdziwiła się również Natalka.
  - Łuka leci razem z nami.
   Pilot spojrzał niepewnie na bawiącego się dwoma patykami Łukę, którego Rudy przykrył dwoma najgrubszymi kocami, chcąc jakoś odwdzięczyć się mu za ciężkie chwile stresu. Wielkolud wyłapał w ciemności spojrzenie Oli i niezdarnie pomachał jej swoją silną, mamucią ręką.
  - No nie wiem, czy to aby na pewno dobry pomysł...
   Aleksandra rzuciła porozumiewawcze spojrzenie w stronę Natalii, a ta od razu odrzuciła w tył kubek po kawie i dopadła pilota z drugiej strony. Jej oczy były zdeterminowane i bezlitosne.
  - Panie pilocie. Jestem pewna, że się dogadamy - zaćwierkała, podciągając rękawy płaszcza. - Quasimodo przyda się w... dociążeniu pokładu.
  - Helikopter jest bardzo duży. - Aleksandra otworzyła usta, z udawanym zdziwieniem spoglądając na głośną, potężną maszynę, która stała uśpiona na suchym gruncie, kilka metrów dalej. - Bardzo, bardzo duży. Prawda, Natalia?
   Pani Blasket nastroszyła piórka i delikatnie, acz z pasją ugryzła pilota w ucho.
  - Duży jak skurwysyn - powiedziała.
   Głównego dowodzącego sił powietrznych oblał szkarłatny rumieniec. Mężczyzna nerwowo rozejrzał się dookoła, upewniając się, czy żaden z jego towarzyszy nie miał przyjemności zaobserwować zaistniałego epizodu. Kiedy powrócił wzrokiem do Natalki i Oli, kobiety uśmiechały się słodko, trzymając się za ręce i szepcząc rzeczy, które (jak mniemał pilot) były tak sprośne, iż chciał je jak najprędzej usłyszeć.
   Gry tymczasem Ola mówiła do Natalii:
  - Jakby miał jeszcze jakieś wątpliwości, to się wyliżemy i złapiesz mnie za dupę.
  - Mamy się całować?!
  - Tak, do kurwy nędzy. Lesbijski team zawsze działa na facetów.
   Mężczyzna poluzował kołnierz, przełykając głośno ślinę.
  - No dobrze. Mają panie racje, wszyscy idealnie się pomieścimy. Proszę za mną.
  - Łuka, do nogi! - zawołała Aleksandra i po niecałych dwudziestu minutach wszyscy siedzieli już na pokładzie, gotowi do wysokich lotów, uniesień, opadania, et caetera.
   Natalia Blasket jeszcze tylko ukradkiem spoglądała na oddalającą się stodołę, oświetloną białym blaskiem lamp. Dookoła wciąż kręcili się członkowie hipisowskiego Orszaku, a Marina nadal cykała kolejne zdjęcia, na których znajdowali się zdezorientowani jej zachowaniem policjanci oraz zdenerwowani towarzysze w szalikach reggae. Fotografia, na której przedstawiona była Natalka i Ola w pozycji bojowej, nachylające się nad klapą i klęczące w stogu siana, szybko obiegła internetowy świat i znalazła się na pierwszych stronach gazet z błędnym dopiskiem Gejp G. poskromiony przez dwie europejskie agentki. Media już od godziny szóstej wrzały na temat schwytania długo poszukiwanego hakera.
   A tytułowe agentki leciały spokojnie nad dolinami i kotlinami, podziwiając zielone pastwiska, głębokie jeziora i ujmujące, rozległe pola dzikich kwiatów, jak również gęste lasy, bory i małe wsie, rozmieszczone nierównomiernie na rosyjskiej ziemi. Pani Blasket nie odstępowała głównego pilota na krok bo też nie miała w helikopterze zbyt wiele miejsca na długie spacery, ech. Przez całą długą podróż opowiadała mu ciekawe historie ze swojego zmyślonego życiorysu, podczas gdy Ola żałowała, że nie zamordowała Mariny Iwanienko przed tym, jak ta opublikowała ich nieszczęsne zdjęcia na swoim koncie.
  - O rety, macie tutaj przenośny telewizorek! - krzyknęła Natalia, przechodząc pomiędzy siedzeniami i zajmując miejsce po lewej stronie Aleksandry. - A ty mi nic nie mówiłaś, że oglądasz jakieś tanie telenowele. Daj mi ten pilot.
  - Nie, bo zaraz zaczną się wiadomości!
  - Nie znasz rosyjskiego, Als. A może będą jakieś seksy w telenoweli. Daj tego pilota, bo cię trzasnę. Iwan mówi, że lądujemy za niecałe cztery godziny. - Natalia z wysiłkiem próbowała odebrać przyjaciółce mały przedmiot, który magicznie zmieniał kanały, jednak Ola miała stalowy uchwyt. - Ej. Czy my przypadkiem nie obiecałyśmy mu swoich picz w zamian za podwózkę do Tybetu?
   Czarnowłosa już miała jej odpowiedzieć, jednak na małym ekranie pojawił się obraz niezbyt atrakcyjnej reporterki, a w prawym górnym rogu ukazało się dokładnie to samo zdjęcie, które Marina zrobiła im z zaskoczenia kilka godzin temu.
   Niebawem już wszyscy na świecie również ci mieszkający w Rzymie i Minneapolis oraz interesujący się czasami zbiorem popołudniowych newsów lub zwyczajnie wyczekujący kolejnego odcinka Złotego Stulecia znali wizerunek dwóch cichych bohaterek, które Wladimir Tomow przedstawił na wizji mianem Als i Nats.


  - A dla pana może jeszcze jednego herbatniczka?
   Herbatniczki, ciasteczka, kapciuszki, witaminki, okularki i panie Angelo, ile razy mam panu powtarzać, że dzwonić nie da się przez mikrofon, na litość boską! tłukły się w jego głowie od samego rana. Babcine obiady, perspektywa wpadnięcia w skrajne szaleństwo oraz brak możliwości ucieczki, przyprawiały Matta Blaskey'a o ciarki. Im więcej się martwił, tym więcej spał. Im więcej spał, tym częściej pani Bartone podkradała mu trufle tym bardziej tracił łączność z rzeczywistością. Chwilami modlił się nawet o przyjście Lizawiety, jako że była ona jedyną prawdziwą osobą, jaką widział w swoim Domu Wariatów.
  - Nie. Żadnych więcej herbatniczków - wycharczał mężczyzna, nie podnosząc nawet wzroku na zatroskaną pielęgniarkę.
   - A braliśmy dzisiaj leczki?
  - Tak, kurwa, braliśmy.
   Przy nowym telewizorze, który zawitał w obszernym salonie na początku zeszłego miesiąca, zapanowało nagle wielkie poruszenie. Pan Casella (egocentryzm) wraz z panem Ferro (pogłębiona nerwica histeryczna) podrapali się paznokciami o miejsce najbliżej ekranu, a pani La Duca (hipochondria), wraz z wiankiem ślepych i przygłuchych przyjaciółek, pchały się żwawo do przodu, przeganiając szepczącego do siebie pana Leone (zespół stresu pourazowego) i nieustannie szkicującą portret niedźwiedzia morskiego panią Tieri (zburzenia obsesyjno-kompulsywne). Miska owsianki rozlała się na dywan, kilka pionków do gry w chińczyka przewróciło się na stół, a któraś z pań cierpiących na schizofrenię wypluła swoją sztuczną szczękę i rzuciła nią w wazon pełen sztucznych kwiatów.
  - Ale lodzie, no no! - westchnął z entuzjazmem pan Ferro, podczołgując się do telewizora i niemal zrzucając go z półki. - A jakie mają minki, cizie!
  - Powiadają, że te dwie dziwki ujęły jakiego Hejpa Hakiera - zaskrzeczała pani La Duca, szturchając w ramię siedzącą obok niej panią Tieri. - Co to się porobiło. Przełączcie mi w tej chwili na Modę na Sukces, parszywe ścierwa.
  - Domenica, ty jeszcze widzisz te napisy na dole. Czytaj, dziecko! Czytaj!
  - Dwiee Poolkii... odnajduująąc hakeraa światowegoo... nagrodaa dziesięć tysięcyy doolaa... - Domenica skupiła się tak mocno, że strużki potu ciekły po jej pomarszczonych skroniach, ale nie poddawała się. Ściskając chusteczkę higieniczną w swoich kościstych dłoniach, z trudem czytała dalej. - Kobieetyy odleciałyy doo... Przestępca złapany.
   Matt słuchał tego wszystkiego ze swojego osobistego fotelika, pokrytego warstwą pledów i poduszek. Fotel pachniał miętą, starością i siwizną. Matt miał ochotę poderżnąć sobie gardło, jednakże miał do dyspozycji jedynie plastikowy widelec i dwie kolorowe słomki, które ukradł z obiadu. Plan samobójczy musiał zostać odłożony na inny termin.
   Pielęgniarka już zbliżała się do grupki seniorów, próbując ich rozdzielić i uspokoić.
  - E, Matty! - zawołał któryś ze starców, klaszcząc w dłonie. - Cho no tutaj! Może ci się która spodoba, ty taki samotny jesteś. Żal mi go, bo chłopak siedzi tu z nami bez żadnej młodej cipki.
  - Tutaj to tylko pani profesor pielęgniareczka! - zawołali roześmiani emeryci, wymachując w górze swoimi kulami. - Francesca, Francesca, dupa od samotności niebieska!
  - Podejdź i zobacz, jakie ładne bohaterki. Wstań z tego wyra, Matty.
  - Nie, dziękuję.
  - Oj, pączusiu. I imiona też mają ładne.
  - Als i Nats - przeczytała Domenica, poprawiając swoje wielkie, okrągłe okulary. - Nats i Als się nazywa ich spółka.
   Czerwona lampka zapaliła się nagle w umyśle pana Blaskey'a. Jakaś niewidzialna siła szarpnęła jego ciałem i oto mężczyzna stał wyprostowany, ciągle w tym samym szpitalnym sweterku, ciągle w tych samych białych klapkach. Wyprostował się i namierzył nową plazmę, która była zasłonięta przez tłum pchających się seniorów i seniorek.
   - Proszę zabrać stąd swoje siwe, pomarszczone głowy - odparł nienaturalnie spokojnym tonem, powoli zbliżając się do bzyczącego ula podnieconych Włochów. - Dobrze radzę. Proszę się natychmiast odsunąć.
  - Ooo, a ile helikopterów tam było! - wrzasnęła Domenica, obśliniając swoją nową bluzkę. - Ten Gejp Hakier to musiał być niezły gość. A może i przystojny?
  - Poczekajcie, chłopiec się chyba zakochał. Patrzajcie, jak się gapi. Jak głupi do sera.
  - Ser? Gdzie?
   Zobaczył ją. Swoją zaginioną, szczupłą, idealną małżonkę, wciśniętą w kadr pomiędzy Inessę/Aleksandrę/Olę Antoniewicz, a rozwalony stóg siana. Jej twarz była delikatnie zbrudzona pyłem i piachem, a potargane włosy wyglądały jak sierść pudla moknącego na deszczu przez pięć nocy.
   Ale była tam.
   Matt spojrzał na dopisek na dole ekranu: Rosja. Ujęcie z kamery przedstawiało teraz oblicze ponurej stodoły, stojącej samotnie pośród nagich łąk. Kilkoro dziwnie ubranych osobników machało i uśmiechało się do obiektywu, a poranne promienie słońca rozświetlały ich brudne, pucułowate policzki. Następne ujęcie. Ocenzurowana twarz Gejpa Grejpfruta, patrzącego z uśmiechem ze schodów aresztu śledczego w mieście Lorino.
   Nim mężczyzna zdołał odgonić swoich starych podopiecznych, zniszczyć stoliczek do kawy, przewrócić pielęgniarkę Francescę i wdać się w bójkę z ochroną szpitala psychiatrycznego w Genui, jeszcze raz rzucił pełne żalu i niedowierzania spojrzenie w stronę świecących, brązowych oczu pani Blaskey. Silne ręce powaliły jego osłabione ziołami ciało na ziemię tak szybko, iż tylko przez ułamek sekundy mógł ujrzeć leżącą pod krzesłami sztuczną szczękę pani Orsoli.
  - Natalia - jęknął, sparaliżowany przez podręczny paralizator ochroniarza.
 

  - Matt - zaczęła Natalka - pewnie strasznie by się ucieszył z tej aplikacji.
  - A co to znowu za nowa, głupia aplikacja zaśmiecająca MÓJ telefon? - spytała Aleksandra, przeszukując paczkę świeżych marchewek w poszukiwaniu choćby kawałeczka mlecznej czekolady.
  - Mój kalendarzyk - odparła pani Blaskey z szerokim uśmiechem, przesuwając palcem po dotykowym ekranie. -  Podaje dni do okresu, dni płodne, określa nawet jakie masz szanse na udany seks i długi orgazm.
  - To chore.
  - Chore dla ciebie, bo nie masz kogo dymać - żachnęła się kobieta, przewracając oczami. Ola zmroziła ją wzrokiem, wyraźnie określając granice tematu tabu. - Nooo, ale tobie też by się to przydało, Als. Ten kot tutaj opisuje nawet twoje emocje i możesz dodatkowo notować samopoczucie w okresie menstruacji.
  - Świetnie, tyle że nie będę miała okresu menstruacji przez jakieś kolejne osiem miesięcy. Oddaj mi telefon, koniec zabawy.
  - Ooo, zobacz! Tu można sobie zapisywać różne rzeczy! - Natalka podskoczyła w miejscu, a helikopter zmienił kurs, przechylając się leniwie na prawo. Zielone korony drzew zawirowały przed oczami Oli razem z ośnieżonymi szczytami gór i surowymi krajobrazami malutkich, himalajskich miasteczek. Huk wysokoobrotowych silników zagłuszał rozmowy pilotów. - No dobrze, poobserwujmy cię. Masz obfite krwawienie?
  - Nie mam krwawienia, do jasnej cholery! Jestem w ciąży!
  - Dobra, ale tu trzeba jednak zaznaczyć jakąś gwiazdkę. No to zaznaczę jedną. Okaaay, lecimy dalej. Jaką piszmy notatkę?
  - Natalia. - Ola przyjęła pozę bojową, zaciskając mięśnie szczęki. - Oddaj mi ten telefon w tym momencie. Jestem wkurwiona, zmęczona, niewyspana i, masz rację, chętnie bym kogoś zerżnęła, ale jedyny mężczyzna, za którym szaleję i oddałabym całe życie, żeby jeszcze chociaż raz go zobaczyć, jest gdzieś na drugim kontynencie ze swoją zakichaną, przebiegłą, podłą żoną, która niedawno uprowadziła twojego męża - zagrzmiała, nadal trzymając wyciągniętą rękę. - Więc, jeśli nie chcesz zmusić mnie do rękoczynu, to dobrze ci radzę, oddaj telefon.
   Natalka cmoknęła ustami, zastanawiając się nad czymś głęboko. Wreszcie wystukała coś na klawiaturze i wzruszyła ramionami.
  - Za długo. Napisałam, że jesteś rozdrażniona.
   W chwili, kiedy miesiączkowa aplikacja zaczęła obliczać datę kolejnej menstruacji pani Natalii Blaskey, helikopter gwałtownie zniżył swój lot, a wzrok Aleksandry zatopił się w niezmierzonych, ostrych szczytach Himalajów, które cięły błękitne niebo na wylot.