niedziela, 21 czerwca 2015

18. Noc Gejpa

  - Jest pani pewna, że da pani radę już sama zająć się dziećmi?
  - Oczywiście, że tak. Sprawy pogrzebu są już zamknięte, na szczęście mój mąż jest... był ubezpieczony. To moje wnuki. Umiem się nimi zająć, Ophelio.
   Pani Pamela Blasket nałożyła na siebie zgniłozielony fartuch i spięła włosy w luźny kok. Jej dłonie drżały, kiedy wiązała równiutką kokardkę, więc chwilę później zacisnęła je mocno i podparła na biodrach. Zmęczone, niebieskie oczy sześćdziesięcioczterolatki były pomalowane kredką i podkładem, a rzadkie rzęsy uginały się pod ciężarem czarnego tuszu. Ophelia Debussy patrzyła na nią z żalem i współczuciem, gdy żegnały się, stojąc przy frontowych drzwiach.
  - Upiekłam Laurencji ciasto bananowe. Mówiła, że to jej ulubione. Dodałam jeszcze więcej masy, a wierzch posypałam wiórkami czekoladowymi. Gabriel powiedział, żebym nie kroiła zbyt dużo bananów, bo mała później nie mogłaby przestać ich jeść.
  - Tak, Barnabas zawsze powtarzał, że zabawna z niej małpeczka - rzekła Pamela, siląc się na beztroski uśmiech, jednak jej blade usta nawet nie drgnęły. - Bardzo dziękuję za pomoc, Ophelio. To teraz wiele dla mnie znaczy.
  - Nie ma za co, Pamelo. Pomagam bliźnim, gdy tylko mogę. - Debussy położyła dłoń na ramieniu Pameli, a ta obruszyła się nerwowo, posyłając jej nieodgadnione spojrzenie. - Nie muszę ci chyba tłumaczyć, droga sąsiadko, że życie i Pan właśnie tak doświadczają swoje najwierniejsze sługi. Przeżyłyśmy wystarczająco dużo lat, żeby dobrze poznać wszystkie czary goryczy. Konflikty, śmierć...
  - Zdrady, kłamstwa - dopowiedziała pod nosem Pamela.
  - ...grzechy i ich skutki przytrafiają się każdemu. Przykro mi jedynie, że twoje wnuki cierpią z powodu błędów swoich rodziców. To naprawdę straszne, ale nie jesteś z tym sama. Masz naszą wspólnotę, sąsiadów, którzy chętnie pomogą. Pastor będzie się za was modlił na niedzielnej mszy, dopilnowałam tego dzisiejszym rankiem. Bóg ma cię w swojej opiece, Pamelo. To wszystko w końcu minie.
  - Owszem, minie, jak zdechnę i zgniję pod ziemią - odparła oschle pani Blasket. -  To co mówisz jest bardzo piękne. Jeszcze raz dziękuję. I do widzenia.
   Nie czekając na odpowiedź, kobieta zamknęła Ophelii Debussy drzwi przed nosem, a oniemiała sąsiadka zastanowiła się przez chwilę, czy dobrze zrozumiała działanie starej wdowy. W końcu jednak pokręciła tylko głową i odeszła, machając po drodze do Gabriela i Laurencji, którzy z zaciekawieniem wyglądali zza salonowego okna. Ich małe noski płaszczyły się na szybach, pozostawiając po sobie ślady pary. Gdy szeroki tyłek Ophelii zniknął im z pola widzenia, zeskoczyły z parapetu i podreptały do Pameli, wieszając się na jej szyi i fartuszku.
  - Babciu, babciu, możemy ciasto?
  - Kiedy wróci mamusia?
  - Gdzie jest tatuś?
  - A ja bym chciała to ciasto bardzo-bardzo-bardzo-bardzo!
   Proza życia. Każdy rzucany jest na deskę do krojenia jak pierwszy lepszy pomidor i ogórek. Z każdego wyciskają soki.
   Pierwszy dzień Pameli Blasket w domu swojego zaginionego syna, wyglądał prawie dokładnie tak, jak wszystkie następne. O ósmej rano kończyła przygotowywać wnukom kanapki z dżemem lub z szynką bez skórki i równo pokrojonym serem. Kiedy herbatka w termosach była już gotowa, kobieta wchodziła po schodach na górę, aby obudzić małpeczkę i młodocianego inżyniera a każdy kolejny stopień był jak rok tułania się bez celu po świecie. O ósmej czterdzieści zamykała drzwi wejściowe na klucz i odprowadzała dzieci do szkół. Wracała. Przygotowywała obiad według swoich starych przepisów, zabranych ze swojego domu, który zostawiła tak, jakby oboje nadal w nim żyli.
   Dopiero, kiedy dzieci były już w łóżkach, dopiero, kiedy złota rybka na Mini-mini chrapała cicho, leżąc na podwodnym bąbelku, Pamela Amy Blasket zakładała swoją długą, nocną koszulę i odkręcała strumień zimnej wody. Drżąc na całym ciele, wchodziła pod lodowaty wodospad płynący ciurkiem z wiszącego kranu i spokojnie czekała, aż jej włosy spłyną z jej głowy razem z wodą - przez okres ostatnich tygodni prawie wyłysiała. Kasztanowa peruka leżała w szufladzie obok leków, wizytówek i czarno-białych zdjęć. Pamela zakrywała ramiona dłońmi i zamykała oczy. Po minucie jej zęby zaczęły szczękać, a ciało stygło pomału, tak jak każdej nocy. Zatrzaskując kabinę, rozmyślała, czy można utopić się pod prysznicem.
   Wgryzała się z bólu w swoje sine knykcie.
  

  - Pani Iwanienko, proszę pomagać! Szybciutko, wszyscy pomagają! - krzyczał Rudy, energicznie operując zardzewiałymi grabiami. Każdy członek Orszaku był od pół godziny zaganiany do pracy, co wkrótce doprowadziło do tego, że trzynaście osób, w środku nocy, babrało się w sianie, niezdarnie próbując przenieść stóg i dokopać się do czegoś, co w tak makabryczny sposób prawie doprowadziło Łukę do zawału jego wielkiego dosłownie i w przenośni! Wcale nie, zhirovoy serca.
  - Łoj, ja już stara jestem. Skoro młodzi harują na moją emeryturę, to równie dobrze mogą zapierdalać za mnie w stodole - odparła Marina Iwanienko, skacząc z aparatem pośród boksów dla krów i co chwilę robiąc kolejne sesje zdjęć. Błyski flesza przerażały Łukę, który nadal siedział na środku stosu śpiworów i zasłaniał oczy szalikami.
  - Als, nie wydaje ci się dziwne, że oni wszyscy słuchają reggae? Sprawdzałam w Internecie i tam było napisane, że hipisi pierwotnie słuchają rocka i bluesa. - Natalka kręciła się dookoła stogu siana, rzadko kiedy dotykając się do niego. Zamiast tego nosiła w dłoniach pustą butelkę i łapała w nią krople deszczówki. - Nie wiem, moim zdaniem powinniśmy zmienić dekoracje.
  - Może chcą być oryginalni, nie pomyślałaś o tym? Nie każdy myśli stereotypami.
  - Ooo, jakie piękne dziewczyny. Seer, ser do zdjęcia! - zakrzyczała Marina, podchodząc jak najbliżej do Oli i Natalii i z bezzębnym uśmiechem pstrykając im pamiętną fotografię, na której dwie Polki wyglądały jak spocony spaniel i struchlała chichuachua. Grube włosy Aleksandry kleiły się do jej twarzy, a rozmazany makijaż błyszczał się pięknie na worach pod oczami. Natalka zaś została uwieczniona w chwili, kiedy marszczyła mocno brwi, a w jej daleko rozstawionych oczach pojawiły się czerwone plamki. Obie przypominały zbiegłe więźniarki, odsiadujące karę pięciu lat za kradzież tamponów.
  - Oślepłam! Oślepłam! - jęczała Natalia, na oślep uderzając dłońmi w powietrze, chcąc trafić emerytkę w twarz. Marina Iwanienko zapiszczała jak spłoszona kura i czmychnęła w ciemny kąt. - Ja chcę do moich dzieciii... Tu jest okropnie, śmierdząco, strasznie i ciemno. Takie miejsca jak to to hodowle zarazy i bakterii.
  - Zwiewa, Blasket! Chyba coś mamy!
  - Wszy i łupież - warknęła Natalia, jednak Ola szybko pociągnęła ją za ramię i razem podeszły do Wladimira i Rudego, którzy nachylali się nad ziemią, prawie dotykając nosami zaschniętego błota.
  - Rzeczywiście, gdybyście miały ochotę wąchać z większym zaangażowaniem, poczułybyście coś na kształt...
  - Szczyn.
  - Octu.
  - Spirytusu.
   Cała czwórka uklękła na kolanach, odgarniając resztki siana i porozrzucanych podków.
  - O rety, a co będzie, jeśli tam jest zakopane jakieś ciało? Widziałam na filmach, że mordercy-amatorzy najczęściej wrzucają zwłoki do stawu, albo właśnie rozpadającej się stodoły.
  - Martwi nie pachną spoconą i obsikaną świnią, Natalia.
  - Ej,  a to co?
  - Wygląda jak wejście do pompowni ścieków.
  - Jak rynna.
   Wladimir poprosił pozostałych towarzyszy, aby oczyścili teren i po kilku minutach przed ich oczami ukazało się małe, okrągłe zejście do podziemi. Jakoby bardzo chytry schowek prowadzący do piwnic w wiekowej rezydencji. Wśród hipisów i dwóch prawie-hipisek zapanowało poruszenie, ale gdy tylko Rudy znalazł otwór klapy, wszyscy z powrotem umilkli.
  - Als, boję się. Jeszcze trochę, a się obsikam.
  - YA khorosh - pisnął z tyłu Łuka, tuląc się do stosu suchych gałęzi przeznaczonych na ewentualne rozpalenie ogniska.
  - Podajcie mi moją latarkę!
  - Ooo bogowie, zhirovoy!
  - Proponuję zamknąć oczy.
   Panowie powstali, chwytając dłońmi metalowy pręt, który otwierał klapę. Marina przepchała się przez tłum i stanęła tuż obok Natalki, wszystko kamerując swoim aparatem.
  - Może coś mnie w moim życiu zadziwi, ino roz - szepnęła, plując wprost na ramię pani Blaskey swoją śliną i resztkami ciastka mlecznego. Natalia odepchnęła ją siłą, a następnie usadowiła się tuż obok Oli, bacznie obserwując całe zajście i jedną ręką przytrzymując płonącą świecę. Kazimir na wszelki wypadek trzymał w pogotowiu swoją gitarę. Aleksandra niepewnie spoglądała na brudną, śmierdzącą rynnę, która niebawem miała dać odpowiedź na wszystkie pytania.
  - No to na trzy.
  - Raz!
  - Dwa!
  - Zhirovoy!
   Są w życiu takie chwile, kiedy człowiek kompletnie się czegoś nie spodziewa. Chociażby nieplanowanej ciąży, śmierci poprzez zostanie zgniecionym przez automat do chipsów, wygrania na loterii, zdobycia awansu bez potrzeby obciągnięcia szefowi, nagłego zgonu teściowej co do tego miałabym pewne wątpliwości. Nieważne.
   Podążając tropem faktów, to właściwie niekiedy możemy spodziewać się niektórych zaskoczeń, np. jeśli zostawimy ser Banana i lady Muszelkę samych na ulicach Minneapolis to pewne jest, że wkrótce wylądują na komisariacie oskarżeni o zbiorową orgię w miejscu publicznym, tudzież o morderstwo sprzedawcy jabłek w cieście. Albo, jeśli żywimy się wyłącznie wodą z kranu i płatkami ryżowymi, to niebawem zachorujemy na niestrawność i, co za tym idzie, niekontrolowane wymiotowanie ale wymiotowanie to nie choroba. Zamilcz. A jeśli niestrawności i wymiotów nie będziemy sprzątać, to nasze mieszkanie w Paryżu stanie się gniazdem epidemii. A jeśli zamkniemy się w tym gnieździe na klucz, to najpewniej umrzemy. Czy ty coś sugerujesz? Ależ skąd.
   Zaskoczeń na tym świecie jest bez liku. Lecz odkrycie, które nastąpiło w rosyjskiej stodole, nieopodal Miasta Nocnych Startów, przechodziło najśmielsze wyobrażenia i nie mogło się nawet równać z czołgającą się po paryskim mieszkaniu pizzą z salami sprzed trzech tygodni. Trzeci listopada przeszedł do historii i, według Natalki, powinien być drukowany pogrubioną czcionką w szkolnych podręcznikach.
  - Ja pierdole kurwa. Co to jest.
   Jako pierwsze, do ciemnej jaskini wpadło słabe światło świeczek i lampionów. Pomarańczowe promienie rozświetlały czarną piwnicę, która przypominała bunkier najwyższej klasy światowych agentów, zamkniętych w niej przez tak długi czas, aż stali się zapalonymi nekrofilami i fanami gry w strzałki oraz GTA. Pod kafelkowymi ścianami układały się stosy płyt i kaset, a na plastikowych talerzykach psuły się resztki jedzenia. Plakaty ukazujące oblicze Jezusa, Pikachu oraz roznegliżowanych króliczków Playboy'a były obklejone przezroczystą taśmą. Podłoga zaś wyłożona była pogiętymi gazetami.
   - Jezusie, Mario i Mahomecie. - Natalka zakołysała się na kolanach i o mało nie upadła w tył. - Gosia. Oddaj fartucha.
   Wszyscy zatkali nosy, a cztery osoby, nie mogąc znieść niewyobrażalnego smrodu, wyszły na zewnątrz. Wladimir z trwogą przyświecił swoją latarką na postać siedzącą na rozgruchotanym, szerokim fotelu.
   Mężczyzna czy aby na pewno?, a właściwie osobnik posiadający zarost zabrudzony okruchami po Laysach cebulowo-serowych, siedział rozparty przed monitorem wielkiego, ciężkiego komputera. Na jego grubych, foczych kolanach, znajdował się laptop, a obok klawiatury leżał jeszcze tablet i smartfon, który ładował się, podłączony do bardzo nieprofesjonalnie wyglądającego gniazdka. Człowiek z nadwagą, ubrany w wielką koszulkę z napisem I LOVE LONDON, natychmiast sięgnął po okulary przeciwsłoneczne i dopiero po chwili gotowy był do prowadzenia rozmowy.
   Jego cztery dodatkowe podbródki trwały w spoczynku, dopóki się nie odezwał:
  - Cześć. Jestem Gejp.
   Nikt za bardzo nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Przedstawić się? Podać dłoń? Zacząć krzyczeć? Spytać, czy może poczęstować się chipsem? Zaproponować wspólne korzystanie z Wi-Fi?
  - Nie przeszkadzamy ci, Gejp?
  - Bynajmniej - odparł Gejp. - Obserwowałem, was. Lubię to.
   Natalia i Aleksandra skamieniały, zerkając na Rudego. Rudy nic nie powiedział. Rudy był bardzo zaskoczony.
  - Als, jak sikałyśmy też? - spytała pani Blasket, siląc się na niehisteryczny szept. Jej język podskakiwał i plątał się na podniebieniu, aż w końcu kobieta była zmuszona ugryźć go i unieruchomić.
  - Też - powiedział Gejp, uśmiechając się ni to z ubawu, ni z podniecenia, ni z zażenowania. W ogóle Gejp był taki strasznie ni. Sprecyzuj. Nisklasyfikowany. - Moje mikroskopijne kamerki, jak również zmechanizowane pajączki, są rozmieszczone wszędzie w promieniu kilku kilometrów. Widzę nawet jak sikają lisy i dziki.
   Gejp zaśmiał się cichutko pod nosem, jednak jego rozbawienie szybko przerodził się w kaszel, który zaowocował plamą flegmy na rozłożonych gazetach.
  - UŚMIEEEECH! - zawyła Marina Iwanienko, skacząc do nory Gejpa i fotografując wszystko, co zobaczyła.
   Może się wydawać, że Gejp był zwykłym psychopatą, oglądającym sikające sarny i jelenie... W dzisiejszych czasach (plus liczba x lat, o których się nie dowiemy) roi się od najrozmaitszych form defektów umysłowych, jak również chorób, powodujących taką a nie inną pracę mózgu. Takie a nie inne dobranie upodobań seksualnych, patrz. Aleksandra i jej zafascynowanie mega niebezpiecznymi kolesiami z mega niebezpiecznej mafii. Jednak szybko okazało się, że spasiony informatyk, którego tak wyraźnie bał się monstrualnych rozmiarów Łuka, nie jest zwyczajnym spasionym informatykiem. Tak, bo jest nadzwyczajnym spasionym informatykiem, egzystującym pod starą stodołą i robiącym pod siebie.
   Gejp Grejpfrut był złoczyńcą i pedofilem. Widziałaś, jak się na mnie gapił? Masz 28 lat. No i co z tego? Był hakerem, odpowiedzialnym za wszystkie afery internetowe na świecie i poza nim. Podsłuchy w polskim rządzie? - Gejp. Wypływ nagich zdjęć Jennifer Lawrence? - Gejp. Wiadomość o rosyjskiej broni atomowej, przygotowanej do wystrzelenia w przeciągu najbliższych dwóch miesięcy? - Gejp. Powiadomienie świata o nagraniach z gorącego romansu Pierwszej Damy? - Gejp.
  - Ej, Als. Mi ktoś kiedyś zhakował konto na Moviestarplanet.
  - Gejp.
   Marina Iwanienko nawet nie zdawała sobie sprawy, jak wielu posiada obserwatorów na Instagramie.
   Gejp też nie zdawał sobie z tego sprawy.
   Właściwie, to wszyscy zaczęli sobie z tego zdawać sprawę dopiero wtedy, kiedy niebo nad stodołą rozświetliło nie słońce, a reflektory helikopterów policyjnych.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz