Szybciutko, szybciutko, zapieprzamy do lasu, ciup, ciup, ciup! - piszczała Natalia, zatrzaskując drzwi Porsche i taszcząc za sobą dwie walizki oraz siatkę z jedzeniem. Aleksandra wygramoliła się z wozu, odrzucając kask na siedzenie i wykonując pełen pasji odruch wymiotny. Żelko-łaki oraz uprzednio pochłonięty łosoś z brokułami, wylały się wprost na tapicerkę w postaci strawionej papki.
- Niemożliwe - zdziwiła się pani Blasket - nawet zderzaki nie poodpadały. Zajebiste auto, nie?
- Natalia, co ty mówisz... - Ola wytarła usta podręczną chusteczką, chowając twarz w drżących dłoniach. Blask księżyca igrał z poszarpaną taflą wody w rzece i sprawiał, że kobiety mogły chociaż w małej mierze ujrzeć w ciemnościach swoje rozwiane włosy i błyszczące od szoku gałki oczne. - Mogłyśmy przed chwilą zginąć.
- Uprzejmie przypominam, iż to ty siłą fizyczną swoich małpich rąk wymusiłaś na mnie poddanie próbie naszych sił życiowych.
- Natalia...
- Słucham?
- To brzmiało nawet inteligentnie.
Sosny poruszały się w powolnym, mistycznym walcu, który napędzały powiewy wschodniego wiatru. Małe igiełki świerków tańczyły energicznie po asfalcie, zapędzając się nawzajem w kałuże błota i przydrożne rowy. Powietrze było szorstkie. Zapach drzew i suchej ściółki mieszał się ze specyficzną, wilgotną wonią rzeki i pobliskiej sadzawki, w której wciąż kumkała ta sama żaba. Silnik Porsche nadal wył, gotowy do dalszej walki.
- Oj, oj, to na tyle, różowa dzidziu - rzekła poważnie Natalia, przymykając oczy i głaszcząc maskę samochodu. Światła lamp pozwalały dokładnie zobaczyć mokre spodnie kobiety i jej ładny, skórzany pasek z Ciucholandu. - Teraz musimy połączyć się w jedność z tymi dżewami.
- Jak mocno jebnęłaś łbem o kierownicę?
- Dwa na dziesięć - odpowiedziała Natalka i popędziła jak szalona w stronę ciemnego lasu. Walizki podskakiwały na kamieniach, wykręcając kobiecie nadgarstki, a reklamówka z jedzeniem rozdarła się. Jej egzotyczna, przeceniona trzy w cenie jednego tylko do drugiego listopada Biedronka niskie ceny zawartość, wysypała się na trawę. - Dżewka, piękne dżewka. Ooo i krzaki też.
- Ej, czekaj na mnie! - krzyknęła Aleksandra, kucając po drodze i zbierając do swojego kasku porozrzucane żelki, paczki orzeszków, andruty i paluszki. Było jej trochę przykro, że od tak zostawia Porsche na środku nieuczęszczanej ulicy, tym bardziej, że przecież miały dług wdzięczności u Ramzesa. Ale przecież to tylko pół miliona dolarów.
Woda mineralna stoczyła się gdzieś do rzeki, a na zbieranie galaretek z samochodu było za mało czasu, gdyż Natalka zniknęła już dawno wśród gąszczy i pnączy, rozdeptując po drodze wszystkie szyszki. Sowy pohukiwały z dezaprobatą, widząc niespełna rozumu prawie trzydziestolatkę, uderzającą w każde drzewo dżewo, które przed nią wyrosło. Ola słyszała jedynie jej wnerwiający głos, kiedy ta darła się, pożerając po drodze paczkę sezamków:
- Jedz, albo giń, jedz, albo giń, jedz, albo giń.
Czas ciągnął się niemiłosiernie długo, w szczególności dla Aleksandry, która ledwo nadążała truchtać za podekscytowaną nie wiadomo czym, Natalką. Las był cichy i spokojny, jednak Zwiewa czuła wyraźnie, że w tej harmonii kryje się jakaś pułapka - zapewne było to zasługą horrorów, kryminałów i powieści psychologicznych, które czytała, ale na pewno nie należy nigdy ignorować przeczuć kobiety w ciąży, z żelkami, galaretkami i wafelkami chowanymi w kasku wyścigowym. Gałązki łamały się pod naporem ich szybkich kroków, które niebawem zmieniły się w powolne, niepewne stąpanie pośród wystających korzeni.
- Zimno mi - poskarżyła się Ola. Jej czarne, skórzane spodnie, połyskująca bluzka i wysokie obcasy nie były najlepszym strojem na nocne deptanie mrówek. Powoli kończyły im się zapasy jedzenia. Ciężkie czasy były, bardzo ciężkie. - Nie mam w ogóle pojęcia, dlaczego za tobą pobiegłam. Nie wiesz nawet, gdzie się toczysz, Natalia.
- Fortuna kołem się toczy! - krzyknęła nagle kobieta, zatrzymując się pod wielką sosną i kucając nieprzytomnie na uklepanej ziemi. Następnie rozkroczyła nogi i niezdarnie wykonała krzywy przewrót wprzód, lądując odwłokiem na krzaczku borówek. - Fortuna kołem się toczy! Fortuna kołem się toczy!
Około drugiej nad ranem, obie Polki pokonały już drogę siedmiu kilometrów. Ola kilka razy próbowała złapać Natalię i zaciągnąć ją z powrotem na ulicę, jednak bezskutecznie - zwinna i rozszalała pani Blasket prawie wcale nie traciła energii, sikała co kilometr i wkładała do buzi kawałki kory drzewnej, mówiąc: Gówno lepiej obejść, niż ruszyć. Coraz więcej starych, polskich przysłów wypływało z jej ust, znajdując miejsce pośród mroku i zacisza potężnych konarów. Idąc na oślep i co kilka minut ładując się w kolejne chaszcze, Natalka dzielnie recytowała: Każde gówno źle pachnie. Mów do słupa, a słup dupa. Wyżej dupy nie podskoczysz. Tak więc, kiedy wreszcie zdołały jakoś wydostać się z lasu i stanąć wyprostowane na łysej, wielkiej i cichej polanie pośród skoszonych traw i bagnistych ścieżek, pani Blasket wydusiła na koniec:
- Samotny jak palec w dupie. - Po czym przeżuła korę, którą miała w buzi i ruszyła dalej przed siebie, jak gdyby nigdy nic.
- Natalia, stój! - zawołała za nią Ola, z przerażeniem spoglądając przed siebie. - Spójrz. Jakaś nawiedzona stodoła.
Rzeczywiście - zmęczony wzrok Aleksandry nie zmylił jej tym razem. Daleko, prawie na końcu rozległej równiny, wyraźnie odznaczał się jakiś nieduży budynek. Z tak dużego dystansu, kobiety nie miały szans dojrzeć żadnych szczegółów budowli - był to dom rodzinny? opuszczona chata pustelnika? burdel? stacja pociągowa? a może rzeczywiście to nawiedzona stodoła stała nieruchomo pośród wrzosów?
- Ale fajnie.
- Nie! Wcale niefajnie! - Czarnowłosa próbowała zatrzymać swoją towarzyszkę, jednak ta ruszyła z parą przed siebie, brocząc tenisówkami w błocie i mule. Na znak protestu zakryła również uszy rękami. - A jeśli to straszna rudera z duchami? Nie po to czytam Kinga, żeby później zachowywać się jak te kretynki z horrorów, które włażą do każdej ciemnej dziury i ciasnego pomieszczenia. Natalia, przenocujmy pod gwiazdami.
- Nie rozrabiaj, nie podskakuj, siedź na dupie i przytakuj.
Po kilkunastu minutach snucia się między większym, a mniejszym bagnem ze zdechłymi żabami, Als i Nats wreszcie wyłoniły się z gęstych traw, całe w ziemi, patykach i śmierdzącej wodzie z sadzawki. Ich włosy były poplątane i sklejone ptasimi kupami nie no, przesadzasz, moje były nadal piękne, a z nogawek wyskakiwały spłoszone wiewiórki i oposy.
- Ten się śmieje ostatni - rzekła Natalka - kto wolniej kojarzy. Naprzód!
- Bane della ragione! Chyba oszalałaś! Zabieraj walizki z tego gówna i zawracamy. Nie mam zamiaru zbliżać się do tej obskurnej nory, Blasket. Świetnie sobie wybrałaś, do jasnej kurwy! Dom w głębi lasu! Impossibilità. Chcesz, to wejdź, tylko się nie zesraj. Prędzej zeżrą mnie komary, niż dam się zawlec w środku nocy do opuszczonego szałasu ze stukającymi matrioszkami.
Natalia patrzyła na Olę z beznamiętnym wyrazem twarzy. Podczas marszu zlizała sobie szminkę z ust, a jej twarz była cała w ziemi od ciągłego robienia krzywych fikołków i tarzania się po twardym klepisku. Wreszcie otworzyła usta. Po czym zamknęła je i podrapała się po brzuchu.
- Stare chińskie przysłowie mówi - zaczęła - że jeśli nie wiesz co powiedzieć, to powiedz stare chińskie przysłowie.
- Zimno mi i chce mi się spać.
- Stare chińskie przysłowie nic o tym nie mówi.
Trzeba koniecznie wspomnieć, iż pani Natalia Blasket była osobą, która potrafiła wywierać dużą presję na innych. Aleksandra sama wiele razy zastanawiała się, dlaczego właściwie zawsze dawała się namówić na wyjścia do nudnych pubów, kupowania niemoralnych ilości czekotubek, oglądania wystaw ze szmacianymi lalkami i przeglądania kobiecych poradników, które nigdy jej nie fascynowały. Idiotyzm. Mimo to, w Natalce czaiła się jakaś niema groźba.
Albo równie dobrze fakt, że to ona taszczyła walizki z futrami wartymi osiemdziesiąt tysięcy dolarów.
Tak czy siak, Ola postanowiła jednak zaczekać, aż jej przyjaciółka dokładnie zbada teren. Kiedy Natalia oddaliła się od bezpiecznej kryjówki i ruszyła obwąchać kąty, Zwiewa rozłożyła się na trawie, wyjmując z walizki stary, znoszony sweter i ciepłe, zimowe buty. Chuchnęła w dłonie. I czekała.
- Mam mokre skarpetki, wiesz? - oznajmiła na głos Aleksandra, a następnie zaśmiała się ciepło - lub może raczej: mamy mokre skarpetki, wiesz? - Usadziła pupę wygodnie na środku swojej walizki. - Nie pójdę tam, choćby się paliło i waliło. Nie narażę nas, nie musisz się martwić, sol semen.
Zapanowała cisza, w trakcie której Zwiewa wzdrygała się przy każdym silniejszym powiewie wiatru.
- Spokojnie, ja się nie boję. Noc jest ciemna i pełna strachów, ale ja się nie boję. - Do nozdrzy kobiety dostał się zapach jakiejś pieczeni. Ogniska. Przypieczonego mięsa. To Natalia się tam smaży. Jej chude giry kręcą się na rożnie. Tak wtedy myślałam. - Opowiem ci, gdzie jesteśmy. A więc... No, niebo jest praktycznie całkiem czarne, chociaż zbliża się wpół do trzeciej rano. Widać tylko pojedyncze, małe gwiazdy... Nie takie, które kilka lat temu obserwowałam z wieży w Neapolu. Ale wracając, ten lasogajobór jest przerażający. Prawie widać, jak wypełzają z niego zgłodniałe zombie. Ale spokojnie, sol semen, ja się nie boję.
- AAAAAA!
Monotonną ciszę i zawodzenie wiatru przerwał głośny pisk. Ola poderwała się z miejsca, wypuszczając z rąk kask z przekąskami. Nawet nie zwróciłam uwagi, że brutalnie zdeptuję jabłko-wafelki.
- NATALIA! - krzyknęła Aleksandra, truchtając na oślep w stronę walącej się stodoły. - Natalia, gdzie jesteś?! Nie rób nic głupiego, już do ciebie biegnę!
- AAAAAA!
- Stój tam, gdzie stoisz! Zaraz cię zabiorę!
- AAAAAA! KTO NIE SKACZE TEN ZA TUSKIEM! HOP, HOP, HOP!
Czarnowłosa przystanęła oniemiała, marszcząc nos i brwi.
- HOP, HOP, HOP - odezwał się chór innych głosów, a Zwiewa z całej siły pociągnęła za metalową klamkę na rozwalających się, drewnianych drzwiach stodoły, po czym popchnęła je tak mocno, że zawiasy wypadły, a spróchniałe deski spadły na ziemię wewnątrz budynku.
- E, co to za jedna? - Blady, rudowłosy człowiek, wyglądający na około dwadzieścia pięć lat, podszedł chwiejnym krokiem do Aleksandry, mrużąc oczy i wydychając dym ustami. Kobieta wytrzeszczyła oczy, spoglądając na Natalię, która tarzała się po twardym, posypanym sianem gruncie, wykonując krzywe przewroty. - Nie chcemy tu Tuska, no nie?
- Kto nie skacze ten za Tuskiem! - zakrzyknęły leniwie inne głosy. Ich skupisko Ola odnalazła wokół małego piecyka. Około dziesięciu zajaranych hipisów leżało na sobie, a jeden z nich siedział u szczytu ludzkiej piramidy, grając spokojnie na gitarze. Ogniskowe dźwięki obozowego instrumentu niosły się pośród pustych zagród dla krów, zardzewiałych podków i rozlanych soków owocowych. Mężczyźni i kobiety w różnym wieku nucili coś pod swoimi krzywymi nosami, opatuleni w grube szaliki, czapki w kolorach reggae oraz puchate rękawiczki. Co najmniej połowa z nich szczyciła się oplątanymi dredami na głowie. Mmm zawsze chciałam pomacać dredy. A ja chciałam pomacać Hugh Jackmana.
- Spoko ludzie, to moja laska. Ona tylko współpracuje z mafią i jest niegroźna w ogóle. Muchy by nie tknęła paluchem nawet. Als po co ty żyjesz.
- Żyjemy tu miłością i pokojem, prawda ludzie? - spytał podopiecznych Rudy, kręcąc się wokół własnej osi. Jego czerwone włosy lśniły w ubogim blasku rozżarzonego piecyka, na którym smażyły się kiełbaski. We wnętrzu było gorąco, duszno i bardzo reggae.
- Taaak, Alojzy. Miłość i pokój.
- Lof end pis, Als! Miałaś rację! Całe życie miałaś rację. Lof end pis.
- Lubimy placki.
- Terry, weź nogę z mojej twarzy...
- Lepiej żyć, niż nie żyć.
- Lepiej jeść gówno, niż nie jeść wcale.
- Lepszy gołąb w garści, niż chuj na dachu.
- Mia, pokrój mi te rękawiczki. Tylko równo.
- No to gruchniem, bo spóchniem!
- Fortuna kołem się toczy, Als, fortuna kołem się toczy!
Aleksandra Zwiewa zaczerpnęła głośno powietrza, po czym zemdlała.
Czas ciągnął się niemiłosiernie długo, w szczególności dla Aleksandry, która ledwo nadążała truchtać za podekscytowaną nie wiadomo czym, Natalką. Las był cichy i spokojny, jednak Zwiewa czuła wyraźnie, że w tej harmonii kryje się jakaś pułapka - zapewne było to zasługą horrorów, kryminałów i powieści psychologicznych, które czytała, ale na pewno nie należy nigdy ignorować przeczuć kobiety w ciąży, z żelkami, galaretkami i wafelkami chowanymi w kasku wyścigowym. Gałązki łamały się pod naporem ich szybkich kroków, które niebawem zmieniły się w powolne, niepewne stąpanie pośród wystających korzeni.
- Zimno mi - poskarżyła się Ola. Jej czarne, skórzane spodnie, połyskująca bluzka i wysokie obcasy nie były najlepszym strojem na nocne deptanie mrówek. Powoli kończyły im się zapasy jedzenia. Ciężkie czasy były, bardzo ciężkie. - Nie mam w ogóle pojęcia, dlaczego za tobą pobiegłam. Nie wiesz nawet, gdzie się toczysz, Natalia.
- Fortuna kołem się toczy! - krzyknęła nagle kobieta, zatrzymując się pod wielką sosną i kucając nieprzytomnie na uklepanej ziemi. Następnie rozkroczyła nogi i niezdarnie wykonała krzywy przewrót wprzód, lądując odwłokiem na krzaczku borówek. - Fortuna kołem się toczy! Fortuna kołem się toczy!
Około drugiej nad ranem, obie Polki pokonały już drogę siedmiu kilometrów. Ola kilka razy próbowała złapać Natalię i zaciągnąć ją z powrotem na ulicę, jednak bezskutecznie - zwinna i rozszalała pani Blasket prawie wcale nie traciła energii, sikała co kilometr i wkładała do buzi kawałki kory drzewnej, mówiąc: Gówno lepiej obejść, niż ruszyć. Coraz więcej starych, polskich przysłów wypływało z jej ust, znajdując miejsce pośród mroku i zacisza potężnych konarów. Idąc na oślep i co kilka minut ładując się w kolejne chaszcze, Natalka dzielnie recytowała: Każde gówno źle pachnie. Mów do słupa, a słup dupa. Wyżej dupy nie podskoczysz. Tak więc, kiedy wreszcie zdołały jakoś wydostać się z lasu i stanąć wyprostowane na łysej, wielkiej i cichej polanie pośród skoszonych traw i bagnistych ścieżek, pani Blasket wydusiła na koniec:
- Samotny jak palec w dupie. - Po czym przeżuła korę, którą miała w buzi i ruszyła dalej przed siebie, jak gdyby nigdy nic.
- Natalia, stój! - zawołała za nią Ola, z przerażeniem spoglądając przed siebie. - Spójrz. Jakaś nawiedzona stodoła.
Rzeczywiście - zmęczony wzrok Aleksandry nie zmylił jej tym razem. Daleko, prawie na końcu rozległej równiny, wyraźnie odznaczał się jakiś nieduży budynek. Z tak dużego dystansu, kobiety nie miały szans dojrzeć żadnych szczegółów budowli - był to dom rodzinny? opuszczona chata pustelnika? burdel? stacja pociągowa? a może rzeczywiście to nawiedzona stodoła stała nieruchomo pośród wrzosów?
- Ale fajnie.
- Nie! Wcale niefajnie! - Czarnowłosa próbowała zatrzymać swoją towarzyszkę, jednak ta ruszyła z parą przed siebie, brocząc tenisówkami w błocie i mule. Na znak protestu zakryła również uszy rękami. - A jeśli to straszna rudera z duchami? Nie po to czytam Kinga, żeby później zachowywać się jak te kretynki z horrorów, które włażą do każdej ciemnej dziury i ciasnego pomieszczenia. Natalia, przenocujmy pod gwiazdami.
- Nie rozrabiaj, nie podskakuj, siedź na dupie i przytakuj.
Po kilkunastu minutach snucia się między większym, a mniejszym bagnem ze zdechłymi żabami, Als i Nats wreszcie wyłoniły się z gęstych traw, całe w ziemi, patykach i śmierdzącej wodzie z sadzawki. Ich włosy były poplątane i sklejone ptasimi kupami nie no, przesadzasz, moje były nadal piękne, a z nogawek wyskakiwały spłoszone wiewiórki i oposy.
- Ten się śmieje ostatni - rzekła Natalka - kto wolniej kojarzy. Naprzód!
- Bane della ragione! Chyba oszalałaś! Zabieraj walizki z tego gówna i zawracamy. Nie mam zamiaru zbliżać się do tej obskurnej nory, Blasket. Świetnie sobie wybrałaś, do jasnej kurwy! Dom w głębi lasu! Impossibilità. Chcesz, to wejdź, tylko się nie zesraj. Prędzej zeżrą mnie komary, niż dam się zawlec w środku nocy do opuszczonego szałasu ze stukającymi matrioszkami.
Natalia patrzyła na Olę z beznamiętnym wyrazem twarzy. Podczas marszu zlizała sobie szminkę z ust, a jej twarz była cała w ziemi od ciągłego robienia krzywych fikołków i tarzania się po twardym klepisku. Wreszcie otworzyła usta. Po czym zamknęła je i podrapała się po brzuchu.
- Stare chińskie przysłowie mówi - zaczęła - że jeśli nie wiesz co powiedzieć, to powiedz stare chińskie przysłowie.
- Zimno mi i chce mi się spać.
- Stare chińskie przysłowie nic o tym nie mówi.
Trzeba koniecznie wspomnieć, iż pani Natalia Blasket była osobą, która potrafiła wywierać dużą presję na innych. Aleksandra sama wiele razy zastanawiała się, dlaczego właściwie zawsze dawała się namówić na wyjścia do nudnych pubów, kupowania niemoralnych ilości czekotubek, oglądania wystaw ze szmacianymi lalkami i przeglądania kobiecych poradników, które nigdy jej nie fascynowały. Idiotyzm. Mimo to, w Natalce czaiła się jakaś niema groźba.
Albo równie dobrze fakt, że to ona taszczyła walizki z futrami wartymi osiemdziesiąt tysięcy dolarów.
Tak czy siak, Ola postanowiła jednak zaczekać, aż jej przyjaciółka dokładnie zbada teren. Kiedy Natalia oddaliła się od bezpiecznej kryjówki i ruszyła obwąchać kąty, Zwiewa rozłożyła się na trawie, wyjmując z walizki stary, znoszony sweter i ciepłe, zimowe buty. Chuchnęła w dłonie. I czekała.
- Mam mokre skarpetki, wiesz? - oznajmiła na głos Aleksandra, a następnie zaśmiała się ciepło - lub może raczej: mamy mokre skarpetki, wiesz? - Usadziła pupę wygodnie na środku swojej walizki. - Nie pójdę tam, choćby się paliło i waliło. Nie narażę nas, nie musisz się martwić, sol semen.
Zapanowała cisza, w trakcie której Zwiewa wzdrygała się przy każdym silniejszym powiewie wiatru.
- Spokojnie, ja się nie boję. Noc jest ciemna i pełna strachów, ale ja się nie boję. - Do nozdrzy kobiety dostał się zapach jakiejś pieczeni. Ogniska. Przypieczonego mięsa. To Natalia się tam smaży. Jej chude giry kręcą się na rożnie. Tak wtedy myślałam. - Opowiem ci, gdzie jesteśmy. A więc... No, niebo jest praktycznie całkiem czarne, chociaż zbliża się wpół do trzeciej rano. Widać tylko pojedyncze, małe gwiazdy... Nie takie, które kilka lat temu obserwowałam z wieży w Neapolu. Ale wracając, ten lasogajobór jest przerażający. Prawie widać, jak wypełzają z niego zgłodniałe zombie. Ale spokojnie, sol semen, ja się nie boję.
- AAAAAA!
Monotonną ciszę i zawodzenie wiatru przerwał głośny pisk. Ola poderwała się z miejsca, wypuszczając z rąk kask z przekąskami. Nawet nie zwróciłam uwagi, że brutalnie zdeptuję jabłko-wafelki.
- NATALIA! - krzyknęła Aleksandra, truchtając na oślep w stronę walącej się stodoły. - Natalia, gdzie jesteś?! Nie rób nic głupiego, już do ciebie biegnę!
- AAAAAA!
- Stój tam, gdzie stoisz! Zaraz cię zabiorę!
- AAAAAA! KTO NIE SKACZE TEN ZA TUSKIEM! HOP, HOP, HOP!
Czarnowłosa przystanęła oniemiała, marszcząc nos i brwi.
- HOP, HOP, HOP - odezwał się chór innych głosów, a Zwiewa z całej siły pociągnęła za metalową klamkę na rozwalających się, drewnianych drzwiach stodoły, po czym popchnęła je tak mocno, że zawiasy wypadły, a spróchniałe deski spadły na ziemię wewnątrz budynku.
- E, co to za jedna? - Blady, rudowłosy człowiek, wyglądający na około dwadzieścia pięć lat, podszedł chwiejnym krokiem do Aleksandry, mrużąc oczy i wydychając dym ustami. Kobieta wytrzeszczyła oczy, spoglądając na Natalię, która tarzała się po twardym, posypanym sianem gruncie, wykonując krzywe przewroty. - Nie chcemy tu Tuska, no nie?
- Kto nie skacze ten za Tuskiem! - zakrzyknęły leniwie inne głosy. Ich skupisko Ola odnalazła wokół małego piecyka. Około dziesięciu zajaranych hipisów leżało na sobie, a jeden z nich siedział u szczytu ludzkiej piramidy, grając spokojnie na gitarze. Ogniskowe dźwięki obozowego instrumentu niosły się pośród pustych zagród dla krów, zardzewiałych podków i rozlanych soków owocowych. Mężczyźni i kobiety w różnym wieku nucili coś pod swoimi krzywymi nosami, opatuleni w grube szaliki, czapki w kolorach reggae oraz puchate rękawiczki. Co najmniej połowa z nich szczyciła się oplątanymi dredami na głowie. Mmm zawsze chciałam pomacać dredy. A ja chciałam pomacać Hugh Jackmana.
- Spoko ludzie, to moja laska. Ona tylko współpracuje z mafią i jest niegroźna w ogóle. Muchy by nie tknęła paluchem nawet. Als po co ty żyjesz.
- Żyjemy tu miłością i pokojem, prawda ludzie? - spytał podopiecznych Rudy, kręcąc się wokół własnej osi. Jego czerwone włosy lśniły w ubogim blasku rozżarzonego piecyka, na którym smażyły się kiełbaski. We wnętrzu było gorąco, duszno i bardzo reggae.
- Taaak, Alojzy. Miłość i pokój.
- Lof end pis, Als! Miałaś rację! Całe życie miałaś rację. Lof end pis.
- Lubimy placki.
- Terry, weź nogę z mojej twarzy...
- Lepiej żyć, niż nie żyć.
- Lepiej jeść gówno, niż nie jeść wcale.
- Lepszy gołąb w garści, niż chuj na dachu.
- Mia, pokrój mi te rękawiczki. Tylko równo.
- No to gruchniem, bo spóchniem!
- Fortuna kołem się toczy, Als, fortuna kołem się toczy!
Aleksandra Zwiewa zaczerpnęła głośno powietrza, po czym zemdlała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz