niedziela, 7 czerwca 2015

15. Jedź, albo giń

Ktoś kiedyś powiedział wcale nie, nie powiedział, nieprawda, że człowieka poznaje się po zapachu mydła w jego mydelnicy wyglądzie jego walizek. Przez całe opowiadania skupialiśmy się w największej mierze na Natalii i Aleksandrze, ale gdyby się nad tym głębiej zastanowić, może sedno nie tkwi w nich, tylko w rzeczach, które nieustannie przewijają się razem z nimi. Może chodzi o jakieś małe przedmioty, zanurzone w akcji tak silnie, że nawet nie odczuwamy ich obecności ja odczuwam obecność walizki przy każdej próbie zgięcia łokcia.
   Pokaż mi swój bagaż a powiem ci, kim jesteś.
   Gdyby przyjrzeć się z bliska walizce Aleksandry, od razu można zauważyć, że raczej nie była ona specjalnie długo wybierana (pewnie głównie z tej przyczyny, że kobieta musiała szybko ulokować gdzieś dwieście tysięcy dolarów). Powstała z materiału, a dzięki ciemnobrązowej barwie, nie było widać małych śladów zaschniętego błota przy kółkach. W prawym górnym rogu została przez coś lekko podrapana (ów czymś był policyjny owczarek niemiecki, który zaatakował Olę na lotnisku, chociaż tym razem nie miała ze sobą żadnych narkotyków - pies po prostu był nienajedzony i wyczuł świeżą kiełbasę, którą Stefania z Ukrainy spakowała jej do bocznej kieszeni). Rączka do uchwytu nie ucierpiała, a sama zawartość bagażu była dość ciężka, pomimo niepozornego wyglądu zewnętrznego.
   Natomiast walizka pani Blasket pałała niemal odblaskową czerwienią, pasującą do koloru jej pomalowanych paznokci i świecącą z odległości dwóch kilometrów przy dobrym świetle. W niektórych miejscach pozostały jeszcze naklejki z Krainy Lodu i Aut 2, które Laurencja i Gabriel przykleili podczas podróży nad Zatokę Hudsona. Walizka pachniała w środku rozlanym niegdyś sokiem marchewkowym, a w środkowych kieszeniach nadal pozostały chusteczki do nosa jeszcze z czasów podróży poślubnej (pewnie dlatego, że pani Blasket rzadko w ogóle używała tego jeżdżącego na kółkach plecaka - rodzinne obowiązki nie pozwalały jej wyjeżdżać na dłuższe szkolenia). Ślady po naklejkach nigdy się nie zdrapały.
   Pani Blasket przyjrzała im się wyraźniej właśnie w chwili, kiedy pakowała ciężkie torby do swojego wypożyczonego, na czas wyścigu, Porsche co było niepospolicie głupie i idiotyczne. Kawałek głowy Elsy zachował się na rogu bagażu razem z marchewkowym nosem Olafa, a cały dół obklejony był Zygzakiem McQueenem i wystającymi zębami Złomka.
  - Bardzo was kocham - jęknęła Natalia w momencie, kiedy Aleksandra wyszła z rezydencji Pascali w towarzystwie starszego z braci i radośnie zbiegła ze schodów - i tęsknię.
  - A ty co, do ubrań mówisz? - zaśmiała się szatynka,  wkładając czerwoną bandanę na głowę przyjaciółki i rzucając profesjonalny kask w jej wyciągnięte dłonie. - Tak czy siak, jest już dwudziesta druga dwadzieścia, a całe towarzystwo zjedzie się w okolicach dwudziestej trzeciej, prawda? Ulice są zamknięte od południa, a kluby otwarte od dwóch godzin - wyliczyła sumiennie, drżąc z przerażenia i podniecenia.
  - W rzeczy samej. Start równo o północy, moje miłe przyjaciółki - odparł dziarsko Ramzes Pascal, pomagając Natalii domknąć drzwi auta. Ze zdziwieniem spojrzał na zapakowane walizki. - Oho, ale chyba nie macie zamiaru od razu później odjechać? Matylda bardzo was polubiła, a Richard... cóż, on musi teraz pobyć trochę sam ze sobą. Trafiłaś w jego piętę Achillesa, Aleksandro.
   Ola posmutniała nagle, wypatrując w oknach sylwetki doktora.
  - Jak to, Rich nie jedzie z nami do miasta? Przecież mieliśmy zaczekać na start w tym klubie, o którym wczoraj mówiłeś. Rybki w naściennych akwariach, łosoś prosto z rusztu, największe szychy wschodniej Rosji, siedzący okrakiem przed gołymi tancerkami, tańczącymi na wypastowanych stoliczkach... - Aleksandra westchnęła pod nosem, obmyślając w głowie jakiś plan. Jej policzki delikatnie się zarumieniły, co oznaczało, że skrywa poczucie winy. - Myślałam, że to mu pomoże, że może pozna kogoś nowego. Nie wiem, potańczy, rozluźni się... zapomni o tym. To wszystko moja wina. Może powinnam z nim porozmawiać? - zastanawiała się głośno, nerwowo oplatając włosy wokół palców. - Tak. Powinnam z nim porozmawiać. Zaraz wrócę.
   - Olu, nie zdążymy - powiedział Ramzes z przepraszającym uśmiechem. Jego błękitny krawat błyszczał w świetle lamp, które oświetlały pojazd i bujny skalniak z najróżniejszymi krzakami i kwiatami. Jego rozwiane na co dzień włosy były dokładnie zaczesane i przylizane. - Dojazd tam zajmie nam w najlepszym wypadku godzinę. To, co w tym momencie dzieje się w mieście, jest kompletnym szaleństwem. Główne drogi pozamykane, trzeba jeździć między osiedlami, a pamiętaj, że wszyscy goście również jadą z lotniska w Lorino. Zostaw go. Poradzi sobie, jest już dorosły.
   Ja też jestem dorosła i sobie nie radzę. Kobieta popatrzyła z żalem na światło palące się w jednym z pokoi na pierwszym piętrze, idealnie rozpoznając w nim gabinet Richarda. Żaluzje były zaciągnięte. W domu panowała cisza, nie licząc włączonego telewizora, w którym Matylda oglądała nudne, nowoczesne kreskówki, niczym niepodobne do dawnych bajek.
   Natalia pociągnęła Aleksandrę za łokieć.
  - Właź do środka. Jak dostaniemy tą kasę i przy odrobinie szczęścia nie oddasz jej na Fundusz Operacji Zmiany Płci, to może wszystko się ułoży.
  - Tak, tak. Wskakujcie do auta i spróbujcie go na razie nie zniszczyć. Nie jedźcie szybko. Zachowajcie siły na wyścig, ja będę tuż za wami! - oznajmił Ramzes, siadając na fotelu kierowcy w swoim lśniącym Koenigseggu Regerze. Jak się pieniędzmi sra, to się, kurwa, ma. O, zrymowałam! Zamknij się.
   A później odjechali.
   Oczywiście z niemałymi problemami. Natalia musiała przyzwyczaić się do porządnej skrzyni biegów, wygodnego siedzenia, niskiego podwozia, czystości i elegancji, gdyż dotychczas bywała jedynie pasażerką zdezelowanych Syren i BMW. Na tle czarnego nieba, kołyszące się wierzby gubiły swoje pożółkłe liście, które następnie wirowały przez chwilę w powietrznej próżni, żeby wreszcie skończyć swój krótki żywot w kałuży błota lub, jeśli żyły szczęśliwie i pomagały innym, pod kołami drżącego z mocy i szybkości Koenigsegga Regera, tudzież czerwonego Porsche Carrera GT.
  - Jestem gotowa. Jedź, albo giń.
  - Posolone orzeszki, chipsy serowe, żelko-łaki, chrupko-misie, dino-galaretki, jabłko-wafelki, wodo... nie, to zwykła woda.
  - Ola, co ty robisz.
  - Wzięłam nam jedzonko.
  - Wykurwi się to wszystko, jak będziemy zapierdalać przed siebie.
  - No to zjem teraz.
  - Wywal to!
  - Ale są czekotubki. - Aleksandra pomerdała małą, wypchaną po brzegi czekotubką tuż przed oczami Natalki, która zamilkła w chwili ujrzenia dobrze jej znanej okrągłej krowy i napisu Wedel w lewym górnym rogu. Oczy pani Blasket objęła mgiełka rozmarzenia do tego stopnia, iż o mało nie wjechały w wielką bramę kłutą na zamówienie. - Wiem, że lubisz czekotubki, ty mała dziwko - zagruchała Ola, pozwalając, aby obezwładniający zapach czekotubek dotarł do nosa Natalki, a ta nie usłyszała nawet jej słów.
  - To nie są zwykłe czekotubki - rzekła, będąc w skrajnym amoku - to jest... jakby aniołek zleciał nagle z nieba i nasrał ci swoim blaskiem prosto w ryj. Rozpływa się w ustach jak najdelikatniejsza pianka. Można trzymać ją długo w buzi jak spermę, albo od razu połknąć, też jak spermę. Ten zapach... jest jak najsprośniejsza dziwka dla kogoś, kto nie miał penisa i właśnie go dostał. - Natalia ospale skręciła na główną drogę, wodząc głową za paczką czekotuki, którą Aleksandra nadal ściskała w palcach. - To właśnie czekotubki kradłam moim dzieciom ze spiżarni, zrzucając winę na psa.
  - Ale kazałaś wywalić - stwierdziła Ola, z niewinnym uśmiechem wyrzucając czekotubkę za szybę.  
   Podróż trwała jeszcze długo. W dużej mierze z tego powodu, że Natalia poświęciła czternaście minut ich cennego czasu na szukanie w krzakach wyrzuconej czekotubki oraz na oblewaniu Aleksandry wodą i wyrywaniu włosów z jej głowy, ale o tym już nikt nie pamięta. Leśna droga niebawem zmieniła się w miejską dżunglę, po której poruszały się naprawdę niezliczone liczby kół i stóp. Limuzyny z ochroniarzami na motocyklach, syreny, światła, podnieceni mieszkańcy i muzyka tłumów, tworzyły magiczne napięcie, które tylko podtrzymywał panujący na zewnątrz chłód i mrok, rozświetlany reflektorami z areny startowej.
  - Jedź, albo giń, jedź, albo giń, jedź, albo giń, jedź, albo giń - recytowała Natalia, stukając niecierpliwie o dach Porsche.
  - Wiecie co? - zagaił w trakcie jej mamrotania Ramzes, popijając drinka z oliwką. - Riki mówił mi dzisiaj rano jakieś dziwne rzeczy.
  - Jakie dokładnie?
  - Żebym opłacił Matyldzie obóz zimowy, wyprał kąpielówki i powiedział pani Wassie, że mała ma pojutrze sprawdzian z przyrody. Nie wiem, czemu mi to mówił. Zwykle są to obowiązki prywatnego nauczyciela, albo niańki. Ja i dziecko? Jeśli mam być szczery, to nie potrafię się zająć nawet chomikiem.
  - Tak powiedział? - Ola podziękowała kelnerowi za następnego drinka i zmrużyła oczy przed błyskiem samochodowych lamp. Na pas startowy zjeżdżało się coraz więcej aut, sprowadzonych jakby z księżyca. Ich podwozia świeciły najbardziej jarzącymi się kolorami, a koła drżały i podrygiwały w rytm bitów. - Myślisz, że miał na myśli to, abyś po prostu zaopiekował się jego córką?
  - Nie wiem już, co mam na myśli. Richard nie wspominał mi, że gdzieś wyjeżdża.
  - Oooo, modelkiii! - zapiszczała Natalka, sumiennie sącząc ocalałą czekotubkę. - Gdzie ten Hugh Jackman?
  - Ale dzisiejszej nocy został w domu, prawda?
  - Tak sądzę.
   Wysoka, długonoga Hinduska przeszła obok Aleksandry, delikatnie trącając ją biodrem. Polka oplotła ją swoim czekoladowym spojrzeniem, uważnie degustując jej czarny kostium, długie kozaki i kilogramy złotych łańcuchów na szyi. Nad błyszczącymi w ciemnościach oczami Hinduski połyskiwał wielki, czarny brylant.
  - Tējī sē, utsuka saundarya - rzekła Kobieta Kot, kreśląc ósemki swoją podskakującą pupą, a następnie przepchała się przez tłum rozszalałych kierowców i kibiców, aby dołączyć do reszty roześmianych króliczków, stojących na wysokim podium. Flagi najróżniejszych państw świata powiewały nad areną. Aleksandra spostrzegła, że obok niej nie stoi już Ramzes. Jego głos usłyszała dopiero po chwili. Ziemia zadrżała pod naporem głośników.
  - Szanowni goście, kierowcy, pasażerowie, drogie panie modelki, służby porządkowe i ci, których najbardziej nie powinno dziś tutaj być. - Publika zaśmiała się, Ramzes Cesar Pascal uniósł ręce w górę. - Tym razem nie przynudzam. Jako prezes naszych tegorocznych wyścigów, serdecznie witam wszystkich uczestników, a w szczególności dwie panie, które kilka dni temu uratowały bardzo bliską mi osobę od wybuchnięcia w powietrzu - zakrzyknął mężczyzna, a tłum zawył z zachwytu, tupiąc nogami o beton. Tysiące par oczu obserwowały zajście ze wszystkich stron, a tubylcy wyglądali z okien, rozsiadając się wygodnie na parapetach i balkonach. - MIASTO NOCNYCH STARTÓW WITA WAAAS!
   Rozbrzmiał dźwięk trąb.
  - Prosimy uczestników wyścigu o zajęcie swoich miejsc, a kibiców o głośne krzyki!
  - Powodzenia - powiedział mężczyzna z sąsiedniego Ferrari, którego nie zauważyła wcześniej ani Ola, ani Natalka. Amerykański akcent świadczył o jego pochodzeniu, jednak kobiety nie widziały twarzy ów obcokrajowca, gdyż wszyscy już włożyli na głowy kaski bezpieczeństwa.
  - Wzajemnie! - odkrzyknęła Natalia, ale Ola zgromiła ją zdenerwowanym spojrzeniem. - No co, może po wyścigu będzie seks?
  - Wkładaj swój brzydki łeb w tą śmierdzącą szparę i właź do wozu. Jedziemy po zwycięstwo, pamiętaj. Ja nigdy nie przegrywam.
  - A turniej warcabowy w drugiej klasie liceum?
  - WŁAŹ DO WOZU, DO KURWY NĘDZY.
  

  - UWAGA, UWAGA...
  - Ja pierdole, kobieto, czy ty w ogóle umiesz kierować? Ścigałaś się kiedyś chociaż?
  - No jasne, wygrałam nawet bieg na pięćdziesiąt metrów w szóstej klasie podstawówki.
  - DO STARTU...
  - Ej, to te fury tak warczą? Czujesz te wibracje, Als?
  - Tak kurwa, czuję, ale czemu nasz samochód nie wibruje, do chuja?!
  - Aaaaa, nie włączyłam jeszcze silnika.
  - GOTOWI...
  - Ten facet to Wambach. Rozpoznałam po akcencie, a zresztą nie ma tu innych Amerykanów. Martwię się o Richarda. Ohoho... Ładna jak na Hinduskę. Ma rewelacyjne ciało, prawda?
  - Cieszy mnie, że słabo cię słyszę przez to pudło na głowie.
  - STAAAAAART!
  - To nie pudło, a kask, dzięki któremu nie zdechniesz, jak jebne cię w ten twój mały, karłowaty mózg. Non riesco più a mettere in su con voi.
  - Als, znowu dostałaś językowej sraczki.
  - KURWA ONI JUŻ RUSZYLI! JEDŹ, KRETYNKO!
  - JEDŹ, ALBO GIIIIIŃ! - wrzasnęła pani Blasket, wciskając gaz z całej siły.
  - KURWA, NIE TAK MOCNO, TO NIE JEST TWOJE OBSIKANE BMW!
   Samochód wyścigowy numer 10, czyli właśnie czerwone Porsche Natalii i Aleksandry, wyruszyło z tak głośnym piskiem opon, że kibice wokół dziesiątego boksu zakryli sobie uszy. Ryk auta poniósł za sobą również obłoki białej pary i prawdziwego zapachu siły. Nad areną startową buchnęły petardy, rozsypując swoje kolorowe gwiazdy po całym azjatyckim niebie. Hugh Jackman strzelił sobie selfie z modelkami, Ramzes Pascal zaklaskał w dłonie, Aleksandra o mało nie zwymiotowała, a Natalia, zaciskając rękawiczki na kierownicy i nie spuszczając stopy z gazu, nagle uświadomiła sobie, że nie skorzystała z parkingowej toalety przy wejściu. Zsikałam się wtedy. Znowu.
  - Natalia, zatrzymaj się! Zatrzymaj, ja wysiadam! - darła się Ola, zapierając się nogami i wbijając paznokcie w skórzany fotel. - To chore! Ty jesteś chora! Ty nawet nie umiesz parkować równolegle! Gara! Maledizione!
  - Mueve la colita mamita rica mueve la colita! - śpiewała Natalka, pogłaśniając dudniącą muzykę na cały regulator i próbując jakoś pokonać ostry zakręt.
  - Ty wiesz w ogóle, co to znaczy?!
  - Nie! A co?!
  - Porusza ogonkiem, smaczna mamuśka porusza ogonkiem!
  - ZIUUUUUUUU!
   Ulica prowadziła tuż pod bramy ratusza, następnie zawijała wokół czarnego jak dupa parku i pędziła zygzakiem prosto przez parking jedynej galerii handlowej w mieście. Inne samochody zniknęły na moment z ich pola widzenia, jednak wkrótce kobiety mogły ujrzeć piękny, rozkraczony, różowy wóz Andrei Müller z Berlina. Jego posiadaczka wygramoliła się ze środa, ubrana w puchate kozaczki i skórzane legginsy. Jej niemiecka twarzy wyrażała więcej, niż tysiąc słów.
  - Hure Mutter! - zawyła Niemka, jednak Polki nie usłyszały jej przez świst zimnego powietrza i prędkość, z jaką przedzierały się przez parking. Natalka nie miała nawet czasu, żeby ją opluć i wyśmiać - tak bardzo była pochłonięta zaciekłą rywalizacją.
  - Pa' 'lante pa' 'lante! Arriba arriba!
  - Z lewej, głupia dziwko! Z lewej atakuje!
   Zielony Aston Martin rąbnął nagle w lewy zderzak ich czerwonego Porsche, a Ola zawyła z przerażenia.
  - CO DO CHUJA?!
  - Szybko, odeprzyj atak! Wal na prawo!
  - Na prawo! Jedź, albo giń!
   Gwiazdy migały nad głowami Polek niczym deszcz asteroid, tworząc jedną, wielką maślankę białych kleksów. Lampy uliczne, specjalnie świecące w różnych odcieniach, aby wyraźnie zaznaczyć trasę wyścigu, przelatywały obok nich tak szybko, że nawet nie mogły rozróżnić ich różnorakich barw. To miasto powinno nazywać się Miastem Rzygającym Tęczą, a wyścig - Paradą Równości na Kółkach. Ola otworzyła okno.
  - CO TY WYRABIASZ?!
  - Oesu, ne moe teo zamnąć! - Zwiewa próbowała przekrzyczeć szalejący przeciąg, ale w tej samej chwili, zielony zgred Siergieja Markova ponownie uderzył w ich maskę, zbliżając się tak bardzo, iż kobieta mogła niemal spokojnie zapukać w szybę.
  I zapukała.
  - Pyepyayam pana! Y mółby pan oforzyć?
   Rosjanin siedzący za przyciemnianą szybą wyglądał na porządnie wzburzonego, delikatnie mówiąc. Z miną wściekłego orangutana otworzył automatyczną szybę i uniósł rękę w geście niedowierzania. Aleksandra migiem skorzystała z okazji i uderzyła mężczyznę w twarz, a następnie wysypała na niego całą paczkę orzeszków solonych.
  - KURWA, KOBIETO!
  - Dienkuje, dobranoc!
  - Als, chowaj czachę! Wjeżdżamy do tunelu!
   Czerwony numer 10 mknął przez zabudowania, aż w końcu zrównał się z linią rzeki i wjechał do tunelu wydrążonego w skale. Ulica stała się węższa i bardziej niebezpieczna, a Aleksandra kątem oka dostrzegła jeszcze jedno zniszczone auto, którego koła nadal kręciły się w powietrzu. Ale jazda. Wyłaniając się z ciemnej rury, kobiety dostrzegły w lusterkach jeszcze jeden samochód, którego wcześniej nie widziały. Nie miał on też numeru, ani oznakowania.
   Strużka potu spłynęła po czole Natalii.
  - To samochód Ramzesa - wycharczała z niedowierzaniem Ola, oglądając się w tył. - Nie, ty kieruj, idiotko! Ja będę obserwować.
  - Ale co on tu robi? Przecież mamy paliwo, jedzenie i majtki na zmianę.
  - O kurwa.  - Zwiewa opadła ciężko na siedzenie, powstrzymując wymioty. Natalia dodała gazu i teraz wjeżdżały pod górę po wąskiej drodze, z całych sił trzymając się prawej strony, gdyż po lewej, kilkanaście metrów niżej, płynęła rwąca rzeka bez dna. - To nie Ramzes.
  - A kto?
  - Richard.
   Koenigsegg Reger z łatwością wyprzedził czerwony numer 10, a jego kierowca rzucił w stronę kobiet tylko jedno, krótkie spojrzenie, którego i tak nie miały szansy dostrzec. Opony zapiszczały, w powietrze uniósł się dym, silnikowy ogień wystrzelił, komary i muchy umierały po kolei na numerach rejestracyjnych.
  - Co on wyprawia?!
  - Jedź szybciej! - zawołała Aleksandra, próbując przybliżyć się do szyby. Jej oczy śledziły uciekający wóz braci Pascali, lecz niebawem rozmył się on wśród skał, drzew i perspektywy wpadnięcia do czarnej jak smoła rzeki.
  - Staram się, ale w Pou-wyścigach nie było szans na wpierdolenie się do wody! Oooo, szersza ulica!
  - Przystanek autobusowy. Widzę Richarda! Kto jedzie w numerze 9?
  - Chyba gość od pozdrowień! A donde les gusta a las mujeres? AHI! AHI! Y como es ke le hacen los hombres? ASI! ASI!
  - Wambach. George Wambach - wydyszała Aleksandra, kiedy wszystko nagle zaczynało układać się w całość. - Ej, Rich mówił nam, że jak zginęła jego żona?!
   Pani Blaskey nie odpowiedziała jej na to pytanie, gdyż nagle, tuż przed ich maską, dosłownie metr przed śmiercią, dwa auta minęły bokiem ich czerwone Porsche i z przerażającym skowytem wpakowały się na barierki ochronne, które wykrzywiły się, a następnie runęły pod ich naporem.
   Srebrne Ferrari i czarny Koenigsegg Reger. Oba wpadły do rzeki w ułamku sekundy, roztrzaskując się o podwodne kamienie i nabierając do środka rzecznego mułu.
  - Czekał na to przez całe lata. Chciał tego. - Te słowa mimochodem wypłynęły z ust Zwiewy, kiedy z niedowierzaniem schowała się w fotelu.
  - Jedź, albo giń - podsumowała Natalia.
  - Pojechał, by zginąć. Dzisiaj. Akurat dzisiaj. Czemu akurat dzisiaj?
  - Noc cudów. Wszystko jest możliwe.
  - Jedź, albo giń.
   Coś urosło w gardle Oli. Jakaś gula, wypychająca się do największych rozmiarów, po prostu pękła nagle, brudząc kask słonymi łzami. Jednak ten żal szybko minął. Zwiewa postawiła mały znaczek nad nazwiskiem młodego doktora. Znaczek, który oznaczał wykonanie zadania.
  - A WIĘC JEDŹ, OŚLE - krzyknęła, uderzając w hełm przyjaciółki. - O, SKRĘCAJ!
  - Ej, ale to nie jest tra... - zaczęła Blasket, jednak zamilkła w chwili, kiedy Aleksandra przechyliła kierownicę o dziewięćdziesiąt stopni. Tygrys na czterech kołach przekręcił się, pokonując kilkanaście metrów drogi na dwóch łapach. Wyssane czekotubki odbiły się głośnym echem w organizmie Natalki. Auto wleciało w jakiś przydrożny gaj, prawie roztrzaskując się o sosny.
  - DLA RICHARDA! - zakrzyknęła Aleksandra, a Porsche wypadło z lasku na inną, równoległą drogę, która biegła przez rzekę i była połączona mostem z drugim brzegiem. - Zamknij oczy, Nats!
  - Zamykam oczy, Als!
    Całą scenę obserwowała mała, zielona żabka, kłacząca samotnie w przyrzecznym bagnie. Jej wielkie, zezowate oczy nagle złapały ostrość i ujrzały lecącego w powietrzu ptaka o czerwonych piórach i z ogniem, wypadającym z jego ptasiego tyłka. Oczy ptaka świeciły jak słońce. Żabka zakumkała. Ptak wylądował na dziobie i zrobił salto na popękanym asfalcie.
  - Ha! Mówiłam? Dino-galaretki się rozsypały.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz