Deszcze niespokojne
potargały sad,
a my na tej wojnie
ładnych parę lat.
Do domu wrócimy,
w piecu napalimy,
nakarmimy psa.
Przed nocą zdążymy,
tylko zwyciężymy,
a to ważna gra!
Na niebie obłoki,
po wsiach pełno bzu,
gdzież ten świat daleki,
pełen dobrych snów?
Czterej Pancerni i Pies - Deszcze Niespokojne
potargały sad,
a my na tej wojnie
ładnych parę lat.
Do domu wrócimy,
w piecu napalimy,
nakarmimy psa.
Przed nocą zdążymy,
tylko zwyciężymy,
a to ważna gra!
Na niebie obłoki,
po wsiach pełno bzu,
gdzież ten świat daleki,
pełen dobrych snów?
Czterej Pancerni i Pies - Deszcze Niespokojne
Metalowy ptak zatrzymał się wreszcie, a z jego boków wystrzeliły miękkie jęzory białych dywanów ewakuacyjnych. Najszybsi wysłannicy rosyjskiej paparazzi koczowali już przy barierkach, popijając kawę i nadając na żywo ze swoich stacji. Ambulanse wraz z wozami policyjnymi czekały na ocalałych pasażerów oraz dwóch, posiniaczonych Kanadyjczyków, którym, od ciągłego siedzenia w kajdankach, zdrętwiały już kończyny.
Aleksandra odblokowała telefon i wpatrywała się przez dłuższy czas w ekran, na którym co chwilę ukazywały się nowe powiadomienia o nieodebranych połączeniach i wiadomościach, na które nie odpisywała - dwa telefony od Stefanii z Białorusi (z którą dzieliła mieszkanie na studiach i pożyczyła kilka podręczników o psychologii ciała), pięć połączeń od Margot (wykonanych zapewne jeszcze podczas ich pobytu nad wybrzeżem), dwa smsy od Natalii, gdy ta jeszcze miała telefon (notabene, jego szczątki wciąż tkwiły na wycieraczce zasypanej śniegiem Syreny). Ich treść brzmiała: Bohdan szybko na FB MEGA WAŻNE, jak również: (...) Poza tym to gramy w rozbieranego pokera i jak przegram to i tak będę miała przewagę bo będę goła oraz jeden sms podpisany trzema literami: L.B-R.
Twarz Oli stężała.
- Panie doktorze, to ja jednak nie umrę? - wycharczała pani Blasket, kurczowo trzymając lekarza za nadgarstek i przepędzając wzrokiem krzątające się dookoła stewardessy, z których żadna nie mogła już zasnąć tej nocy.
- Oczywiście, że nie, pani Natalio. Skutecznie udało mi się zatamować krwotok, a kula nie przebiła tętnicy. Proszę się nie martwić, pogotowie już czeka. Nim się pani obejrzy, będzie pani skakać.
- Słyszysz, Als? Będę skakać!
- Najpierw może usiądź - odpowiedziała jej Ola, chowając telefon do torebki i zabierając po drodze swój bagaż podręczny. Pasażerowie powoli zaczęli zjeżdżać z pompowanych języków ewakuacyjnych, a doktor Richard Pascal zręcznie uniósł ciało Natalki, która zgrzytnęła zębami z bólu.
Jakieś dziecko dotknęło nogi Aleksandry co do kurwy?!, jakby ta była grecką wojowniczką, tudzież Spidermanem.
- Postaram się panią bezpiecznie wynieść. Nie ma sensu czekać na ratowników.
- Jest pan taaaki dzielny - jęknęła pani Blasket. - Lubi pan seks bez zobowiązań?
- Natalia - upomniała ją Aleksandra, szczypiąc mocno w ramię. W samolocie panował zaduch i hałas, jednak Blasket doskonale usłyszała uwagę. - Bardzo pana przepraszam, ból odbiera jej dobre maniery.
- Nie ból, tylko okoliczności. Żyję trzy tygodnie bez męża i dwa dni bez kochanka!
- Obawiam się, że tymczasowo nie mogę być zainteresowany - zaśmiał się radośnie Richard Pascal - ale za to z przyjemnością zaproszę panie na szampana. Przydałoby się w końcu uczcić fakt, że żyjemy.
- Ma pan absolutną rację - odparła Ola, wyglądając zza samolotowych drzwi, przez które już zjechało kilkunastu pasażerów. Spojrzała na duży, betonowy plac, na którym wylądowali a następnie na zwarte karetki pogotowia i pojazdy stacji telewizyjnych.
Stacji. Telewizyjnych. Z kamerami. Mikrofonami. Telewizja. Rozgłos. Wywiady. A kto ich wszystkich ocalił?
Cholera.
- Natalia. Przecież nie mogą zabrać cię do szpitala - szepnęła drżącym głosem Aleksandra, nachylając się do ucha Natalki.
- Co? Ale ja umieram, ej...
- Nie umierasz, pipo. Jesteśmy super-bohaterkami, ale nie możemy iść ani przed kamerę, ani pod kroplówkę! Przecież mnie rozpoznają. Ciebie rozpoznają. Zabiorą mnie i... i ciebie i... - Nieproszona łza pociekła szybko po jej opalonym policzku, aby sekundę później zniknąć gdzieś pod nogami przedzierających się pasażerów. - To przez tą ciążę. Robię się humorzasta, ech.
Natalia chwyciła przyjaciółkę za dłoń. Jej spojrzenie było niepokojąco pełne szczerości i rozsądku. Dziwnie nieznajome lub raczej dawno nie oglądane. Kompletnie szalone.
- Dobra, dobra. Spokojnie. Dam radę, ok?
Te trzy słowa, wypowiedziane bez cienia sarkastycznego uśmiechu, były dla Oli niesamowicie wzruszającym i rozdzierającym dowodem na to, że pod cienkim materiałem oraz skórą lekko opaloną po krótkim pobycie w solarium, w zepsutym wnętrzu Natalii kryje się jednak jakaś dusza i prawdziwe uczucia. Mój królik doświadczalny potrafi współczuć! - zapisać złotymi literami w kominie. Aha.
- Naprawdę dasz radę stanąć?
- A czego ja nie potrafię, proszę cię...
- Pani Natalio, co pani wyprawia?
- Aaa już mi lepiej. Lecimy z Als do... gdzie lecimy, Als?
- Poszukać jakiegoś motelu - odpowiedziała szybko Antoniewicz, starając się przytrzymać przyjaciółkę za ramiona, kiedy ta próbowała przełożyć ciężar ciała na prawą nogę. - Natalka jest bardzo skromna i nie lubimy rozgłosu a tutaj już roi się od paparazzi.
- Z całym szacunkiem, ale pani Natalia pilnie potrzebuje opieki lekarza. Zresztą, pani też powinna odpocząć. Zamachy powietrzne nie zdarzają się często a wy chyba nie na co dzień ratujecie trzysta osób, nie mam racji? - Richard wzruszył ramionami, spoglądając na kobiety kątem oka. - Chyba nie mają panie zamiaru w takim stanie szukać miejsca do spania? Nonsens! Absolutnie nie pochwalam tej decyzji, ale kobiety bywają doprawy... upierdliwe. Ja i mój brat mieszkamy tylko kilkanaście kilometrów od lotniska, zaś w domu mam wszystkie potrzebne rzeczy do opatrzenia rany. Oraz Balblair 1965.
- Co to jest Blablair? - szepnęła po kryjomu Natalia w stronę Oli, korzystając ze ścisku i ogólnego chaosu, jaki panował w przejściu.
- Balblair. Whisky. 1000 funtów za sztukę.
- Aaaaach! - zakrzyknęła pani Blaskey, skutecznie przepędzając panią Halinę, która kurczowo ściskała w dłoniach swoją tanią, skórzaną torebkę wypchaną kanapkami z dżemem. - Tego mi właśnie trzeba. Mocnego, szkockiego shitu! Jest pan aniołem - wydyszała, prawie mdlejąc na środku wąskiego korytarzyka pomiędzy siedzeniami. - Ale wiem pan, w quizie na feelings wyszło mi, że ja jestem demonem, więc chyba nic z tego nie będzie. Kocham innego! - zawyła, gryząc się w język.
Aleksandra i Richard szybko chwycili ją za ramiona i wspólnie wyskoczyli z ewakuowanego samolotu wprost na pas startowy i grono gotowych do niesienia pomocy Rosjan z orszaku straży pożarnej.
- Nic nam nie jest, wszystko w porządku, tak, dziękuję... Przepraszamy, musimy przejść - mówił szybko Richard, przepychając się przez tłum i odpowiadając na pojedyncze pytania ratowników. Po chwili zwrócił się do Natalii: - Niech pani spróbuje nie utykać.
- Tak, spróbuj nie utykać, Natalia.
- O, a wiecie, że wyszło mi jeszcze, że w filmie zagrałabym głupią blondynkę, i że najbardziej szczęśliwa byłabym we Francji? Z Lorenem. W pięknym Paryżu. A nie tutaj z kulą w nodze, w Królestwie Putina! Lubię bardzo spaghetti i czekotubki.
- Co to są, do kurwy, czekotubki?
- Czekolada w tubkach.
Cały tłum rozhisteryzowanych ludzi, opowiadających z zapałem o pewnych dwóch zagranicznych kobietach olśniewającej urody, które razem zdołały rozbroić i pokonać dwóch terrorystów-amatorów, powoli się rozrzedzał, chociaż syreny nadal wyły, a cały samolot był przeszukiwany przez kilkadziesiąt następnych minut. Rosyjska policja schwytała Kanadyjczyków i niebawem zamachowcy zniknęli z lotniska, transportowani do Mordoru, jak wydawało się Natalce. Piloci składali zeznania, a Helena i Halina podziwiały krajobrazy zielonych nizin i dzikich stepów.
Wrona przeleciała tuż przed oczami Natalii akurat w chwili, kiedy Ola i Richard zawołali do niej, idąc w jej stronę z wielkimi walizami za plecami. A w jednej z nich była przyczyna przyczyny, piękne, małe, papierowe przyczyny ich wszystkich przygód i kłopotów. Czułam ich zapach z dwudziestu metrów. Doktor Pascal zdążył już opowiedzieć pani Antoniewicz o tym, dlaczego podróżował z Ameryki do Rosji - okazało się, że rzeczywiście pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, ale miłość poprowadziła go przez ocean, aż do małego, wyjątkowo anonimowego miasta położonego we wschodniej Rosji, w którym jest (cytując doktora Richarda) chłodno, ale przyjemnie.
Aleksandra spytała, czy miłość była szczęśliwa - Richard nie odpowiedział.
- Muszą panie długo podróżować - stwierdził doktor, przyglądając się czterem wielkim walizkom, które z trudem przytaszczyli pod same nogi Natalii - albo planują panie zostać na dłużej.
- Oj tam, przejdźmy może na ty. W końcu mamy zaproszenie na wspólnego szampana - zazgrzytała zębami Natalka, dociskając tkaninę, chusteczki i opatrunek z apteczki pokładowej, do swojej pulsującej nogi. - Natalia, miło mi.
- Richard.
- Ola.
- Richard.
- Czy możemy już jechać?
- Ładnie tutaj, gdyby nie to zaniedbanie. Mogli się chociaż postarać o budkę z kebabami albo gofrownicę samoobsługową, nie sądzisz, Richard?
- Szczerze mówiąc, to rzadko cokolwiek tutaj ląduje, więc nie ma dużego ruchu. W tej części Rosji ogólnie prawie nie ma turystów, chyba że chodzi o zapalonych wspinaczy górskich w drodze na Himalaje. Pamiętam, że kilkanaście lat temu jakiś samolot wylądował na fałdowaniach niedaleko stąd i ślad po nim zaginął. Dobiło to mieszkańców do tego stopnia, że zaczęli wymyślać legendy o duchach martwych pasażerów, ha! Członkowie akcji ratunkowej nie odnaleźli żadnych ciał. Ogółem, nie można wyobrazić sobie bardziej autentycznego dalekiego wschodu.
- Wykrwawiam się.
- O, właśnie! Tak się zastanawiałam nad naszą przyszłością i, czytając Efekt Lucyfera oraz Poradnik Pozytywnego Myślenia, postanowiłam odszukać siebie w Tybecie, wiesz Nats? Musimy odnaleźć sens dalszego życia i przy okazji zatrzymać się w jakimś cichym, niedostępnym dla nich miejscu - rzekła z naciskiem Ola, mrugając porozumiewawczo do przyjaciółki. - Rich, jest tutaj w ogóle jakiś peron, albo przystanek?
- Myślę, że ubezpieczyciele albo ekipa samolotu zajmą się zamówieniem autokaru dla pasażerów, ale zauważyłem, że chyba bardzo wam zależy na jak najmniejszej ilości świadków. - Richard wzruszył ramionami, a Ola zaśmiała się nerwowo. - Więc pojedziemy taksówką.
- Świetne.
- Bajecznie.
- Fantastycznie!
- Ałaaleboli.
Żeby jeszcze bardziej nie przedłużać mąk Natalii Blasket, wypada ominąć niefortunny wypadek przy wchodzeniu do taksówki i od razu przejść do opowieści o pewnym magicznym, wielkim i pięknym zamku, stojącym u podnóża gór, dokładnie 25,5 kilometra od lotniska w Lorino. Zamku z dużym, zadbanym ogrodem (w którym rośliny przygotowywały się już do zimowego snu) oraz gęstym lasem, pokrywającym się z borem za ogrodzeniem. Z położonego na skarpie pałacu można było dostrzec całe pokryte mgłą miasteczko, które, zdawać by się mogło, nie potrafi samodzielnie oddychać - jego mieszkańcami w większości byli emeryci, albo mało ambitne pary z małymi dziećmi, które tuż po urodzeniu marzyły o wydostaniu się z tej śmierdzącej dziury.
Ale zamek był piękny.
I należał do Szampańskiego Richarda.
- Bardzo proszę, reszty nie trzeba - powiedział doktor Pascal, wręczając taksówkarzowi banknot i wysiadając z samochodu. Otworzył tylne drzwi i pomógł Natalii wysiąść, aby następnie zająć się licznymi bagażami, które zaklinowały się w bagażniku.
Aleksandra tymczasem obserwowała wielką, czarną bramę i dwa, lśniące inicjały: R R.
- Richard i Ramzes. Ja i mój brat - odpowiedział mężczyzna, zauważając jej wzrok i zakładając na plecy swój skórzany plecak. Zwiewa pokiwała głową, zerkając na Natalię, która dopiero kilka kilometrów wcześniej przestała jęczeć i przeklinać Latającego Potwora Spaghetti. - Zapraszam was w moje skromne progi.
Natalia otworzyła zaspane oczy, wyginając usta w grymasie bólu i z oszołomieniem obserwując wielkie jodły, wierzby, świerki i równiutko przycięty żywopłot, zza którego wyglądała długa, ciągnąca się wśród zieleni traw ścieżka z kamyczków. Na jej końcu czekał mały dziedziniec, rodem z osiemnastego wieku, a zdobiąca go fontanna szemrała na samym środku, wabiąc spragnione wróble. Jak w bajce. Disneylandzie. Gdzie królewicz? Czerwone kwiaty, którego gatunku nie znała ani Ola, ani Natalia, powiewały na wietrze, gubiąc stopniowo swoje krwiste płatki skoro mowa o krwi, to moje spodnie zmieniły kolor. Schody prowadzące do wejścia były obłożone zielonym suknem.
Kobiecie zakręciło się w głowie.
- To mówił pan, że jaką ma pan specjalizację?
- Oczywiście, że nie, pani Natalio. Skutecznie udało mi się zatamować krwotok, a kula nie przebiła tętnicy. Proszę się nie martwić, pogotowie już czeka. Nim się pani obejrzy, będzie pani skakać.
- Słyszysz, Als? Będę skakać!
- Najpierw może usiądź - odpowiedziała jej Ola, chowając telefon do torebki i zabierając po drodze swój bagaż podręczny. Pasażerowie powoli zaczęli zjeżdżać z pompowanych języków ewakuacyjnych, a doktor Richard Pascal zręcznie uniósł ciało Natalki, która zgrzytnęła zębami z bólu.
Jakieś dziecko dotknęło nogi Aleksandry co do kurwy?!, jakby ta była grecką wojowniczką, tudzież Spidermanem.
- Postaram się panią bezpiecznie wynieść. Nie ma sensu czekać na ratowników.
- Jest pan taaaki dzielny - jęknęła pani Blasket. - Lubi pan seks bez zobowiązań?
- Natalia - upomniała ją Aleksandra, szczypiąc mocno w ramię. W samolocie panował zaduch i hałas, jednak Blasket doskonale usłyszała uwagę. - Bardzo pana przepraszam, ból odbiera jej dobre maniery.
- Nie ból, tylko okoliczności. Żyję trzy tygodnie bez męża i dwa dni bez kochanka!
- Obawiam się, że tymczasowo nie mogę być zainteresowany - zaśmiał się radośnie Richard Pascal - ale za to z przyjemnością zaproszę panie na szampana. Przydałoby się w końcu uczcić fakt, że żyjemy.
- Ma pan absolutną rację - odparła Ola, wyglądając zza samolotowych drzwi, przez które już zjechało kilkunastu pasażerów. Spojrzała na duży, betonowy plac, na którym wylądowali a następnie na zwarte karetki pogotowia i pojazdy stacji telewizyjnych.
Stacji. Telewizyjnych. Z kamerami. Mikrofonami. Telewizja. Rozgłos. Wywiady. A kto ich wszystkich ocalił?
Cholera.
- Natalia. Przecież nie mogą zabrać cię do szpitala - szepnęła drżącym głosem Aleksandra, nachylając się do ucha Natalki.
- Co? Ale ja umieram, ej...
- Nie umierasz, pipo. Jesteśmy super-bohaterkami, ale nie możemy iść ani przed kamerę, ani pod kroplówkę! Przecież mnie rozpoznają. Ciebie rozpoznają. Zabiorą mnie i... i ciebie i... - Nieproszona łza pociekła szybko po jej opalonym policzku, aby sekundę później zniknąć gdzieś pod nogami przedzierających się pasażerów. - To przez tą ciążę. Robię się humorzasta, ech.
Natalia chwyciła przyjaciółkę za dłoń. Jej spojrzenie było niepokojąco pełne szczerości i rozsądku. Dziwnie nieznajome lub raczej dawno nie oglądane. Kompletnie szalone.
- Dobra, dobra. Spokojnie. Dam radę, ok?
Te trzy słowa, wypowiedziane bez cienia sarkastycznego uśmiechu, były dla Oli niesamowicie wzruszającym i rozdzierającym dowodem na to, że pod cienkim materiałem oraz skórą lekko opaloną po krótkim pobycie w solarium, w zepsutym wnętrzu Natalii kryje się jednak jakaś dusza i prawdziwe uczucia. Mój królik doświadczalny potrafi współczuć! - zapisać złotymi literami w kominie. Aha.
- Naprawdę dasz radę stanąć?
- A czego ja nie potrafię, proszę cię...
- Pani Natalio, co pani wyprawia?
- Aaa już mi lepiej. Lecimy z Als do... gdzie lecimy, Als?
- Poszukać jakiegoś motelu - odpowiedziała szybko Antoniewicz, starając się przytrzymać przyjaciółkę za ramiona, kiedy ta próbowała przełożyć ciężar ciała na prawą nogę. - Natalka jest bardzo skromna i nie lubimy rozgłosu a tutaj już roi się od paparazzi.
- Z całym szacunkiem, ale pani Natalia pilnie potrzebuje opieki lekarza. Zresztą, pani też powinna odpocząć. Zamachy powietrzne nie zdarzają się często a wy chyba nie na co dzień ratujecie trzysta osób, nie mam racji? - Richard wzruszył ramionami, spoglądając na kobiety kątem oka. - Chyba nie mają panie zamiaru w takim stanie szukać miejsca do spania? Nonsens! Absolutnie nie pochwalam tej decyzji, ale kobiety bywają doprawy... upierdliwe. Ja i mój brat mieszkamy tylko kilkanaście kilometrów od lotniska, zaś w domu mam wszystkie potrzebne rzeczy do opatrzenia rany. Oraz Balblair 1965.
- Co to jest Blablair? - szepnęła po kryjomu Natalia w stronę Oli, korzystając ze ścisku i ogólnego chaosu, jaki panował w przejściu.
- Balblair. Whisky. 1000 funtów za sztukę.
- Aaaaach! - zakrzyknęła pani Blaskey, skutecznie przepędzając panią Halinę, która kurczowo ściskała w dłoniach swoją tanią, skórzaną torebkę wypchaną kanapkami z dżemem. - Tego mi właśnie trzeba. Mocnego, szkockiego shitu! Jest pan aniołem - wydyszała, prawie mdlejąc na środku wąskiego korytarzyka pomiędzy siedzeniami. - Ale wiem pan, w quizie na feelings wyszło mi, że ja jestem demonem, więc chyba nic z tego nie będzie. Kocham innego! - zawyła, gryząc się w język.
Aleksandra i Richard szybko chwycili ją za ramiona i wspólnie wyskoczyli z ewakuowanego samolotu wprost na pas startowy i grono gotowych do niesienia pomocy Rosjan z orszaku straży pożarnej.
- Nic nam nie jest, wszystko w porządku, tak, dziękuję... Przepraszamy, musimy przejść - mówił szybko Richard, przepychając się przez tłum i odpowiadając na pojedyncze pytania ratowników. Po chwili zwrócił się do Natalii: - Niech pani spróbuje nie utykać.
- Tak, spróbuj nie utykać, Natalia.
- O, a wiecie, że wyszło mi jeszcze, że w filmie zagrałabym głupią blondynkę, i że najbardziej szczęśliwa byłabym we Francji? Z Lorenem. W pięknym Paryżu. A nie tutaj z kulą w nodze, w Królestwie Putina! Lubię bardzo spaghetti i czekotubki.
- Co to są, do kurwy, czekotubki?
- Czekolada w tubkach.
Cały tłum rozhisteryzowanych ludzi, opowiadających z zapałem o pewnych dwóch zagranicznych kobietach olśniewającej urody, które razem zdołały rozbroić i pokonać dwóch terrorystów-amatorów, powoli się rozrzedzał, chociaż syreny nadal wyły, a cały samolot był przeszukiwany przez kilkadziesiąt następnych minut. Rosyjska policja schwytała Kanadyjczyków i niebawem zamachowcy zniknęli z lotniska, transportowani do Mordoru, jak wydawało się Natalce. Piloci składali zeznania, a Helena i Halina podziwiały krajobrazy zielonych nizin i dzikich stepów.
Wrona przeleciała tuż przed oczami Natalii akurat w chwili, kiedy Ola i Richard zawołali do niej, idąc w jej stronę z wielkimi walizami za plecami. A w jednej z nich była przyczyna przyczyny, piękne, małe, papierowe przyczyny ich wszystkich przygód i kłopotów. Czułam ich zapach z dwudziestu metrów. Doktor Pascal zdążył już opowiedzieć pani Antoniewicz o tym, dlaczego podróżował z Ameryki do Rosji - okazało się, że rzeczywiście pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, ale miłość poprowadziła go przez ocean, aż do małego, wyjątkowo anonimowego miasta położonego we wschodniej Rosji, w którym jest (cytując doktora Richarda) chłodno, ale przyjemnie.
Aleksandra spytała, czy miłość była szczęśliwa - Richard nie odpowiedział.
- Muszą panie długo podróżować - stwierdził doktor, przyglądając się czterem wielkim walizkom, które z trudem przytaszczyli pod same nogi Natalii - albo planują panie zostać na dłużej.
- Oj tam, przejdźmy może na ty. W końcu mamy zaproszenie na wspólnego szampana - zazgrzytała zębami Natalka, dociskając tkaninę, chusteczki i opatrunek z apteczki pokładowej, do swojej pulsującej nogi. - Natalia, miło mi.
- Richard.
- Ola.
- Richard.
- Czy możemy już jechać?
- Ładnie tutaj, gdyby nie to zaniedbanie. Mogli się chociaż postarać o budkę z kebabami albo gofrownicę samoobsługową, nie sądzisz, Richard?
- Szczerze mówiąc, to rzadko cokolwiek tutaj ląduje, więc nie ma dużego ruchu. W tej części Rosji ogólnie prawie nie ma turystów, chyba że chodzi o zapalonych wspinaczy górskich w drodze na Himalaje. Pamiętam, że kilkanaście lat temu jakiś samolot wylądował na fałdowaniach niedaleko stąd i ślad po nim zaginął. Dobiło to mieszkańców do tego stopnia, że zaczęli wymyślać legendy o duchach martwych pasażerów, ha! Członkowie akcji ratunkowej nie odnaleźli żadnych ciał. Ogółem, nie można wyobrazić sobie bardziej autentycznego dalekiego wschodu.
- Wykrwawiam się.
- O, właśnie! Tak się zastanawiałam nad naszą przyszłością i, czytając Efekt Lucyfera oraz Poradnik Pozytywnego Myślenia, postanowiłam odszukać siebie w Tybecie, wiesz Nats? Musimy odnaleźć sens dalszego życia i przy okazji zatrzymać się w jakimś cichym, niedostępnym dla nich miejscu - rzekła z naciskiem Ola, mrugając porozumiewawczo do przyjaciółki. - Rich, jest tutaj w ogóle jakiś peron, albo przystanek?
- Myślę, że ubezpieczyciele albo ekipa samolotu zajmą się zamówieniem autokaru dla pasażerów, ale zauważyłem, że chyba bardzo wam zależy na jak najmniejszej ilości świadków. - Richard wzruszył ramionami, a Ola zaśmiała się nerwowo. - Więc pojedziemy taksówką.
- Świetne.
- Bajecznie.
- Fantastycznie!
- Ałaaleboli.
Żeby jeszcze bardziej nie przedłużać mąk Natalii Blasket, wypada ominąć niefortunny wypadek przy wchodzeniu do taksówki i od razu przejść do opowieści o pewnym magicznym, wielkim i pięknym zamku, stojącym u podnóża gór, dokładnie 25,5 kilometra od lotniska w Lorino. Zamku z dużym, zadbanym ogrodem (w którym rośliny przygotowywały się już do zimowego snu) oraz gęstym lasem, pokrywającym się z borem za ogrodzeniem. Z położonego na skarpie pałacu można było dostrzec całe pokryte mgłą miasteczko, które, zdawać by się mogło, nie potrafi samodzielnie oddychać - jego mieszkańcami w większości byli emeryci, albo mało ambitne pary z małymi dziećmi, które tuż po urodzeniu marzyły o wydostaniu się z tej śmierdzącej dziury.
Ale zamek był piękny.
I należał do Szampańskiego Richarda.
- Bardzo proszę, reszty nie trzeba - powiedział doktor Pascal, wręczając taksówkarzowi banknot i wysiadając z samochodu. Otworzył tylne drzwi i pomógł Natalii wysiąść, aby następnie zająć się licznymi bagażami, które zaklinowały się w bagażniku.
Aleksandra tymczasem obserwowała wielką, czarną bramę i dwa, lśniące inicjały: R R.
- Richard i Ramzes. Ja i mój brat - odpowiedział mężczyzna, zauważając jej wzrok i zakładając na plecy swój skórzany plecak. Zwiewa pokiwała głową, zerkając na Natalię, która dopiero kilka kilometrów wcześniej przestała jęczeć i przeklinać Latającego Potwora Spaghetti. - Zapraszam was w moje skromne progi.
Natalia otworzyła zaspane oczy, wyginając usta w grymasie bólu i z oszołomieniem obserwując wielkie jodły, wierzby, świerki i równiutko przycięty żywopłot, zza którego wyglądała długa, ciągnąca się wśród zieleni traw ścieżka z kamyczków. Na jej końcu czekał mały dziedziniec, rodem z osiemnastego wieku, a zdobiąca go fontanna szemrała na samym środku, wabiąc spragnione wróble. Jak w bajce. Disneylandzie. Gdzie królewicz? Czerwone kwiaty, którego gatunku nie znała ani Ola, ani Natalia, powiewały na wietrze, gubiąc stopniowo swoje krwiste płatki skoro mowa o krwi, to moje spodnie zmieniły kolor. Schody prowadzące do wejścia były obłożone zielonym suknem.
Kobiecie zakręciło się w głowie.
- To mówił pan, że jaką ma pan specjalizację?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz