niedziela, 10 maja 2015

11. Testament Natalii

- O co chodzi? - spytała Natalka, z niesmakiem spoglądając na nieprzytomne ciało stewardessy angielskiego pochodzenia. Nikt z obecnych nie próbował jej nawet ocucić. - Żal, coś przegapiłam?
  - Nataliakurwabomba... - wycharczała jednym tchem Ola, ściskając w dłoniach egzemplarze pokładowych czasopism i swoją wielką księgę wszechwiedzy, jakby te magiczne tarcze mogły ochronić ją przed wybuchem.
  - Co?
  - Nokurwatam.
  - Coo?
  - BOMBA!
  - Als, weź, nikt już nie mówi bomba, bo to wieśniackie. Siare robisz.
  - Gleba! Wszyscy na ziemię, już! - zawył nagle wściekły Kanadyjczyk, od stóp do głów uzbrojony w materiał wybuchowy i w dziwną rurkę z konsolą, które trzymał w owłosionej dłoni.
  - Oj, Helena, wiedziałam, że te rosyjskie linie lotnicze to dno i wodorosty - szepnęła starsza pani w tylnym rzędzie do ucha swojej przyjaciółki. - Czuję się zupełnie jak pięćdziesiąt lat temu! Wszyscy ino mówili do mnie: na kolana, Helena! Szybciej, szybciej! Zrób to, maleńka!
  - Oj, Halinko - odezwała się druga, spoglądając swoimi protezami wprost na dramatyczną scenę, odbywającą się z przodu pokładu - co to się teraz porobiło? Patrz jak ona wygląda! Pół dupy zza krzaka...
  - Jak ktoś się odezwie, to zastrzelę! - rzekł groźnie Kanadyjczyk-zamachowiec, zerkając kątem oka na nieruchome ciało swojego partnera-zamachowca. Mały pistolet połyskiwał niebezpiecznie w jego dłoniach, odbezpieczony, dziki i nieprzewidywalny w rękach szaleńca.
   Jakiś bachor zaczął wrzeszczeć.
   - I te jej maniery, Jezusie Święty, Matko Boska, Trójco Przenajświętsza... Wypadła z tego sracza jak kaczka z cieczką. Rododendron szklarniowy, ot co - stwierdziła Helena. - E, niechże pani uciszy to dziecko, bo wszyscy zginiemy, do jasnej kurwy! Angielska hołota, Halinko, mówię ci. Angielska hołota i rosyjskie bezpieczeństwo. Gdyby mój Eryk to widział, to by ich zamknął w areszcie. Na całą noc!
   Rozległy się dwa krótkie strzały, po których wszyscy zaczęli śmiesznie wymachiwać rękami i krzyczeć żałośnie: łaski, łaski, ja mam dzieci!, a ja mam wnuki!, a ja też jestem z Kanady! - to jednak nie wzruszyło zestresowanego i chyba równie przerażonego profesora chemii. Samolot przechylił się gwałtownie, a oszałamiający blask słońca, które nagle wyjrzało zza okrągłych okienek, chwilowo oślepił pasażerów. Serca Haliny i Heleny stanęły na moment, gdyż za ich głowami, na białej ścianie, pojawiły się szpary po dwóch kulach.
  - Helena - szepnęła Halina - mam zawał.
   Nastała głucha cisza, którą zaburzało jedynie ledwo słyszalne warczenie silnika. Natalia patrzyła z rosnącym przerażeniem na leżącego Kanadyjczyka, który powoli zaczął się podnosić. Jego zielona koszula w słoneczniki była morka od potu, a w kieszeni spodni odznaczał się mały pistolet. Nikomu nawet nie przemknęło przez myśl, żeby zastanowić się, jakim cudem dwaj mężczyźni nie zostali zatrzymani na lotnisku. Różowo-pomarańczowe chmury wyglądały jak pasma gór. Niekończący się step. Tafla bitej śmietany, przeplatana złotymi nićmi.
   Aleksandra pomyślała, że to bardzo magiczne i piękne, ale nie miała na tyle odwagi, żeby wyjąć aparat i zrobić zdjęcie.
   - Ty! Ty ze szminką w łapie! - krzyknął profesor, niebezpiecznie potrząsając bronią. Natalka początkowo nie wiedziała, że o niej mowa, więc tylko dyskretnie poprawiła makijaż na ustach. - Do ciebie, kurwa, mówię! Ręce do góry, już!
  - Że co, że ja? - Pani Blasket pośpiesznie zakręciła szminkę i schowała ją do torebki. Pasażerowie wpatrywali się w nią jak zaklęci, nie wiedząc, czy aby na pewno jest przy zdrowych zmysłach. - Dobra, luz. Als, zamknij buzię. Wszystko jest pod kontrolą, bo...
   Świst.
   Krzyk bachora.
   Wielkie oczy.
  - Ja pierdole kurwa.
   Czerwona plama na karmelowych spodniach Natalii.
 - JA PIERDOLE KURWA!
   Ból. Ciecz. Zgrzyt.
  - UMIERAM. JA UMIERAM, ALS!
   Metalowy nabój, celowany z drżących rąk speca od wodorotlenków, przebił cienki materiał spodenek Natalki, aby następnie na stałe osiąść gdzieś pomiędzy ścięgnem, a tętnicą jej lewej nogi. Kulcia zatopiła się w jej mięsie jak widelec. Fuj. Kobieta zawyła z przerażenia, bardziej odczuwając samo pchnięcie pocisku, niżeli ból, jednak już po chwili osunęła się na jeden z foteli, kwiląc i przeklinając wszystko i wszystkich. Piekący ból rozerwanego ciała uderzył w jej wszystkie nerwy.
  - NATALIA! - Aleksandra zerwała się z miejsca, depcząc nogami wyciągnięte ręce jakiejś klęczącej kobiety. Nie dowierzając własnym oczom i własnej determinacji, jednym szybkim przeskokiem znalazła się tuż obok Kanadyjczyka i jęczącej pani Blasket, której krew zabrudziła już całe spodnie i połowę fotela. - Pożałujesz tego, ut paeniteat! Tak wkurwiona, to ja jeszcze, kurwa, nie byłam! Non eram! Ty pieprzony skurwysynie!
  - SPODNIE KOSZTOWAŁY FORTUNĘ! - wydarła się Natalia, z całej siły uciskając ranę, na której jeziorko krwi z sekundy na sekundę powiększało się. Pasażerowie zaczęli szeptać z irytacją i strachem, a Helena z zaciekawieniem wystawiła głowę ponad siedzenia. - Urwało mi nogę. Mam dziurę w nodze. Boże, Ola, jak ja się pokażę na basenie?!
  - Tu mortuus! Bierzcie go! Bierzcie, zanim wydrapię mu oczy! - zawyła Ola, kopiąc leżącego Kanadyjczyka, który jednak nie zdążył się podnieść, i człapiąc wściekle w kierunku profesora-zamachowca. Po jego skroniach spływały strużki potu. Śmierdział jak skurwysyn. O, ale najbardziej śmierdziały tęczowe rzygi jedenastolatka. Tak.
   Niewielka ilość ludzi mogła kiedykolwiek widzieć na żywe oczy tzw. kobietę w akcji specjalnej. Wiedzcie więc, iż jest to widok bardzo przejmujący i niekiedy przerażający. Na twarzy pędzącej lwicy-słonicy (w dodatku z mały gęsim jajeczkiem w środku) jawił się grymas prawdziwego wściekłego dinozaura. Dinozaura? Tak, dinozaura. Zbity z tropu Kanadyjczyk próbował przeładować broń, jednak Aleksandra była szybsza - biorąc wielki zamach swoją pięciokilogramową encyklopedią psychologiczną, jednym uderzeniem zdołała ogłuszyć przeciwnika. Drugim powaliła go na ziemię, a ludzie zaczęli podnosić się z miejsc, nagle odważni i pewni swoich sił, choć wciąż tkwiący w wielkim szoku. Małe turbulencje. Jakieś polecenie kapitana statku, mało słyszalne z głośników, które kompletnie zagłuszały krzyki Natalii i wściekłe ryki Oli.
   Pasażerowie wpełzli na dyszącego Kanadyjczyka i całe szczęście, że Zwiewa zdołała wcześniej przejąć z jego mokrych rąk rureczkę z czerwonym przyciskiem. Stewardessy zaczęły krzyczeć i przeganiać tłum ludzi, jednak tłukące ręce i niezadowolone wrzaski niebawem totalnie oplotły zamachowców.
   - Otwierać wyjście awaryjne! Wyrzucić ich z samolotu!
  - Doktora! Doktora!
  - A ładunek? Nie odbezpieczył się?!
  - Umieram! Ooooch, kocham moje dzieciii...
  - Halina, spójrz! Toż to pedał, a nie chłopiec!
   Niebawem mężczyźni zostali sprawnie związani i usadzeni na przednich siedzeniach, pod bacznym wzrokiem tęgich osiłków z Kolumbii Brytyjskiej, a reszta pasażerów odzyskała względny spokój, poczęstowana darmowymi zestawami jedzenia i alkoholem, który stabilizował ich zszargane nerwy. Mimo wszystko, samolot musiał lądować awaryjnie w mieście Lorino, na skraju Rosji. Władze, policja, antyterroryści i karetki pogotowia były już powiadomione.
   Tymczasem Natalka umierała długo i mętnie.
  - Als... Als, daj mi jakąś kartkę. Muszę spisać testament, czy coś.
  - Proszę się nie ruszać, jestem lekarzem. Zrobię pani opaskę uciskającą - odparł mężczyzna klęczący nad ranną i podający się za Richarda Pascala z Vancouver. Nosił pleciony sweter koloru zbrudzonego końskim łajnem siana i pachniał bardzo ładnie. Acqua Di Gio, Giorgio Armani. 233, 69 zł. - Spokojnie, nie wykrwawi się pani. Proszę się tylko nie...
  - Loren, ja tak go kochałam! - zawyła pani Blasket, chowając bladą twarz w dłoniach. - Przynieś mi go tutaj i powiedz, że go kochałam.
  - Nie umrzesz, kretynko - westchnęła Aleksandra, której adrenalina stopniowo spadała.
  - Oesu, muszę się napić. Als, przynieś mi coś mocnego, chcę odejść godnie i żebym nic nie czuła. Boże, jak ja nienawidzę bólu. O, i kartkę mi daj, kurwa! Kartkę! A ciebie - zwróciła się do Kanadyjczyka z zapuchniętą twarzą i nieobecnym spojrzeniem - ciebie to zabiję, jak wstanę! SPRAWĘ CI ZROBIĘ W SĄDZIE, GNIDO! - krzyknęła ostatkiem sił i z powrotem upadła na posłanie z kurtek i magazynów. - Als. Szybko, długopis. Czuję, jak robię zimna. Moje serce przestaje bić...

Gdzieś w pieprzonym samolocie, 16 października
cholera wie, która jest godzina
 
   A więc tak: chcę, żeby moje dzieci (to jest Laurencja Blasket oraz Gabriel Blasket) zostały powiadomione o tym, że ich mamusia umarła na misji, ratując biedne Murzynki przed śmiercią głodową, bo zginąć z rąk przepoconej świni to trochę lipa.
   Mamusia bardzo Was kocha. Zawsze. Wszędzie. Nawet, gdybyście były homo, albo bi.
   Matt, opiekuj się nimi. To moje kwiatuszki. Nigdy nie rzygały tak, jak ten jedenastolatek dwa rzędy za nami. Można umrzeć z samego patrzenia. Przepraszam za wszystko.
   Ten. Ból. Mnie. Paraliżuje. Nie czuję już nawet swoich członków, a ciepło uchodzi ze mnie, jak ze spompowanego pontonu. Nie powiem, że dobrze mi się żyło na tym świecie... Żyło się chujowo i długo, ale w końcu dorobiłam się posady, rodziny i psa. Drogi mężu, powiedz tatkowi Barnabasowi, że tak naprawdę nigdy go nie lubiłam. A, i w szufladzie w biurku na górze jest siedemset dolarów na zdarty gumolit w kuchni. Wymieńcie go, bo inaczej nie zaznam spokoju tam gdzieś tam.
   Poniższą część listu kieruję do Lorena Simonet:
   Loren... wybaczysz mi? jak zobaczysz moje zwłoki, to postaraj się ich nie rozebrać, ok?
   Być może wynika to z mojej strasznej agonii, być może postradałam zmysły, być może Śmierć już zaciska szpony na mojej pięknej, długiej szyi, ale chyba zapomniałam Ci powiedzieć, że kocham cię może trochę nawet lubię Cię i nikt tak pięknie mi jeszcze nie spenetrował ci śpiewał. Czuję, że czas zatrzymał się w śniegu. Tamtym śniegu, wiesz o co chodzi, kochany. Jakby wszystkie niteczki przeznaczenia przytoczyły mnie właśnie pod Twój samochód. Nie wiem, jak to inaczej wytłumaczyć. Tęsknij za mną. Maluj dla mnie. Módl się do mnie. Nie zapomnij mnie.
   Zapomnij o mnie.
   Natalka
 
P.S.
     No, Als, Ciebie też kocham. Straszna zołza z Ciebie, ale to wina tych wszystkich lat spędzonych ze mną. To ja Cię zniszczyłam i czuję się dumna w sumie... W trumnie chcę być ubrana w strój królika, bo to takie perwersyjne, no nie? W ogóle to śmierdzisz. Umyj się. Ale mimo wszystko dzięki za pomoc - bo jeszcze  oberwałabym w cycki i implanty by wypłynęły. Pls, zbierałam na nie pół życia, jęcząc na biurku ojca Billy'ego.
   To ja kończę, bo się wykrwawię.
   xoxo
 
   Samolot wylądował czysto i płynnie, a piloci sami sobie zaklaskali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz