sobota, 11 kwietnia 2015

6. Ojciec Wszystkich Jeleni

 - Morderczyni! Kurwa mać! - skowyczała Aleksandra, wypełzając na czworakach z wozu, którego przednie światła roztrzaskały się o drzewo pod wpływem niegroźnego zderzenia, jakie z kolei było skutkiem zjazdu ze stromego rowu wprost w jedną z szumiących topól. - Proh deum cura in me ! - Jej histeryczny jęk przerodził się w szlochanie, kiedy z trudem wdrapywała się po zaschniętym błocie z powrotem na ulicę, chcąc ujrzeć potrącone stworzenie boskie. - Natalia, siamo nel culo! - zawyła, tym razem łamaną włoszczyzną, upadając na pobocze ze spojrzeniem utkwionym w nieruchomym, ogromnym ciele jelenia, ułożonym po drugiej stronie drogi w sposób bardzo nienaturalny, wręcz plastyczny. - Zamkną mnie, accidenti... Zgniję w więzieniu, obmacywana przez starych, hiszpańskich żigolo, ale najpierw wyląduję w pierdlu dla matek, żeby emo-psychopatki demoralizowały moje dziecko. O, bogowie, umrę tam, o ile zaraz nie przyleci tu helikopter z Lizawietą! Mortuus sum, mortuus sum... Spójrz na te kopytka. Leży, jakby nie oddychał.
  - Bo nie oddycha - stwierdziła Natalka zgodnie z prawdą, wyciągając z wozu torbę z dolarami i walizkę pełną jedzenia oraz ubrań i książek. - Ej, zjedzmy go, to nikt się nie skapnie, że go zabiłaś.
  Ola przetarła z oczu łzy, spoglądając na przyjaciółkę wzrokiem tak niedowierzającym jej słowom, tak przesyconym dezaprobatą, tak nieludzkim, iż pani Blasket sama zwątpiła w swoje słowa, pośpiesznie dodając:
  - Albo nie, w sumie to głupie...
  - To przez ciebie - wysyczała lodowato Ola, zrywając się na równe nogi. Jej kolana były całe w rozlanej kawie i błocie, a brązowe włosy rozwiane i nieustannie targane przez wzmagający się wiatr. Mokre od łez policzki pokryły się purpurą wściekłości. - To wszystko przez ciebie! Co żeś robiła z tym telefonem?!
  - Jaaa niiiic... - szepnęła Natalka, niepewna reakcji przyjaciółki, która zastygła nagle w pozornie groźnej minie. Spod zmrużonych oczu wyłonił się jednak bardzo tłumiony, niechciany uśmiech, który wreszcie został uwolniony w postaci komicznego grymasu wyrażającego naraz złość, zirytowanie i niepohamowany śmiech tępy rechot krakowskiej sprzedawczyni mięsa. - Sama go zabiłaś, bo przewrócił się na maskę.
  - Na pizde twoją... ty kurwa... baranie ty - wyszlochała Aleksandra, już nieco mniej otumaniona i przerażona. - Jak ja cię, kurwa, nienawidzę... -  Podeszła niepewnie do martwego zwierzęcia, przełykając szybko ślinę na widok krwi, wypływającej małą strużką z jego pyska. - Trzeba go pochować, zanim...
   W tym samym czasie, duży, zdezelowany Jeep Renegade pojawił się nagle na tle zachodzącego słońca, a Natalia zamarła na środku ulicy, gapiąc się to na potrąconego jelenia, to na ubrudzone błotem futro na ramionach Oli, to znów na rozbitą na topoli Syrenę i uwierzyć nie mogła, że ten dzień jeszcze nie skończył się ich śmiercią na dnie Morza Ikaryjskiego.
  - Zamknij oczy - powiedziała donośnie do Aleksandry, która klęczała przy jeleniu, masując jego sztywną sierść - to nas nie zobaczą. Zaufaj mi. Widziałam w filmie.
  - Pater noster, qui es in caelis - szeptała sparaliżowana Aleksandra -  błagam, tylko nie gliny... - modliła się na głos kręcąc głową i kiwając się wprzód i w tył. Wprzód i w tył, wprzód i w tył. - Jeśli nie wyląduję dzisiaj w pierdlu ani pod ziemią, to jestem gotowa nawet przejść na buddyzm.
   Po kilku minutach, które dla tkwiących nieruchomo kobiet wydawały się być tysiącami lat świetlnych, pomnożonych przez dwieście i podniesionych do ósmej potęgi, zdezelowany Jeep Renegade wreszcie nadjechał i zatrzymał się tuż przed stojącą na środku ulicy Natalią. Kobieta poczuła zapach benzyny i samochodowych oparów, a na jej nosie pojawiły się wąskie zmarszczki. Wstrzymała oddech.
   Nastała chwila oczekiwania - chwila oczekiwania, podczas której Aleksandra znów ujrzała wpatrzone w nią oko jelenia, jeleń ujrzał wpatrzone w niego oko Aleksandry, a Natalka nie ujrzała żadnego oka, gdyż wciąż miała zamknięte powieki.
   Wtem, drzwi wielkiego sportowego auta otworzyły się gwałtownie, a na asfalt zeskoczyły dwie stopy w ciepłych, puchatych butach.
  - C'est bien! - zawołał młody kierowca, tym razem, dla odmiany, radosną francuszczyzną. Od nadmiaru obcych języków, Natalii kręciło się w głowie. - Upolowałyście jelenia, miłe panie! Dobrze, bo ostatnio krucho u nas z jedzeniem. Margot i Gisèle próbują od jakiegoś czasu gotować zioła w wodzie, czasami upolują jakąś małą paskudę, ale nigdy jeszcze nie mieliśmy jelenia. O, a pani nie jest zimno w samej bluzie? - spytał mężczyzna, obchodząc samochód i otwierając klapę przyczepy. Widząc otwarte usta milczących kobiet i ich wielkie, wybałuszone oczy, przystanął nagle, marszcząc swoje jasne brwi, po czym podrapał się po podbródku i kiwnął głową, jakby zgadzał się ze swoją nową myślą. - No tak, excusez moi, trochę za szybko wyjeżdżam z tym jedzeniem. Pewnie same panie chciałyście go oskórować. Proszę mi wybaczyć, byłem pewien, że...
  - Mów mi Natalia - wydyszała pani Blasket, chwytając blondyna za grubą rękawiczkę. - Albo Natalka. Jak chcesz. - Jej wielkie, brązowe oczy utkwione były w jego jasnych, długich włosach, które szalały na wietrze w oceanicznym, szalonym rytmie fal prawdziwy Targaryen. - Będzie super, jeśli ugotujesz nam to zwierzę - mówiła dalej, urzeczona błękitnym spojrzeniem polarnego niedźwiedzia w czerwonej czapce.
  - Nie! Non facit! - wydarła się Aleksandra, tuląc do siebie szyję jelenia i zapierając się nogami. - Ja nie mogę go zjeść! Nie po to całe życie walczę o prawa zwierząt, o okazywanie człowieczeństwa, o szacunek dla najmniejszych przejawów sztuki i dowodów naszego rozwoju cywilizacyjnego, żeby teraz polować  samochodem na braci mniejszych, a później pożerać je jakbym była jakąś... jakąś... jakąś kobietą jaskiniowca, do kurwy nędzy! Non sono d'accordo!
   Natalia nie zwracała uwagi na krzyki swojej przyjaciółki. Słońce już niemal całkowicie zaszło za widnokręgiem, a każde następne westchnienie Alaski było zimniejsze od poprzedniego. Syrena gruchała jeszcze po cichutku wśród topól lecz niebawem zamilkła lub po prostu ogłuszył ją świst wzmagającej się zamieci. Wraz z wiatrem, na ziemię zaczęły spadać malutkie, pojedyncze płatki śniegu, co zwiastowało szybkie przyjście biegunowej zimy.
   Natalki nie obchodziła jednak ani zima, ani zamieć - wypada wspomnieć, iż blondwłosy bóg grecki, napotkany w tak zimnym rejonie Stanów Zjednoczonych, zupełnie samotny i gorący pośród tego całego zimna, był spełnieniem jej wszystkich dziewiczych dziewczęcych marzeń pragnień, od których z taką brutalnością oderwał ją Matt.
    A kim, do kurwy, jest Matt?
  - Wie pan, Als kiedyś uczyła mnie, jak robić fellatio.
  - Pardon?
  - Nie oddam jelenia! Nie oddam!
  - Kiedyś - ciągnęła pani Blaskey, przybierając poważny swój władczy, na wpół rozkazujący, na wpół flirtujący ton -  kiedy jeszcze mieszkałyśmy w ubogim rynsztoku, poszłam z Olą na przesłuchanie do burdelu. To była konieczność, bo małpy żarły dużo bananów, w skarpecie brakowało kasy... Wie pan - tutaj spojrzała na klęczącą w żałobie Aleksandrę, a następnie pochyliła się w stronę blondyna, próbując przekrzyczeć szalejącą wichurę - z nią już nie za dobrze. Biedna zachorowała na schizofrenię i długo nie pociągnie. Lekarze nie dają jej żadnych szans i zostawiłabym ją tutaj, ale sobie czasami myślę, że może mi się jeszcze przyda! - Natalia zaśmiała się histerycznie, trącając zdumionego mężczyznę w umięśnione ramię, czające się spokojnie za zimową kurtką, wełnianą bluzą, swetrem i kamizelką.
  - Tam na drzewie to wasz samochód? - spytał zdezorientowany Francuz, dość płynnie posługując się językiem angielskim. Przyglądał się przez chwilę rozgruchotanej Syrenie, aby następnie ze współczuciem rzucić okiem na Aleksandrę, aż w końcu przeniósł spojrzenie na rozanieloną twarz Natalii, której emocje wrzały i kipiały od nadmiaru hormonów. - Wy macie mięso, ja mam samochód i igloo z widokiem na McKinley. - Mrugnął do niej jednym, błękitnym okiem, a podatne na romanse serce Natalii zakołatało w jej piersi uuh, my body is ready. - Sądzę, że się dogadamy.
   Twarz kobiety rozjaśniła się w uśmiechu hu-ha, you touch my tralala... my ding ding dong... Po wskoczeniu do auta, odparła wesołym głosem:
  - A pan, to mi wygląda na artystę!
   I rzeczywiście -  wyglądał. I rzeczywiście - dogadali się.
   Przez kilka tych znakomitych rozdziałów, które pozwoliły nieco poznać naturę Aleksandry i Natalii, można się domyślić lub potwierdzić w założeniu, iż niektóre osobniki na tym świecie po prostu radzą sobie niezależnie od sytuacji i niezależnie od miejsca, którym ów wietrznej jesienno-zimowej nocy były akurat zaśnieżone wzgórza mroźnej Alaski. Jeep z napędem na cztery koła nie podołał jednak wjazdowi na lodową polanę, na której znajdowało się igloo Lorena (tak na imię miał francuski malarz i amatorski poeta), więc wszyscy troje czworo, a w sumie to pięcioro musieli iść przez jakiś czas na własnych nogach, ciągnąc wspólnymi siłami przyczepę z martwym jeleniem.
   Umęczeni, spoceni, zaśnieżeni i - ogółem mówiąc - ledwo żywi, znaleźli się wreszcie w pobliżu małego lasku, pokrytego białym puchem, w którego samym środku zaparkowana była średnich rozmiarów ciężarówka bez kół. Rozglądając się pośród rzadkich drzewek, Ola i Natalka ujrzały wyłaniającą się spod śniegu zaspę, której gabaryty przewyższały pozostałe kupy śniegu białego gówna. Małe, okrągłe wejście do środka lodowej komnaty zakryte było skórami i kocami w taki sposób, że zimny wiatr nie zdołał wedrzeć się do środka lokum. Igloo było bardzo duże, bardzo ciepłe i, niebawem, bardzo zaludnione.
  - Les filles, mamy gości! Natalio, Olu, to są moje przyjaciółki z Francji.
   Dwie bardzo młode i piękne Francuzki wyszły spod grubych koców i z radosnymi uśmiechami na rumianych twarzach, ucałowały wszystkich gości w mokre policzki. Jasne światła lamp pozwalały Oli z łatwością dostrzec  rurki od shi-shy, butelki wódki służące do zalania ceramicznego dzbana, susze owocowe w kolorowych słoikach, pierzaste poduszki z wyszywanymi pawiami oraz podręczny zestaw strzykawek i opium, które rozmyślna Margot szybko schowała za materac, wykrzywiając swoją śliczną twarz w przepraszającym uśmiechu.
  - Bonjour
  - Margot i Gisèle uczestniczą ze mną w projekcie pod tytułem Inspiracja w Krainie Lodu. W skrócie, IKL. Nasz uniwersytet w Paryżu stworzył propozycję wzięcia udziału w światowym programie dla młodych malarzy i poetów, a tak się składa, że dziewczyny są bardzo uzdolnionymi artystkami - powiedział Loren, zdejmując futro z ramion urzeczonej Natalii. - Gisèle, zabierajcie śpiwory i konserwy. Margot, wyciągnij noże do skórowania, a ja lecę po deskę i materiały! Dzisiaj zakopiemy mięso w śniegu, żeby nie zgniło, a jak przestanie pizgać... pardon, padać, to upieczemy je nad ogniskiem. Drogie panie, macie ochotę na zupę z proszku?
  - Czuję narkotyk - wyszeptała Aleksandra, wiedziona bardzo nikłym, sennym zapachem opium, które poprzedniej nocy wchłaniało się w fundamenty całego francuskiego igloo. Czarne oczy kobiety rozbłysły, kiedy zaciągnęła się powietrzem, z lubością wspominając wesołe czasy studenckie, w kiedy to razem z Natalką dość często odbywały miłe, sherlokowskie dni słabości w ciemnym, śmierdzącym pokoju, wśród plastrów, strzykawek i starych magnetofonów. - Ooo taaak... czuję bardzo wyraźnie...  - Węszyła w powietrzu jak zaaferowany kością pies, a jej opalony nos marszczył się i rozluźniał. - Morfinę też macie?
  - Rety, przepraszam za nią, mówiłam, że jest...
  - Ha! Laudanum jest w tej rozpadającej się szufladzie pod stolikiem! - Ola zaklaskała w ręce i, trzęsąc się z zimna, zdjęła puchatą czapkę oraz czarne rękawiczki, a następnie zerknęła przelotnie na dwie Francuzki i rozsiadła się wygodnie na wielkiej, pachnącej pluszem sofie, opierając się plecami o obłożony kocami śnieg. - No i, kurwa, zajebiście. Ja zostaję. Upolowałam jelenia, więc dawać mi tutaj zupę.
   Północ nastała niespodziewanie szybko.
   Mówią, że noc, tak samo jak Rosja, jest prawdziwym stanem umysłu i Aleksandra musiała przyznać, iż jest w tym stwierdzeniu jakieś ziarno prawdy. Jeszcze zanim na zegarze w Whitehorse wybiła dwunasta, całe francusko-polskie igloo wypełniły kłęby pary, zapachów, śmiechów i plączących się języków, które nie potrafiły znaleźć właściwych słów, aby oddać szaleństwo i upiorność tych radosnych chwil spędzonych pod wielką białą zaspą na środku lodowego pustkowia, z którego srogo zerkał szczyt McKinley. 
  - Jaa to w sumie nie wiem o so chozi z tymi randkami - stwierdziła Natalka kilka minut przed północą, wydychając opary nosem niczym smok wawelski. - No suchaj, no  sprawa wygląda tak; umówiłam się z dziesięcioma mężczyznami na jedną godzinę, so nie? Do tego samego kina, so nie? Als może potwierdzić, so nie Alz?
  - Oszyfiście. - Kobieta beknęła cicho, wypijając trzeci kubek zupki Knorr. - Oszyfiście...
  - No, zebrali się tam w grupce i czekali na mnie, czujesz to? Czujesz, jak musieli mnie wielbić, so nie? Serio, Loren, polecam. Boska stronka. Margot, podaj mi jeszcze tej głupiej wódki. W Polsce mieliśmy lepsze. Wogle, to fszysko w Polsce było lepsze, za wyjątkiem golfa. Tam nie było golfa, tylko ping-pong, so nie?
  - Moja belle Natalia, nie mam słów, żeby oddać twoje piękno w tej chwili - wykrzyknął nagle z pasją Loren, podając metalową rurkę Gisèle, która wzięła węża do ust, patrząc prosto w trzeźwe, acz nadto rozbudzone i iskrzące oczy Aleksandry - pani Blasket kategorycznie zabroniła przyjaciółce jakiegokolwiek uczestniczenia w zabawie. - Jednak musisz obiecać, że nie tkniesz już więcej naszej wódki, moja słodka. Niedługo nawet twoje włosy staną się czerwone.
   Natalia wybuchła śmiechem, pochylając się w stronę mężczyzny i delikatnie dotykając palcami jego długich, jasnych włosów, a Aleksandra tymczasem urządziła swoje własne polowanie, wstając z gościnnego miejsca obok Natalki i na kolanach kierując się w stronę dwóch, rozpartych na tapczanie Francuzek, z których jedna piękniejsza była od drugiej. Ich jasne, miodowe włosy były spięte w niesforne koki i warkocze, a oliwkowa skóra połyskiwała od wilgoci w świetle płomieni lampek, które zostały zrzucone na ziemię wraz z pędzlami i paletkami już około godziny jedenastej.
  - Mój Targaryen... - westchnęła Natalka, zanurzając dłonie we włosach Lorena, który szybko pochwycił jej usta i niebawem rozgrzewali powietrze biciem swoich szybkich serc, złączeni w pocałunku, jakiego kobieta jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyła.
  - Ma déesse! Poezjo! - wymknęło się z ust młodego Lorena.
  - Je vous prie d'air! Powietrza! - jęknęła Margot, obejmując dłońmi rozpaloną twarz Aleksandry, która o wiele bardziej napawała się pięknymi ciałami i zmysłowymi głosami, niżeli stosami używek rozrzuconych po igloo. Gisèle nachyliła się w stronę przyjaciółki, leniwie wpuszczając w jej usta kłęby zapachowej pary. Aleksandra zadrżała lekko na widok ich czerwonych, złączonych ust, a następnie wdrapała się na materac kobiet i, cała rozmarzona, wesoła i przepełniona szczęściem, rzuciła się w wir francuskich pocałunków.
  - Loren, zaresytuj mi jakiś wiersz, plsss... - wychrypiała Natalia, wyginając szyję pod naporem jego powolnych, dokładnych pocałunków, które zostawiały po sobie purpurowe ślady i Zeusowe pioruny na jej bladej skórze.
  - Tyle, ile gwiazd na niebie - zaczął, nie przerywając pocałunków - tak ja kocham ciebie. Och, Natalia...
  - Looreeen... chujowe to byłooo...
  - Jestem amatorem. Żal. 
  - Jak to mówią Francuzi, chleb szczęścia jest zawsze posmarowany z obu stron - odparła Ola, z uwielbieniem wpatrując się w zielone oczy Margot, która przeczesywała palcami brązowe sploty jej długich, ciężkich włosów.
  - Ce que femme veut, Dieu le veut, moja pani - szepnęła jej na ucho Gisèle, chichocząc pod nosem i jedną ręką sięgając po shishowego węża z bulgoczącą wodą. Aleksandra poczuła na biodrach ciepłą dłoń Margot. Na ramieniu - gorące usta Gisèle.
  - Alz, kupooo. - Natalia spadła z kolan Lorena, odpychając jego policzek, przylgnięty do jej szyi, po czym chwyciła Olę za nadgarstek i niezdarnie pociągnęła w swoją stronę, przepychając się przez stertę futer, ubrań i śpiworów. - Sikać mi się chcee. Zakładaj, kurwa, rajtki, bo zara sikne. Sorcia Loren, potrzeby fizlolo...fiziko...fizjolagi... kurwa mać. Olka, idziemy.
   Śnieżyca była wyjątkowo uparta i niedająca wytchnienia. Zaspy śniegu niemal podróżowały w powietrzu, a zimne płatki cięły i oplatały wszystko na swojej drodze, aby później, kiedy nastanie ranek, złączyć to w jeden wielki sopel lodu. Dwie kobiety, niezupełnie przy zdrowych zmysłach, narzuciły na bieliznę grube futra z norek i wypełzły z igloo wprost w górę śniegu. Wypluwając lód i z wysiłkiem próbując przedostać się przez białe bariery, Natalka i Ola szły dzielnie przed siebie, klnąc pod nosami jak jeden mąż - jak Augustianie podnoszący się z miejsc na igrzyskach w Rzymie.
   - Kurwa, długo jeszcze będziesz szukać tego miejsca? Jak jakiś pies - warknęła Aleksandra, drżąc z zimna, podczas gdy pani Blasket wykopywała rękoma małą dziurę. - Co ty, teren zaznaczasz?
  - Nie, nie obsikam przecież Lorena, to byłoby głupie, feś... Odwróć się i czatuj lepiej, a nie gadasz głupoty.
   I tak sobie siedziały, zakopane w śniegu prawie po kolana, marznące i błądzące w ciemnym lasku, a Natalka niebawem klęknęła, podwijając futro i poważnie zastanawiając się, czy nie przeziębi przy tym swoich cennych narządów rozrodczych.
  - E, ALS!
  - Czeo - zasepleniła Ola, podwijając język do góry i kręcąc nim szerokie okręgi tuż poniżej nosa.
  - SŁYCHAĆ JAK SIKAM?
  - So?
  - CZY SŁYCHAĆ JAK SIKAM?!
  - Noo, mega.
   W tej samej chwili, z igloo wyszedł Loren, zakrywając nagie ciało kurtkami Margot i Gisèle. W rękach trzymał gorący termos z parującą herbatą w środku, a na jego młodej o wiele za młodej rumianej twarzy gościł obłok zakochania i przemożnego zachwytu.
  - Co ona tam robi? - spytał, spoglądając na Aleksandrę, która nie przerywała swojego ciężkiego ćwiczenia. - I co ty robisz, jeśli mogę zapytać?
  - Ona sika, a ja wykonuję ćwiczenia do cunnilingus  zgodnie z tym, co pisało w Internecie, żal. Kazali robić okręgi językiem przez pięć minut z kilkusekundowymi przerwami. To ma pomóc w przedłużeniu stosunku.
  - LOREN, SZY TO TY? BOSZE, A TU SŁYCHAĆ JAK SIKAM, ALE SIARA.
   Natalia wypadła zza wielkiej zaspy bez majtek i futra, a jej ciało było niemal tak blade jak śnieg i wyraźnie odznaczało się na tle czarnego lasu i nieba.
  - Ło, ale ię hpiłaś, Nats - podsumowała Ola, czując, jak język powoli odmraża jej się na zimnie. - O a ierole, laral mi odpanie!
  - Potrzebuję penisa! - zawyła wilczyca w postaci biegnącej na oślep Natalki, która chwilę później rzuciła się na oniemiałego Lorena, wyrzucając przy tym termos z jego rąk.
  - Łoło yo ya wyasam o diefszyn! - krzyknęła Aleksandra, zabierając termos i zakopując śniegiem dołek ze szczynami Natalki.
  A na całą tę operę mydlaną obserwowały jedne, jedyne oczy...
  Martwe oczy Ojca Wszystkich Jeleni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz