czwartek, 2 kwietnia 2015

5. W drodze na Alaskę

 Wrzesień tego roku z przyszłości był wyjątkowo ciepły i przepełniony latem. Resztki wakacyjnych snów błąkały się jeszcze na ustach dzieci, jednak z każdym dniem były sumiennie tłumione i niszczone przez szkolne obowiązki. Nawet jezioro Michigan kryło się pod pledem z szarych chmur, za wszelką cenę nie chcąc ujrzeć coraz zimniejszego i jesiennego słońca. Kula ziemska stopniowo zmieniała kąt nachylenia, a muchy, nie wiedzieć jak, znikały z talerzy wystawionych na tarasowych stoliczkach i przestawały bzykać wieczorami nad uszami zamęczonych bezsennością Amerykanów.
   Po sukcesie Billy'ego Roosa Johnsona, okrzyk: "Mafia! Mafia z Sycylii! Ja pierdole kurwa!" bardzo długo nie schodził z ust widzów pierwszego pokazu. Ci, którzy zakupili bilety na późniejsze terminy, nie mieli już okazji zobaczyć dwóch brunetek pośród piętnastu blondynek, tak hojnie obdarowujących publiczność swoim widokiem - Aleksandra i Natalia tego samego wieczoru uciekły z olbrzymiego teatru The Red Eyes i zostały odwiezione do pewnego dużego, lecz w połowie pustego mieszkania przy plaży, na ulicy E Division St. Jak można się łatwo domyślić, należało ono do reżysera, który tak naprawdę nie wiedział już, czy powinien podziękować kobietom za ich specyficzny, wschodni akcent dodany do przedstawienia, czy wręcz przeciwnie: zganić za zniszczenie przedstawienia.
   Należy napomknąć, iż trzydziestoletni Amerykanin kanadyjskiego pochodzenia nie był człowiekiem cierpliwym a w dodatku najmniej lubił zastanawiać się nad skomplikowanymi przemyśleniami - toteż dał sobie spokój, zabrał bukiety kwiatów, które wręczył mu burmistrz i rada Illinois w blasku piętnastominutowych owacji na stojąco i odjechał swoim białym volvo razem z dwiema podopiecznymi, z których jedna była pijana do tego stopnia, iż pewnie nawet nie zastanawiałaby się, w czyim łóżku spędzi noc.
   Na szczęście Ola zachowała twardy umysł i, choć śmiertelnie przerażona a jednocześnie podniecona i wczuwająca się w postać bohaterki filmów sensacyjnych, dopilnowała, aby zakochany reżyser trzymał swoje amory członki na uwięzi.
  - Niech mi pani powie, droga Inez, co panią napadło, aby zacząć wrzeszczeć o włoskiej mafii w samym środku głównego wstępu mojej sztuki? - spytał roześmiany reżyser, kierując samochód wzdłuż wybrzeża jeziora Michigan. Aleksandra ze śpiącym wyrazem twarzy wpatrywała się raz w czarną taflę wodnej pustyni, raz w leżącą głowę Natalii, która usnęła na jej kolanach, nie zdążywszy nawet zdjąć stroju dziwko-królika dla sztuki wszystko.
  - W sumie to nie wiem - odpowiedziała - po prostu jestem głupia.
  - Ależ pani Inez! - Billy ryknął śmiechem, skręcając w E Division St. - A może się pani orientuje, co porabia nasza wspólna przyjaciółka?
  - Na moje oko, to śpi.
  - Och, teraz tak, to oczywiste, ale co robi na co dzień? Skończyła prawo? Przeniosła się do sądu? Otwiera własną działalność?
  - Tego nie wiem, panie Billy. Będzie pan musiał sam spytać - burknęła Ola, siląc się na uprzejmy ton. - Przejdźmy może na ty.
  - Oczywiście. Billy.
  - Inez.
  - Aaa ja chce roolkii... - wybełkotała pani Blasket.
   Reszta drogi minęła im w ciszy przerywanej pojedynczymi westchnieniami Natalii, śniącej o bóstwach na rolkach, trzymetrowych flamingach i teatralnych schodach, pokrytych czerwonym gumolitem.
   Podobnie cicho i bez większych sensacji minęły dwa następne dni. Pierwszego popołudnia spędzonego w eleganckim, przestronnym mieszkaniu, Natalia upiekła pyszną, lekką jak piórko Bezę Pavlovą z Mascarpone, udekorowaną od zewnątrz figami, owocami leśnymi i granatami. Jej delikatne, ciągnące się, piankowe wnętrze wyglądało niczym głęboko skrywane serce Etny - tak bardzo było zaskakujące i płynne. Waniliowy miód na idealnie chrupkiej masie z przodu, nadawał całemu ciastu niepowtarzalnego, niebiańskiego smaku, który mieszał się z kremem, a wszystko razem pozostawiało w podniebieniu anielski smak wanilii w ten sam sposób, w jaki najznamienitsze perfumy pozostają na materiale. Beza utwierdziła Billy'ego w przekonaniu, iż Natalia jest kobietą wprost idealną.
   Niestety, dobry humor nie udzielał się wszystkim. Właściwie, to nie udzielał się nikomu, z wyjątkiem gospodarza, który z błyszczącymi oczami pochłaniał kolejne kawałki ciasta, gotów na koniec przykuć Natalię do kuchennej kolumny i patrzeć, jak z zamiłowaniem ugniata tortową masę na następne wypieki.
   Pani Blasket tęskniła za małymi, roześmianymi twarzyczkami swoich szarookich dzieci, za skoszoną trawą, białym domem, halloweenowymi dyniami, miękkim łóżkiem i widokiem niosącego dziecięce tornistry Matta. Aleksandra zaś... no cóż, ona nie miała za czym tęsknić może pominąwszy oddającego się seksualnym rozkoszom ser Banana. Tęskniła raczej za tym, czego nigdy nie miała i co nagle pojawiło się tuż-tuż w zasięgu jej ręki, a jednak wciąż prezentowało się za szklaną szybą, której nie sposób było stłuc. Myślała o moskiewskich Bolshoy Kremlevskiy Skver, w którym niedawno jeszcze wszystkie drzewa zdawały się być tysiąc razy bardziej zielone niż zwykle, tysiąc razy bardziej wyrośnięte i tysiąc razy bardziej magiczne. Szerokie dróżki były czyste, przepełnione promieniami słońca i razem tworzyły w całym parku labirynt niezliczonych alejek i zakrętów, w których mogła gubić się całe życie, bez przerwy. Pojedyncze stokrotki, przesiąknięte bielą tak niewinną i świeżą, jak tylko niewinna i świeża może być biel ostatnich westchnień lata, kwitły na puszystej trawie niczym gwiazdy w nieskończoności nieba, a wśród tej całej przyrody nie słyszała żadnych rozmów, nie widziała żadnych obcych ludzi.
   Z wyjątkiem jednej osoby.
   Aleksandra kłamała mówiąc, iż z pewnym mężczyzną o nazwisku Rossini spędziła tylko jedną noc i tylko jedną kolację - to byłoby dla niej pogwałcenie wszelkich zasad tworzenia nowego życia w zgodzie z prawami natury. Albo i nie? A może po prostu tak wyszło? Która kobieta na jej miejscu przejmowałaby się skąpą Matką Naturą? Aby uzupełnić obraz idealnego poranka, trzeba przypomnieć, iż pan Rossini również nie zwykł sypiać z pierwszą lepszą wybranką jego żony jakkolwiek patologicznie to brzmi. Tak więc, oboje zaprosili się wtedy na spacer ulicami lipcowej Moskwy, podczas którego rzadko się to siebie odzywali - gdyby ktoś wtajemniczony w dziwny układ tej specyficznej pary mógł wtedy widzieć lekko zarumienioną twarz Aleksandry i nadzwyczaj rozpromienione spojrzenie Ettore, od razu uznałby, że jakiekolwiek słowa w tamtej sytuacji, były całkowicie zbędne i nie na miejscu.
  - Martwię się o Billy'ego. Zżera piąty kawałek mojej bezy i jeszcze nie ma dość - pożaliła się Natalia, wchodząc do jasnej kuchni i niosąc na rękach talerzyki z okruszkami i malutką miseczkę z cukrem, który zabarwił się na różowo pod wpływem truskawek. Widząc wpatrzoną w widok za oknem Olę, pomachała jej ręką przed oczami. - Haloo, młocie... O czym tak myślisz?
   Aleksandra wybudziła się ze snu, patrząc otępiale na przyjaciółkę.
  - Co?
  - Jajco. Mogłabyś chociaż się ubrać - warknęła Natalia, spoglądając na krótkie, piżamowe szorty i długi, puchaty szlafrok swojej przyjaciółki, którego szeroki kapturek przyozdobiony był kocimi uszami.
  - Po co? - jęknęła Ola, zapalając papierosa i otwierając okno. Natalia natychmiast wyrwała jej go z rąk i wyrzuciła do zlewu z groźną miną na twarzy. Już miała wygłosić pouczającą reprymendę, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi mieszkania. Billy krzyknął z jadalni, że biegnie turla się otworzyć.
   Natalka niespiesznie włożyła talerzyki do zmywarki, a Ola wypiła łyk zielonej herbaty z opuncją. Z korytarza dobiegły głosy dwóch mężczyzn i w tej samej chwili obie Polki przeszedł dreszcz przerażenia, jednak wesołe głosy i znajome chrząkanie pana burmistrza rozwiały ich lęki.
  - Jeszcze raz serdecznie gratuluję panu niewątpliwego sukcesu! Jak Boga kocham, to był jeden z najlepszych wieczorów w moim życiu!
  - Panie burmistrzu, nie popadajmy ze skrajności w skrajność - krzyknął ze śmiechem Billy, zapraszając starszego mężczyznę do salonu. Natalia modliła się, aby reżyser nie wyjawił dżentelmenowi miejsca ich położenia. - Podziękowania należą się również moim drogim przyjaciółkom, które zjawiły się w ostatniej chwili i uratowały pierwszy akt przed porażką! Natalio, Inez, mamy gościa!
   Burmistrz Clark Weston wyglądał tamtego dnia na wyjątkowo szczęśliwego i pełnego pierwotnych radości życia, chociaż jego małżeństwo tak naprawdę legło w gruzach po uprzedniej nocy spędzonej przez mężczyznę w garderobie jednej z aktorek, grających carycę Katarzynę II. Jego twarz była zaróżowiona, podobnie jak ostatnio w teatrze. Uściskał dłoń Natalii, wspominając pokrótce o tym, jak przepięknie prezentowała się na rękach jeżdżących po scenie aktorów a następnie spytał, skąd tak wspaniale potrafiła zagrać pijaną tancerkę i czy wymagało to wielu ćwiczeń.
  - Jestem pewna, że pan doskonale by sobie poradził z moją rolą - zagruchała potulnie Natalia, a jej głosik był tak miły i tak przepełniony urokiem, że burmistrz nawet nie zauważył wiszącego w powietrzu sarkazmu. - Inez, wstawisz kwiaty do wazonu?
   Aleksandra wstała posłusznie, nie krępując się zupełnie swoim kusym strojem i, przechodząc z uśmiechem obok wypukłego brzucha burmistrza, dostała się do zlewu. Po drodze przejęła bukiet czerwonych róż, sięgając na palcach szklanego wazonu.
  - Pięknie pachną - westchnęła cicho, zanurzając głowę w krwistych płatkach. - Widzę, że w Chicago również dbacie o estetykę - dodała, zwracając uwagę na idealną długość łodyg, zgrabnie obcięte kolce, połyskujące rosą płatki i idealną, głęboką, czerwoną barwę róż. Splecione razem układały się na kształt zachodzącego w pożarze słońca.
  - Szczerze powiedziawszy, nie dotarły one do tutaj z chicagowskiej kwiaciarni - odpowiedział Clark Weston - gdyż wtedy rzeczywiście nie byłyby takie piękne.
   Billy powiedział, że zaparzy kawę i zaczął przeszukiwać szuflady swojej sypialni w poszukiwaniu najlepszych filiżanek, a Natalia szybko potruchtała do jadalni, aby zabrać ze stołu resztki swojej mistrzowskiej Bezy.
   Ola ustawiła wazon na parapecie.
  - A więc skąd są?
  - Myślę, że przebyły długą drogę z Rzymu.
  - Słucham?
   Twarz burmistrza przez krótką chwilę nie zdradzała emocji, aż w końcu rozjaśniła się w uśmiechu. Mężczyzna podszedł do Oli, wręczając jej długą, podłużną kopertę.
  - Życzę pani miłego dnia, pani Aleksandro - odparł, kłaniając się uprzejmie. - Ale na przyszłość proszę nie wykrzykiwać na całą salę takich z natury dziwnych domniemań. Obawiam się, że to może w rezultacie skończyć się dla pani tragicznie. Nie z mojej strony, rzecz jasna. - Zmarszczki na jego czerwonej twarzy wygładziły się lekko. - Nawet u nas istnieją dobre gliny i złe gliny. Dobrzy kapitanowie i źli kapitanowie. Głupi współpracownicy i inteligentni współpracownicy. Rodzina trzyma się razem, ale mimo to nigdy nie można jej do końca ufać.
   I wyszedł.
   Serce kobiety, które na kilka sekund przestało bić, ruszyło pełną parą, pompując krew tak szybko i tak intensywnie, że naraz zakręciło jej się w głowie, a cała śnieżnobiała kuchnia, wraz z błękitnym Michigan za oknem, zawirowały niczym biało-niebieska ruletka. Kiedy Billy żegnał się z burmistrzem, zaskoczony jego nagłą zmianą decyzji o powrocie do domu, Natalia weszła do kuchni.
  - Ola? - Stanęła przy małym barku, obserwując ze zmarszczonymi brwiami bladą twarz przyjaciółki. - Co się stało? Co tak ściskasz, jakbyś miała się posikać?
  - Nic. Odsuń się - warknęła Aleksandra, szybko opuszczając pomieszczenie.
  - Ej, to było niefajne - syknęła pani Blasket, chwytając kobietę za nadgarstek. - Słyszysz mnie?
  - Pakuj się - odpowiedziała krótko Ola, po czym minęła ją, znikając za progiem.
  - Te kobiece hormony - westchnął Billy, znikąd pojawiając się u boku Natalii. - Takie nieprzewidywalne. Dzikie. Niebezpieczne.
  - Aha - wypluła pani Blasket. Ów "aha" było w jej ustach najgorszym przekleństwem, które doskonale znała Ola, w czasach licealnych przeciwstawiając się jej zdaniu lub krytykując postawę moralną, doskonale znały jej dzieci, grożąc, że nie odrobią pracy domowej oraz doskonale znał jej mąż, podważając jej autorytet. "Aha" oznaczało najwyższą pogardę.
   Tymczasem Aleksandra zrobiła dokładnie to, co robią wszystkie kobiety, kiedy ich życie przeradza się w gruz, lub rozkwita w kakofonii szczęścia - zamknęła się w łazience.
  - Olka, otwieraj - syczała Natalia, usilnie pukając w drzwi, jednak kobieta zamknięta w środku stała przed lustrem, odkręcając wodę w wannie.
  - Muszę się umyć, bo śmierdzę - powiedziała szybko, szperając w kosmetyczce w poszukiwaniu nożyczek do paznokci, którymi mogłaby przeciąć kopertę. - Idź sobie, chyba że chcesz się całować.
  - Nie jestem kretynką.
  - A wyglądasz.
   Natalia wrzasnęła i trzasnęła pięścią w drzwi, po czym odwróciła się na pięcie,  zagroziła, że utopi przyjaciółkę w sedesie i poszła szybkim krokiem do ich wspólnej sypialni.
   Aleksandra zaczęła powoli odczytywać list. Sama jego wiadomość nie była długa, a zaczynała się znanym cytatem Jonathana Carrolla.
 
Rzym, 13 września
 
Jedyny sposób, by oszpecić piękno, to ukazać jego szaleństwo.
 
   Tylko moja Ardens, w chwili spłoszenia, ucieka do niedorzecznego Chicago.
  Nie chowaj urazy.
 E. 
 
   Aleksandra zadrżała lekko, a jej opalona twarz pokryła się szkarłatnym rumieńcem - zganiła się w myślach za tak niedojrzałe zachowanie podnieconej nastolatki, po czym wlała do wanny olejek i odwróciła kartkę na drugą stronę, w poszukiwaniu dalszej części wiadomości. Strona była jednak pusta. Żadnego podpisu, żadnego adresu, żadnych słów. Zamiast przetrawić wiadomość, którą otrzymała, zaczęła (zgodnie ze swoim zwyczajem) zastanawiać się, czego mężczyzna nie napisał i dlaczego. Głowiła się, czemu nie skrytykował szpetności jeziora Michigan, skoro Como we Włoszech tysiąc razy było piękniejsze, dlaczego nie napisał, że powrócił do Italii, dlaczego nie wspomniał o Lizawiecie. Bo nie byłby sobą - podpowiadała jej podświadomość, lecz szybko zagłuszyła ją dudnieniem gorącej wody, wmawiając sobie, że nic ją to nie obchodzi, i że pan Ettore mógłby nawet napisać do niej ze środka Alaski bądź Grenlandii, błagając ją o powrót, a ona i tak by się tym nie przejęła.
   Z tak pozytywnymi myślami zanurzyła się po szyję w mydlanej pianie, po czym zawołała do Natalii na całe gardło:
  - EJ SZCZYLU, JEDZIEMY NA ALASKĘ! ZRÓB KANAPKI I ZA DWIE GODZINY WIDZĘ CIĘ W SAMOCHODZIE.
  - NIE MAMY SAMOCHODU.
  - NO TO ZARAZ BĘDZIEMY MIEĆ.
   Natalia nie zdążyła nawet dojeść kebabu, którego zamówił Billy w najlepszej chicagowskiej knajpie, gdyż adresatka krótkiej wiadomości wybiegła szybko z łazienki już ubrana w ciemne jeansy, bluzę i wygodne trampki, i wyjęła z czerwonego bukietu jedną, pojedynczą różę. Schowała ją szybko do torebki, złapała za bagaż z dolarami i ze zniecierpliwieniem patrzyła, jak Natalia przymilnie żegna się z gospodarzem, który ewidentnie nie był zachwycony faktem, iż jego dożywotnia wybranka opuszcza dom. Pani Blasket, mimo wściekłego wyrazu twarzy, drżenia rąk i chęci roztrzaskania wszystkiego na kawałeczki, profesjonalnie umyła małe pomidorki, pokroiła ser feta i zawinęła w przezroczystą folię kanapki ze zdrowego pumpernikla.
   Wciąż jednak pozostawał problem braku samochodu - na szczęście niedaleko bloku znajdował się gigantyczny parking klientów Mary's Food & Grocery Store.

 
   - Na pewno przygotowałeś im te przebrania? Zamówiłam je u Lilii Lee, tej miłej starszej pani z centrum... Tak, tak, strój Voldemorta i Kopciuszka. Jak to nie było maski Śmierciożercy?! - wykrzyknęła pani Blasket, miażdżąc w dłoniach opakowanie po podgrzewanym ciastku z jabłkami. - Przecież zapłaciłam tej zasranej stuletniej kurwie za cały komplet! Co? Nie słyszę... Co?! Matt, kto tak krzyczy? Jakieś straszne zakłócenia są. Nie, nie, na pewno mam zasięg... - Natalia zaśmiała się nerwowo, rozglądając dookoła i widząc same ciche wzgórza porośnięte lasami w promieniu stu kilometrów. - Oj, ja też cię kocham żabciu moja zieloniutka. Cio? Laura zjadła kaszankę? Ptysiu, tylko uważaj, żeby się nie zadławiła skórką. Mamunia tęskni bajdzo-bajdzo!
   Aleksandra spojrzała z powątpieniem na przyjaciółkę, po czym wgryzła się namiętnie w ciepłego hot-doga.
  - Kochasz mnie? - spytała z przekąsem Natalka, przygryzając wargę. - Ale na pewno? Na pewniusio?
  - Kuurwaa... - Ola stuknęła czołem o szybę samochodu.
  - No nie wiem jak to z tymi wakacjami, mój cukiereczku słodko-gorzki... Maroko? Ojoj, ale tam niebezpiecznie jest teraz. Nie chcesz chyba, żeby dzieciaki miały zmarnowane wakacje przez te wszystkie bijatyki, prawda? Moja ty marcheweczko rumiana... Jak mamusia przyjedzie, to się wami wszystkimi zajmie. Tatusiem też... Hmm? A jak bardzo? Bo ja bardzo. Bardzo-bardzo. Bardzo-bardzo-bardzo. Bardzo-bardzo-bardzo-bardzo-ba...
   Aleksandra chwyciła jej komórkę i roztrzaskała ją o popękany asfalt.
  - Tak kurwa bardzo, że aż rozsadziło telefon. Ups - jęknęła, robiąc teatralną minę, a następnie szybko uciekła na drugi koniec skradzionej Syreny, chcąc ukryć się przed gniewem i histerią wrzeszczącej pani Blasket, która z uporem maniaka powtarzała, iż był to jej pierwszy iPhon w życiu.
  - Nienawidzę cię! Nienawidzę! - krzyczała, próbując ręcznie zlepić kartę z roztrzaskanym monitorem. - Ja chcę do domu, chcę do moich dzieci! Każesz mi się nagle pakować i mówisz, że znowu jedziemy nie wiadomo gdzie, a ja chcę zostać! Nie po to przemierzyłam cały Ocean Atlantydzki, żeby teraz znowu wracać! Muszę być matką moich dzieci, a nie jechać kradzionym wozem na zimną Alaskę w cholernie drogich i cholernie pięknych skórach martwych zwierząt! Pomijając, że chyba uciekamy. Maaaatt, dlaczeegooo...? - Łzy rozpaczy nad zniszczonym telefonem, polały się spod jej czarnych rzęs wraz z tuszem. Wreszcie jej smutek osiągnął katharsis: - Czy ty kurwa wiesz, ile ja miałam tutaj piosenek?!
   Sześćdziesięcio-dwugodzinna podróż wzdłuż Liard River przez Kanadę i Stany Zjednoczone w małej, ciasnej Syrenie zaopatrzonej jedynie w cieknącą klimatyzację, była rzeczą dość typową dla Oli i dość nietypową dla Natalii. Jako że po drodze kupiły ciepłe i puchate futra z norek w drogim, chicagowskim sklepie oraz zaopatrzyły się w kawę i ciastka, Aleksandra uznała, iż lepiej będzie już więcej nie pokazywać się w miejscach publicznych. Właścicielowi Syreny zostawiła kilka tysięcy dolarów w reklamówce na parkingu a także krótką wiadomość, zapisaną szminką na kartce z podręcznego kalendarza: Bóg ci zapłać za samochód, xoxo - nie było to może zbyt wyczerpujące, ale tylko to zdanie wpadło jej do głowy, zanim Natalia w szale przytruchtała na szpilkach do wozu, ciągnąc swoje walizki niczym wielbłąd karocę.
  - Czy wiesz, że na Alasce jest bardzo rozwinięty handel reniferów i lisów? - zagadała wesoło Ola, robiąc radosny slalom pustą autostradą.
  - Zamknij się - syknęła pani Blasket, ciągle wpatrując się w roztrzaskane części iPhone'a.
  - Eksploatuje się tam ropę naftową, gaz ziemny, platynę, złoto. Jest dużo baz wojskowych i pewnie pełno umięśnionych żołnierzy wśród śnieżnych zasp... Oooj, Nats, rozchmurz się! Przez Północ do Przyszłości! - zakrzyknęła kobieta główną dewizę Alaski, a następnie gwałtownie przyspieszyła. Syrena zawyła wściekle, zostawiając za sobą gęste pierdy w postaci czarnych oparów.
  - Chcę umrzeć.
  - Dramatyzujesz.
   Przed przekroczeniem granicy Kanady i Alaski, kobiety zmieniały się za kierownicą jeszcze trzy razy, nie szczędząc sobie przy tym zgryźliwych uwag. Klimat powoli stawał się umiarkowany chłodny - obie poczuły, że zakup futer był konieczny w tych warunkach. Oko martwej norki na szaliku Natalii spoglądało na Aleksandrę wzrokiem prawdziwej, żądnej zemsty leśnej bestii z rodziny łasicowatych. Ola z początku bardzo przejmowała się mściwym spojrzeniem, jednak wkrótce była tak zmęczona, że nie zwracała uwagi ani na oko norki, ani na rozlaną na tapicerce kawę, ani nawet na krajobraz, który szybko przerodził się z leśnych polan w plamy zielonych, iglastych drzew, długie linie niekończącej się tajgi i w zachodzące za górami słońce.
  - HAHAHA! Patrz, patrz, teraz! Teraz będzie najlepszy tekst! - Natalia przystawiła do oczu Oli jej własny telefon z włączonym YouTube, na którym właśnie odtwarzane było amatorskie wideo pod tytułem JA NIE WYTRZYMAM
  - Kobieto, nie mogę patrzeć, bo nas zabiję. Muszę kierować.
  - Oj, zaraz będziesz kierować, przecież to znasz! To ten stary filmik, patrz, patrz!- Wskazała palcem na mężczyznę w ogrodniczkach, siedzącego przy drewnianym blacie i siłującego się z tajemniczym urządzeniem. - CO ŻEŚ ZROBIŁ Z TĄ MASZYNKĄ?!
  - Jaaa niiic - prychnęła Aleksandra, powstrzymując się przed wybuchnięciem śmiechem - sam zepsułeś. Przewróciłeś na inną stronę.
  - NA PIZDE TWOJĄ. TY KURWA, BARANIE TY!
   Tak więc, inteligentne nagrania z Internetu coraz bardziej pochłaniały wyczerpane umysły naszych bohaterek, aż wreszcie posunęły się do tego stopnia, aby obejrzeć krótkometrażowy film fabularny, którego tematyką było strzyżenie niedorozwiniętego Tigera przez sepleniącą Kobrę z zezem to było pojebane. Nie, to było urocze. Sama jesteś pojebane. AHA.
   Widmo ścigającej je mafii rozprysło się równie szybko, jak szybko zasuwała rozpędzona Syrena. Natalia niebawem zdjęła futro i szpilki, rozsuwając fotel do tyłu i jęcząc, że świat jest za mały na trzy kopulujące konie. Futro martwej norki, której nieruchome oko nieustannie obserwowało kierującą Aleksandrą, wylądowało na głowie pani Blasket, a termosy po kawie zostały wyrzucone za burtę, aby nie obciążać pokładu, jak powiedziała Natalka. Gruchoczące radio, równo o 18:18, która wybiła na prawie całkowicie rozładowanym telefonie Oli, załapało jakąś miejscową stację i rozbrzmiało przeciągłym, wytwornym Libiamo Ne'Lieti Calici, co w wolnym tłumaczeniu oznacza Więc pijmy na chwałę miłości Luciano Pavarotti rozświetlał coraz ciemniejsze niebo swoim głosem, a kobiety rzeczywiście piły za słodkie omdlenie, wlewając do swoich gardeł kolejne litry zimnej kawy.
  - Ach, pijmy, a miłość wśród kielichów sprawi, że pocałunki będą gorętsze! - zawyła Ola, otwierając szybę i pozwalając, aby lodowy wiatr zamrażał jej palce i dłoń. Zimne powietrze dostało się do środka Syreny i zmierzwiło włosy przyjaciółek oraz futra ich ubrań poojebaane. - E, Natalka! Dawaj jeszcze raz maszynkę z Internetu!
  - E, Olka! Nie wierzę. Orange 3G ci się zacina, do kurwy nędzy.
  - Niemożliwe, pokaż. - Aleksandra puściła kierownicę i chwyciła komórkę. - No nie. NO NIE. Co żeś...
   W tej samej chwili zadziały się dwie różne rzeczy. Primo: ze starego radia rozbrzmiało pełne przepychu La vita è nel tripudio, które zagłuszyło nawet stukanie Syreny. Secundo: przed maską białego samochodziku wyłonił się jeleń, niczym wieloryb z Muminków, przysłaniając swoim napiętym ciałem całe słońce, całe niebo i całe szanse na przeżycie. Jego królewskie poroża zalśniły w blasku pomarańczowych promieni, podobnie zresztą jak samochodowe lusterka.
   Czas zwolnił do tego stopnia, że prawie zatrzymał się w przestrzeni.
   Wszystko po to, aby można było lepiej przyjrzeć się spodkowym oczom Natalii i Aleksandry, które chwilowo odwróciły wzrok od kopulujących koni z YouTube i zatopiły pełne niewysłowionego przerażenia spojrzenie w czarnych gałkach dzikiego Króla Lasu. Cieszmy się winem i śpiewem, piękną nocą i śmiechem; niech nowy dzień zastanie nas w raju - zapewniał pochłonięty swoją arią Pavarotti, gdy tymczasem martwe oko jelenia wpatrywało się w prowadzącą auto Olę. Jego oko mówiło: widzę cię, suko. Przyjdę i staranuję ciebie, twoje dzieci i twoje wnuki.
   Ręce kierowcy zacisnęły się na kierownicy, a nagły skurcz mięśni spowodował, że cały samochód przechylił się gwałtownie w prawą stronę.
   Ola mrugnęła niepewnie, zaciskając szczęki tak mocno, iż niemal czuła, jak kruszą się jej zęby. Następnie przekręciła głowę, chcąc upewnić się, że Natalia również to widzi, jednak ujrzała jedynie wpatrujące się w nią, martwe oko mściwej norki. Martwe oko jelenia. Martwe oko norki. Wyjący jeleń. Milcząca norka. Lecący w blasku słońca jeleń. Milcząca norka. Opadające ciało jelenia. Milcząca norka. Kopyta jelenia, uderzające o szybę. Milcząca norka. Oko jelenia. Oko norki. Wszystko głupstwo na tym świecie, jeśli nie daje przyjemności.
   Z ust kobiet wymknęło się cichutkie:
  - Oooo kuurwaaa...
   Auto zatrzymało się na skraju małego urwiska, a ciało nieżywego zwierzęcia upadło kilkanaście metrów dalej. Natalia i Aleksandra trwały w ciszy razem z milczącą norką, wpatrując się tępo w stromy stok, który kończył się na drzewach u stóp drogi. Syrena kiwała się wprzód i w tył, jakby niepewna, czy pozbyć się swoich właścicielek, czy jednak jeszcze się przydadzą.
  - Als - pisnęła Natalka - zsikałam się kropelkę.
   In questo paradiso ne scopra il nuovo dì, co oznaczało niech nowy dzień zastanie nas w raju i było zakończeniem skocznego i nieprzewidywalnego utworu z I aktu opery La Traviata.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz