wtorek, 14 kwietnia 2015

7. Wizyty w Minneapolis

Okazuje się, że bieganie nago po Alasce w trakcie wichury nie było zbyt korzystnym posunięciem ze strony Natalii. Jej słaba odporność nie poradziła sobie z mokrymi od śniegu włosami i zlodowaconymi stopami, które musiała wygrzewać w ukropie przez następne dwie godziny, trzęsąc się pod kocami jak osika. Niekontrolowane drgawki, spowodowane wychłodzeniem, na zmianę paraliżowały jej ciało, a ciepło wnętrza igloo i żar buchający z jej głowy po wypiciu kilkunastu lampek wina, powodował z kolei częste nawroty pożądania, które wkrótce zaczęła traktować jak jeszcze gorszą chorobę, niż przeziębienie i gorączka - za każdym razem, widząc atletyczne i opalone ciało Lorena na tle stalowego krajobrazu, wracała myślami do swojego domu w Minneapolis, z jednej strony przeklinając się w duchu za fizyczne zdradzanie swojego nieświadomego męża, a z drugiej karcąc i niedowierzając, że dopuściła się po stokroć gorszego wybryku - wyparcia się Matta Blasket w swoim sercu.
  - Żegnamy się dzisiaj z szalonym, odważnym i dzielnym bratem lasu. Z tym, który stanął twarzą twarz, a raczej łbem w maskę... nie, to nie brzmi najlepiej... no, w każdym razie stanął do pojedynku z naszą rozpędzoną Syreną i przypłacił to życiem. Był ojcem wszystkich jeleni... czuję to. Tutaj, w sercu.
  - Incroyable, masz wielkie serce - rzekła Margot, błądząc wzrokiem po przepełnionej żałobą twarzy Aleksandry. - Nie możesz się tak zamartwiać. - Dłoń młodej Francuzki szybko znalazła się na policzku Oli, delikatnie ścierając z niego pojedynczą łzę.
  - Mon pauvre... - jęknęła Gisèle, szczerze identyfikując się z boleścią starszej Polki, która siedziała nieruchomo pośrodku okręgu, wpatrując się ślepo w wielki, parujący kawał mięsa, który wyglądało niesamowicie soczyście i niesamowicie dobrze.
   Aleksandra brzydziła się śliny, która mimochodem napływała do jej ust. Natalia brzydziła się miłości, która rodziła się w jej sercu.
   Każdemu przykro by było opisywać moment, w którym w ruch poszły ostre noże i widelce, a skwiercząca skóra jelenia lądowała w gardłach zgłodniałych obcokrajowców. Dziewczęta z zachodniej Europy z początku niemrawo patrzyły na swój obiad, zerkając na trwającą w bezruchu Aleksandrę, ale ta w końcu otrzeźwiła się, wyprostowała, rozłożyła na kolanach chusteczkę i życzyła wszystkim smacznego posiłku. Przełykając niechętnie szczątki swojej upieczonej ofiary, patrzyła z ciekawością na przykryte folią obrazy Lorena - te skończone, te niedopracowane oraz te dopiero co zaczęte. Sztuka przyzywała ją do siebie. Ola miała ochotę zagłębić się w tych dziełach i pochłaniać ich boskie kolory.
   Tymczasem do Natalki powracały siły, co potwierdzały jej podejrzliwe i wręcz nienawistne spojrzenia słane w kierunku Margot i Gisèle. Pani Blasket, co noc z namiętnością zdradzająca swojego męża, od dłuższego czasu zastanawiała się, co mogło łączyć Lorena Simonet z tymi dwoma atrakcyjnymi żabojadkami, od długiego czasu podążającymi za Aleksandrą jak za przywódcą watahy śnieżnych wilków bez kłów i pazurów. Szczerze wątpiła w to, żeby mężczyzna opierał się ich względom, mieszkając razem na trzech metrach kwadratowych.
  - No więc... Gisèle, Margot - zaczęła Natalia, odstawiając kieliszek wódki na prowizoryczny stół - jak się wam tu mieszkało przez ten czas? Musieliście porządnie się starać, żeby się wyspać, tak mało tu miejsca...
   Rozmowy ucichły, a Ola nadstawiła uszu.
  - Wręcz przeciwnie - odpowiedziała z promiennym uśmiechem Gisèle, zerkając przelotnie na milczącego Lorena - miejsca jest całkiem sporo, a cały widz polega na tym, żeby dobrze je zagospodarować. Postępując zgodnie z planem i odpowiednio wytyczając miejsca do spania, jest bardzo wygodnie. Co zresztą wiemy. - Policzki Francuzki okryły się szkarłatnym rumieńcem, kiedy nerwowo zerknęła na śmiertelnie spokojną Aleksandrę. Widać było, iż kobieta poważnie się nad czymś zastanawia.
  - Mimo wszystko, musieliście spać blisko siebie, żeby każdy mógł przetrwać do rana - naciskała Natalia, rozpoczynając żmudne krojenie jeleniny. 
  - Idzie się przyzwyczaić, ma belle - burknął potulnie Loren, gładząc kolana pani Blasket swoimi zwinnymi, pracowitymi palcami. W normalnej sytuacji, kobieta drżałaby pod jego dotykiem, ale tym razem nie dochodziły do niej żadne bodźce.
  - O ile w ogóle spaliście - syknęła Natalia, wbijając nóż w mięso. Ola upomniała ją ostrzegającym spojrzeniem.
  - Mamy coś na deser? - Druga z Polek zerknęła pytająco na Lorena, który klasnął w dłonie, chcąc poderwać się z miejsca, jednak pani Blasket przytrzymała go swoją stalową ręką, kontynuując wypowiedź:
  - Nienawidzę was - powiedziała z furią, gromiąc wzrokiem pełne niedowierzania i niezrozumienia spojrzenia Francuzek.
  - Morda, Natalia.
  - Wziąłeś je tutaj do pieprzenia! Tylko do pieprzenia! - wybuchła, wbijając widelec w mięso pięć razy z rzędu. - A później pieprzyłeś mnie w tych samych miejscach! Byłam taka ślepa... Ślepa kurwa Natalia! A wy co się gapicie? Przyjebać?
  - Zamknij się, kurwa, bo nie ręczę za siebie. - Głos Aleksandry był lodowaty i morderczo spokojny. Tak spokojny, że swoją mocą przewyższał krzyki Natalki i tworzył niemałe pole inspiracji dla Lorena, który poczerwieniał ni to ze złości, ni ze wstydu, ni z zażenowania.
  - I co? I co mi, kurwa, zrobisz? Minetę? - prychnęła, śmiejąc się i rozlewając wódkę na ziemię. - Tylko tyle umiesz, kurwa, robić. Tylko tyle.
  - Zamknij się - odparła Aleksandra, z całych sił powstrzymując się przed złapaniem jej za włosy i wsadzeniem jej głowy w śnieg. - Jeszcze jedno słowo, a...
  - A co? Może ty też masz na niego ochotę, hm?
  - Ma belle, za dużo już dzisiaj wypiłaś. Powinnaś się kurować, iść spać... - Loren resztkami sił próbował ratować sytuację. Aleksandra tymczasem szepnęła coś do ucha Margot, po czym wstała od stołu, niechcący trącając wiszącą u sufitu lampę.
  - Puszczaj mnie, zielony żabożerco! - wrzasnęła Natalia. - Nienawidzę takich tępych, blond pizd, jak wy! Z nią jeszcze mogłam przeżyć - zerknęła znacząco na Olę - bo nie miała takich kudłów. O co chodzi, Al? Po tym wszystkim, co przeszłaś, szybko pocieszasz się głupimi kobietkami. Najpierw pierdolisz mi o jakimś pieprzonym mafiosie, z którym poszłaś do łóżka, później żalisz się i wyjesz, a teraz nie mówisz ani słowa. Taka jesteś wierna? Latasz z grubymi hajsami, wydajesz je na prawo i lewo, wplątujesz w to MNIE, a później robisz cyrk z francuskimi dziwkami. Nie boisz się, że dziecku przejdzie to w nawyk?
   Jedno, szybkie uderzenie przywróciło jej tymczasową trzeźwość umysłu. Francuzki wzdrygnęły się, Loren wstał z miejsca, a Natalia patrzyła na przyjaciółkę z malującym się na twarzy niedowierzaniem. Palący ból, jakim było wymierzone uderzenie, przeszedł równie szybko jak się pojawił, pozostawiając po sobie jedynie zaczerwieniony ślad palców Aleksandry. Natalia złapała się za czerwony policzek i w ciągu dziesięciu sekund jej twarz przybierała coraz to nowe wyrazy Fifty Shades Of Natalka. W igloo trwała cisza dopóty, dopóki z jej gardła nie wydał się ostry, przyprawiający o głuchotę wrzask.
  - OBUDZIŁAŚ SMOKA. WŁAŚNIE OBUDZIŁAŚ SMOKA*! - wydarła się pani Blasket, tupiąc agresywnie o ziemię i w szale wyrywając sobie włosy z głowy.
  - NO I CHUJ. - Aleksandra zatkała sobie uszy i obróciła się na pięcie, chcąc jak najszybciej wydostać się z lodowego centrum ryku i furii, jednak Natalia natychmiast przestała krzyczeć i dopadła ją przy samym wyjściu.
  - O nie, ja pierwsza wychodzę, żal?!
  - Po moim trupie!
  - Obojętnie!
  - Wal się, kretynko!
  - Dziwka!
   Oli zahuczało w uszach, a do oczu napłynęły łzy, jednak nie powiedziała nic - jedynie zatrzymała się na sekundę w miejscu z leżącą na sobie Natalką, która wykorzystała jej chwilę zaskoczenia i z trudem, ale też determinacją, wypełzła z śnieżnego gniazda wprost na buchające pomarańczą i bielą popołudnie. Ich oddechy uwięzły na zimnie, kiedy z nienawiścią mierzyły się wzrokiem, dysząc ciężko po agresywnej przepychance.
  - Masz przeprosić Margot i Gisèle za to, co dzisiaj powiedziałaś - warknęła Ola po dłuższej chwili, skutecznie hamując łzy i przybierając stanowczą minę, po której błąkał się cień żalu. - Nie zasłużyły na to, dobrze wiesz.
  - Nie przeproszę.
  - Przeprosisz.
  - Nie.
  - Tak.
  - Kochasz go?
  - Tak, zaraz, co? - Aleksandra wstrzymała na chwilę oddech, mrużąc oczy przed promieniami zachodzącego słońca, które bardzo krótko gościło na niebie. Tego dnia można było doskonale ujrzeć skutki zamieci, która niemal całkowicie zasypała wejście do igloo kilka dni temu. Drzewa w oddali po pas jeśli można tak powiedzieć broczyły w śniegu, a do ciężarówki bez kół nie było w ogóle dostępu. Niebo miejscowo zakrywały pojedyncze, bialutkie chmury. - O czym ty mówisz, do cholery? - spytała kobieta, zaciskając pięści.
  - Dobrze wiesz o czym - odparła Natalia, nie spuszczając z niej wzroku. - Inaczej byś tak nie uciekała. Ty po prostu boisz się miłości. To jest twój największy problem.
   Ola prychnęła bez śladu wesołości.
  - Ach, tak?
  - Tak.
  - Ty za to bez problemu ją znajdujesz. Nawet w takim małym, głupim dziecku, jakim jest Loren. Ile on ma w ogóle lat? Dwadzieścia?
  - Dwadzieścia jeden!
   W tym właśnie momencie, w kieszeni Oli, jakiś przedmiot zaczął usilnie wibrować i, o dziwo, nie był to jeden z przenośnych dildosów. Kobiety usłyszały niewyraźny dźwięk dzwonka telefonu, od którego Natalia z trudem dusiła w sobie narastający śmiech.
 
Jestem Barbie w Barbie świecie,
Plastikowe życie jest fantastyczne!
Uczesz moje włosy, rozbierz mnie gdziekolwiek...
 
  - Ja pierdole... - jęknęła Natalia, patrząc z rozbawieniem na nadal śmiertelnie poważną Olę, która zdawała się wcale nie słyszeć dzwonka. - No odbierz to, Bohdan!
 
Jestem blondynką w świecie fantazji -
Ubierz mnie, zrób to obciśle, jestem twoją laleczką!

Jesteś moją lalką, rock'n'roll, poczuj czar!
Pocałuj mnie tu, dotknij mnie tam, figle migle...
 
  - Odbierz, bo się zaraz posikam.
  - UGH... DLACZEGO ŻYCIE NIE TRAKTUJE MNIE POWAŻNIE, DO KURWY NĘDZY?! - wykrzyczała Aleksandra, nerwowo wyciągając komórkę z kieszeni płaszcza i próbując odebrać połączenie.
 
Możesz dotykać, możesz się bawić
Jeśli powiesz: "Jestem na zawsze Twój"
 
  - HALO KURWA JA PIERDOLE?

 
   Pół godziny wcześniej, kiedy na Alasce Loren Simonet doprawiał usmażonego jelenia  przywiezionymi z Francji ziołami, mała Laurencja z pasją pożerała kolejny kawałek odgrzewanej pizzy, równocześnie oglądając lecące na Disney Channel Super Agentki. Garnek z wodą i parówkami wrzał, a piana z ukropu zaczynała powoli wylewać się na piekarnik.
  - Taatoo, coś tam bulgocee - zawyła obojętnie Laurencja, zlizując z talerzyka ketchup. - Taaatoo, Agentki mi się skońcyły!
  - Idę, chwila! - Pan Blasket pospiesznie zbiegał ze schodów, trzymając w rękach rozpakowany model samolotu. - Kochanie, wyłącz już telewizorek, zaraz będziemy jeść.
  - Ale tatusiu, psecies ja jus zjadłam, zobac. Ooomomoom...
  - Tato, powinniśmy najpierw chyba przeczytać instrukcję. Victor mówił, że razem z jego tatą też sklejali ten model i...
  - Żartujesz, synek? Instrukcje są dla idiotów - żachnął się Matt, stawiając pudełko na kuchennym stole i jednocześnie odstawiając kipiący garnek na parapet. - My zrobimy to szybciej i lepiej.
  - AGENTKI, JA CHCE AGENTKI, JUUS! - piszczała Laurencja, stukając plastikowym widelcem o talerzyk z Hello Kitty.
  - Tato, patrz jaka bryka! - wrzasnął w tym samym momencie Gabriel, z zaciekawieniem wyglądając przez okno. - To raczej nie jest auto pani Debbusy...
   Na podjeździe od strony sąsiedniej ulicy stał lśniący, czarny Mercedes-Benz, z jasną tapicerką we wnętrzu. Blask słońca odbijał się w srebrnych wstawkach, hipnotyzując zarówno małego jak i dużego Blasket. Oboje wpatrywali się w auto jak urzeczeni, szacując w głowach jego wartość.
  - Mercedes-Benz S 600 - westchnął Gabriel, wlepiając nos w szybę. Parówki popękały i utonęły w garnku.
  - Guard... - dokończył Matt, gwiżdżąc pod nosem. W Disney Channel leciała przerwa na reklamy. - Mama oddałaby wszystko, żebym ją w takim... ekhm... Gabe, rozłóż części w salonie, zaraz do ciebie przyjdę.
   Pan Blasket jeszcze przez chwilę podziwiał piękny samochód, aż w końcu odwrócił głowę i zajął się wykładaniem parówek oraz misternym dekorowaniem talerzy kleksami z majonezu i musztardy. Już miał zagłębić się w myślach o tym, co mógłby robić z Natalką w takim Mercedesie, kiedy nagle ktoś zadzwonił do drzwi, a Syrena zerwała się z dywanu, głośno szczekając.
  - Otwieram, chwileczkę! - krzyknął Matt, szybko zmywając z rąk plamy ketchupu i odstawiając parujący garnek do zmywarki. - Gabe, włącz Laurze te Agentki i ucisz Syrenę.
   Kiedy mężczyzna przekręcił klucz, w progu ukazała się niewysoka, smukła i blada postać dość młodej kobiety. Jej gęste, blond włosy były ściśle upięte z tyłu głowy, a jasne rzęsy zdawały się niemal sięgać brwi. Nie trzeba było być Sherlockiem, aby upewnić się, iż nieznajoma w eleganckiej, czarnej sukience i subtelnych perłach na nadgarstkach, przed chwilą wyszła właśnie z tego Mercedesa-Benza S 600 Guard, który stał na podjeździe, zaparkowany przez dwóch mężczyzn w garniturach, którzy bacznie obserwowali całe spotkanie. 
  - Ee, witam - rzekł powoli Matt, marszcząc brwi. - Czy mógłbym pani w czymś pomóc?
   Twarz kobiety rozjaśniła się w uroczym uśmiechu, a jej błękitne oczy przelotnie spojrzały na numer domu.
  - Pan pewnie ma na imię Matt - odparła raźnie, wyciągając dłoń w jego kierunku. Pan Blasket pogratulował sobie w duchu, że jednak zdecydował się przedtem umyć ręce. - Wiem, bo Natalia dużo mi o tobie opowiadała. Jesteśmy dobrymi przyjaciółkami, chociaż ostatnio niestety  jakoś urwał nam się kontakt...
  - Naprawdę? - zaśmiał się nerwowo Matt, zerkając na wciąż tkwiących w samochodzie mężczyzn. - To ciekawe, bo ostatnio przez nasz dom przewija się mnóstwo przyjaciółek mojej żony.
  - Nic dziwnego, Natalki nie da się nie lubić - zawtórowała mu nieznajoma, wyginając różowe usta w uśmiechu. - Och, przepraszam, że zajmuję ci czas, ale akurat przejeżdżałam i chciałam odwiedzić Natalkę. W końcu nie widziałyśmy się parę lat... Czy jest w domu?
  - Niestety nie.
  - Oo... - Blondynka zasmuciła się, wzdychając przeciągle. - A wiesz może, kiedy będzie?
  - Tatoo no dzie te Agentkii?!
  - Ech, przepraszam, to moje dzieci... Może wejdzie pani do środka?
  - Z przyjemnością. Bardzo dziękuję.
   Kiedy tajemnicza blond-nieznajoma oplotła wzrokiem ładne wnętrze domu pod numerem 14, Matt Blasket szybko wygonił z pokoju Syrenę i pospiesznie zebrał ze stołu brudne talerze, przecierając ubrudzony blat wilgotną szmatką.
  - Najmocniej przepraszam za bałagan, ale, cóż... trochę sobie nie radzę bez żony. Może ma pani ochotę na kawę? Herbatę?
  - Kawę, bardzo proszę. Chodzę dzisiaj bez grama kofeiny w organizmie - odparła blondynka, wpatrując się długo w paczkę papierosów, wyrzuconą niedbale w kąt. Pan Blasket podążył za jej spojrzeniem, wzdychając i prędko wyrzucając Treasurer Cigarettes do kosza na śmieci. - Pali pan?
  - Ja? Nie, nie. Rzuciłem, kiedy urodziło nam się pierwsze dziecko. To są.... po prostu, niedawno mieliśmy gości.
   Nastała chwila ciszy, podczas której Gabriel nadal podziwiał eksponat na czterech kółkach, a Laurencja zerkała z krzywą miną na elegancko ubraną kobietę w szpilkach zupełnie niepodobnych do tych, które miała w zwyczaju kupować pani Blasket.
  - Czy mogłabym skorzystać z telefonu? - spytała po dłuższej chwili nieznajoma, uśmiechając się sztywno. W jej głosie czuć było zniecierpliwienie.
  - Tak, proszę. Telefon wisi na ścianie.
  - Tato, ale super okulary, nie? - Gabriel wskazał palcem na szybę. - Ciekawe czemu ci panowie się tak odstroili. O, to chyba pani znajomi! Idą do nas, zaraz otworzę!
  - Poczekaj! - krzyknął pan Blasket, spoglądając na kobietę z pytającym wyrazem twarzy - ta jednak wydawała się być niewzruszona i nadal czekała na zrealizowanie swojego połączenia. - Przepraszam, co tu się dzieje?
  - Tatusiu, niech ta pani jus sobie pójdzie - powiedziała chłodno Laurencja, nie zwracając nawet uwagi na rozpoczynającą się kreskówkę. - Plose.
   Tymczasem blondynka w czarnej spódnicy uśmiechnęła się chytrze, przyciskając słuchawkę do ucha. Jej błękitne oczy z rozbawieniem błądziły po całej kuchni, aż w końcu zerknęła na dwóch mężczyzn w okularach, którzy w jednej sekundzie wpadli do salonu i zachichotała cicho pod nosem. Matt usłyszał niewyraźne krzyki dobiegające z telefonu.  
  - Bardzo miło cię znowu słyszeć, Aleksandro - rzekła blondynka, dając znak swoim towarzyszom. - Przekaż swojej przyjaciółce, że złożyłam jej wizytę w Minneapolis. Matt chyba jednak nie zdąży zrobić mi kawy.
   Trzy krótkie sygnały zwiastowały koniec połączenia.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz