- Kto dzwonił? - spytała Natalia, obserwując coraz bardziej bladą twarz Aleksandry.
- Mama. Dostawca pizzy. Hydraulik - wypaplała pospiesznie. - O kurwa, będę rzygać.
Ola zakryła dłonią usta, a telefon wypadł z jej ręki, lądując pod warstwą śniegu. Z drżeniem poczuła, jak resztki Ojca Wszystkich Jeleni, wymieszanego z wodą, przejeżdżają rozpędzone przez rondo w jej żołądku, a następnie cofają się i zadziwiająco prędko wzbierają się w gardle, mieszając z żółcią i śliną. Jej przełyk niebezpiecznie szybko wykonywał ruchy zwrotne. Surowy krajobraz środkowej Alaski zamglił się przed jej oczami, a w głowie wciąż odbijał jej się głos Lizawiety - tej Lizawiety, która niepełna dwa tygodnie temu wypatrzyła ją na tym cholernym przystanku w tej cholernej Rosji.
- Aleksandra! Mon Dieu! - wykrzyknęła przerażona Margot, wybiegając z igloo niczym byk z boksu. Natalia westchnęła w duchu uświadamiając sobie, że i ona, i Gisèle, i Loren byli świadkami burzliwego przebiegu jej rozmowy z Olą, która z wybałuszonymi oczami gapiła się w biały śnieg, próbując pohamować wymioty.
Młoda Francuzka podbiegła do świeżo upieczonej ciężarnej i już-już wyciągała swoje blade dłonie, żeby przytrzymać jej włosy, kiedy Natalia krzyknęła i przepędziła ją jednym, stanowczym ruchem.
- Idź mi stąd, przewrażliwiona żabojadko - syknęła, po czym sama ujęła gęste loki Aleksandry, niechcący zaciągając do tyłu całą jej głowę. Kobieta jęknęła przeciągle. Później słychać już było tylko niemiły bulgot. - Tylko ja mogę trzymać jej brązowe kudły, jasne?
- Loren, powiedz jej coś! Ona urwie jej głowę! - darła się Gisèle, tym samym krzywiąc się na widok zwróconego obiadu ciemnowłosej Polki. - Dom wariatów...
- Igloo wariatów - poprawił ją mężczyzna, ostrożnie podchodząc do pani Blaskey i całując ją delikatnie w gorący jeszcze z emocji policzek. - Ochłonęłaś już?
- Cicho bądź. Jestem zajęta - warknęła, zerkając na Olę, która resztkami sił wyrzucała z siebie wątrobę. - A tak w ogóle, to nie dotykaj mnie więcej.
- Natalko...
- Oesu, nigdy w życiu nie czułam się lepiej - wtrąciła Aleksandra, próbując podnieść się na równe nogi. - Ile jeszcze muszę wymiotować, żeby w końcu urodzić?
- Ma belle, nie bądź dla mnie taka podła. Margot i Gisèle naprawdę nie zawiniły. Za szybko się denerwujesz, kochanie. Spójrz, jaki świat jest piękny!
- To pustkowie? - sapnęła Natalia, nie puszczając z rąk włosów Oli. - Masz zamiar malować szare strony szarą farbą?
- Szarość ma wiele odcieni - rzekł z dezaprobatą Loren, a pani Blasket zamilkła na długą chwilę. Przed oczami szalały jej już nie tylko zazdrosne i pełne urazy twarzyczki Francuzek, ale również szare oczy Laurencji oraz Gabriela, szary dywan w salonie w Minneapolis i szare spojrzenie Matta, który pewnie czaił się gdzieś w zaspach i obserwował jej odważne poczynania we wnętrzu lodowej kopuły.
- Nie mów przy mnie o szarości, ty bezuczuciowy zboczeńcu - zawyła Natalia, agresywnie wymachując rękami i rzeczywiście o mało nie urywając Aleksandrze głowy.
- PUŚĆ MNIE, TY IDIOTKO! NADAL MNIE TRZYMASZ KURWA! - Ola złapała się za włosy i przewróciła na lewy bok, o mało nie wpadając we własny obiad.
- Nie widzisz tego? - Oczy blondyna rozbłysły nagle, a Natalia spojrzała niepewnie na jego pełne, soczyste usta. - Ta podróż... ten jeleń... wasz rozbity samochód i fakt, że akurat trzy dni temu musiałem zejść z tej góry pierwszy raz od miesiąca, odnaleźć auto i pojechać do miasta po węgiel, czekoladę i żarówki, to wszystko miało się ku czemuś! Przeznaczenie, ma belle. To, że dwie fou kobiety akurat tego dnia wybrały się w ślepą podróż w najzimniejsze rejony Alaski... to, że stanęłaś akurat na tej drodze. Na mojej drodze.
Natalka słuchała ze skupieniem, a jej zmarszczka na czole pogłębiała się z sekundy na sekundę.
- Sugerujesz, że przeszkadzam ci w kierowaniu samochodem?
- Scooortum... - jęknęła Ola, korzystając z pomocy dwóch Francuzek i powoli stając o własnych siłach. - Muszę się na chwilę położyć, spokojnie, raczej nie zejdę dzisiaj od rzygania. Nie przeszkadzajcie sobie.
- To nie żadne przeznaczenie, tylko zbieg okoliczności. Zresztą, jeśli już mamy o tym mówić, to wszystko jej wina. A może, kto wie, jelenia? Tego, że poczuł zew natury i wbiegł pod naszą maskę? A może to wina filmików z YT? A może...
- Nats... sorki, że tak znienacka, ale mam kaprys, żeby jak najszybciej wracać do Europy statkiem przez Ocean Atlantydzki, więc żegnaj się szybko i wychodzimy.
- Nic z tego, mam chorobę morską.
- No to, kurwa, samolotem.
- Nie latam szesnaście godzin, odkąd osiem lat temu myślałam, że zginę przez turbulencje.
Aleksandra zacisnęła pięści widząc, że Natalia nie spuszcza wzroku z Lorena. Zgrzytając zębami i wycierając twarz z ewentualnych pozostałości po obiedzie, przepchała się przez Francuzki i stanęła twarzą twarz z przyjaciółką.
- W takim razie przelecimy w dwie godziny do Rosji, pokonamy połowę długości Azji przez drogę do Mongolii, później Chin, Tybetu, Indii, Pakistanu, Iranu, Iraku, Syrii i Turcji. Pasuje ci?
- Och, Loren, jesteś jeszcze młodym ogierem... A ja dojrzałą rybą.
- NATALIA!
- Tak, tak, Als, świetnie znasz mapy świata. A nie możemy po prostu zostać tutaj przez dziewięć miesięcy? Błagam, nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby szukać cię w igloo - powiedziała Natalka, niechętnie odwracając wzrok od Lorena. - Zresztą, przecież właśnie tego chciałaś. Uciec gdzieś, prawda? Nie sądzisz, że to idealne miejsce?
- Nalegam. Lepiej nam będzie w Europie.
- Czy nie tam jest ten twój cały mafioso?
Ola przestąpiła niespokojnie z nogi na nogę.
- Nie denerwuj mnie, bo narzygam ci na buty. Choć raz mi zaufaj, musimy jechać dalej! Przecież zawsze chciałaś zwiedzić świat, zanim mąż... ekhm, zanim życie zakuje cię w kajdanki. Teraz mamy szansę! Jeepa, dwie nogi i kupę kasy w walizce!
- Ale Loren... - jęknęła kobieta, a następnie nachyliła się w stronę przyjaciółki, szepcząc jej na ucho: - Czy ty wiesz, że nikt nie robił ze mną takich rzeczy, jak on podczas tego tygodnia? Co ja poradzę, jestem seksoholiczką!
Aleksandra zmrużyła oczy, wydychając kłęby białej pary. Zerknęła na mężczyznę, który na szczęście nie zrozumiał nic z polskiej gwary, po czym rzekła sucho, acz dobitnie:
- Albo my, albo on.
A właściwie to: albo on, albo Matt.
Decyzje przeważnie stanowią spory problem dla większości ludzi. Niektórzy podejmują je bez zastanowienia, inni po trzech dniach namysłu, a jeszcze inni zgadzają się, aby to ich matki zajęły się decyzjami, a sami idą grać w Simsy. W przypadku Natalki żadna opcja nie była do końca prawdziwa.
Jakaś część jej serca rozdarła się pomiędzy wieloletnią przyjaźnią i chęcią zjedzenia zupy z kota w Chinach, a uczuciem, które się w niej narodziło. Stojąc tak na twardym śniegu i mając przed oczami rozległe wzgórza, białe pustkowia, zdezelowanego Jeepa, ciężarówkę bez kół oraz zdezorientowaną twarz Lorena Simonet, zmrużyła gwałtownie oczy ni to przed popołudniowym słońcem, ni przed spojrzeniem Aleksandry. Pod jej puchatą czapką z norki z bardzo martwym okiem ukazały się dwie, małe Natalki: jedna w skąpym stroju anielicy z plastikowymi skrzydłami, a druga w czarnych obcęgach, kozakach i rogach Diaboliny. Obie były niemoralnie piękne i seksowne... Cicho. Niestety, żadna z Natalek nie miała zamiaru jej doradzać, jak to zwykle dzieje się w kreskówkach, gdyż obie zajęte były rozmową i narzekaniem.
Pani Blaskey przeklęła w duchu dwie małe Natalki, warcząc przy tym pod nosem.
- Jak ja was wszystkich nienawidzę! - wrzasnęła.
- No to postanowione! Zaraz opowiem wam o naszym nowym wspólnym znajomym, który prowadzi wspaniały teatr w Chicago!
- Olka, zamknij się i pakuj te cholerne torby. Zabieraj dwie dziwki jeśli chcesz. Loren, jedziesz z nami, bo lubię jak nawijasz o perspektywie, przeznaczeniu i takich tam nieistotnych pierdołach, czaisz? W sumie to za zimno tutaj jest. Skóra mi się łuszczy i w ogóle. No, zbierajmy się już, zbierajmy...
- Ale Natalio, co z naszym projektem? - spytał Loren, marszcząc swoje blond brwi.
- A co mnie obchodzi twój projekt? - zaśmiała się pani Blaskey, patrząc na mężczyznę z pobłażaniem. - Wybieraj; ja, albo on.
Nastąpiła chwila ciszy, podczas której Oli znowu coś zabulgotało w brzuchu, a Francuzki patrzyły niepewnie na swojego przyjaciela, gdy ten zaczął powoli kiwać głową.
- Ja chyba oszalałem - rzekł wreszcie. - Oczywiście, że z wami pojadę.
Najtrudniejszą i najdłuższą częścią wyprawy do Anchorage (najbliższego miasta, w którym znajdowało się lotnisko) było szczelne zapakowanie wszystkich obrazów Lorena, zabranie śpiworów z ubraniami oraz mentalne pożegnanie się z resztkami surowego ciała Ojca Wszystkich Jeleni, zakopanego głęboko pod śniegiem. Pod koniec dnia, czyli w okolicach godziny osiemnastej, wszystkie kochanki i jeden kochanek, siedzieli już bardziej i mniej wygodnie usadzeni w zdezelowanym Jeepie Renegade. Loren usadowił się za kierownicą, próbując odpalić silnik, Natalka domykała drzwi po jego prawej stronie, a Aleksandra, Margot i Gisèle gnieździły się z tyłu samochodu, dokończając owijanie kanapek folią aluminiową.
- Hej, ho! Uśmiechy na gęby, zgryźliwe smutasy! - wołała Ola bez cienia wesołości, podczas gdy włosy z jej futra wpadały do nosów i ust siedzących obok Francuzek. - Oto zaczyna się super przygoda naszego super życia! Everybody sing this song!
- DooDah, doodaah... - dołączyli niemrawo pasażerowie, kiedy Jeep powoli zaczął staczać się po śniegu, a obrazy ulokowane na przyczepie podskoczyły gwałtownie w miejscu.
- Well everybody sing this song!
- All the DooDah day...
- GŁOŚNIEJ KURWA! - wrzasnęła Aleksandra, kiwając głową w obie strony i czując, jak ta stara, uniwersalna i wszystkim dobrze znana przyśpiewka, naprawdę zaczyna tańczyć z jej pędzącymi myślami, którymi były na przemian: Moskwa, bar, samolot, małpy, Rzym, pociąg, pled Iriny, ogrody, Ettore, jego ciemne, nieruchome spojrzenie, jego ciepły głos, czarna mucha. DooDaaah, dooodaaah... - Mam ochotę się dzisiaj spić, ale nie chcę urodzić małego dinozaura. I w dodatku chce mi się spać, a jednocześnie mam ochotę cię powiesić, Nats, tym samym kręci mi się w głowie, ale zjadłabym wszystkie te kanapki, co z kolei nie jest dobrym wyjściem ze stresu, bo będę gruba. A nie mogę być gruba, bo dołączyłam do akcji na Facebooku pod tytułem Jestem mamą i jestem sexy. Będę mamą i jestem sexy, ale chce mi się kanapki. Wiecie jak to się nazywa?
- Huśtawka nastrojów?
- Ciąża?
- Problemy?
- Schizofrenia?
- DooDaah, doodaah!
Anchorage było przepięknym, ponad dwustutysięcznym miastem, położonym nad zatoką Cooka. Temperatura wahała się pomiędzy trzema, a pięcioma stopniami, mimo że nie można było wyczuć nawet najmniejszego powiewu wiatru. W czarnym, niebezpiecznym westchnieniu Oceanu Spokojnego (gdyż tak tylko można nazwać nieduży kawałek wód, które z południowej strony oblewały Anchorage) odbijały się światła wieżowców i latarni, a nad całą zatoką królowały dzikie, ośnieżone szczyty gór, które zdawały się nie mieć końca. Mimo, że w kalendarzach dopiero kilka dni temu rozpoczął się październik, na ulicach miasta już pełno było białego śniegu gówna, a Amerykanie wkładali na ramiona ciepłe, zimowe kurtki ale nikt nie miał futra z norek hehe.
Czerwony Jeep Renegade zatrzymał się dość niedaleko od centrum miasta, na samym środku zajazdu samochodowego, którego parking okupowany był przez wielkie, towarowe ciężarówki. Poziom benzyny na liczniku był zerowy.
- Cholera, nie mam gotówki - warknął Loren, przeszukując wnętrzności swojego purpurowego portfela z wyszywaną Mona Lisą.
- Ja mam! - wykrzyknęła natychmiast Natalka, po czym odwróciła się w stronę Oli i popatrzyła na nią znacząco. - Nie udawaj, że rzygasz, tylko wyjmuj walizkę. Musimy zatankować.
- Walizka jest z tyłu - wyszeptała kobieta, oddychając ciężko i z całych sił powstrzymując się przed niekontrolowanymi działaniami jej ciała. - Błagam, wyjdźmy z tego auta i prześpijmy się w tym cholernym motelu. Dłużej już nie wytrzymam. Nie wzięłam z domu aviomarinu.
- Nie pękaj, bohdan. Dawaj hajsy, bo mam ochotę na hot-doga.
- Natalia - rzekła Margot, trzymając Olę za dłoń - ona naprawdę źle się czuje. Mon pauvre potrzebuje odpoczynku. My też chętnie skorzystamy z jakiegoś miękkiego materaca, dla odmiany.
- Myślę, że to dobry pomysł - zgodził się Loren, gasząc silnik, który od jakiegoś czasu przeżywał stan agonii. - Dzisiaj spędzimy noc w motelu, a jutro rano przemyślimy, gdzie jechać dalej.
- Quam primum do Europy - wycharczała resztką sił Aleksandra, z ulgą wypadając na chodnik.
- No dobra, byleby tylko nie było dużo ludzi - powiedziała Natalka - i żeby dawali czekoladki na poduchach.
- Czekoladki dla mojej inspiration!
Cała czwórka zawitała w przytulnej knajpie akurat w momencie, gdy zgasły wszystkie światła.
- Och, Loren, jesteś jeszcze młodym ogierem... A ja dojrzałą rybą.
- NATALIA!
- Tak, tak, Als, świetnie znasz mapy świata. A nie możemy po prostu zostać tutaj przez dziewięć miesięcy? Błagam, nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby szukać cię w igloo - powiedziała Natalka, niechętnie odwracając wzrok od Lorena. - Zresztą, przecież właśnie tego chciałaś. Uciec gdzieś, prawda? Nie sądzisz, że to idealne miejsce?
- Nalegam. Lepiej nam będzie w Europie.
- Czy nie tam jest ten twój cały mafioso?
Ola przestąpiła niespokojnie z nogi na nogę.
- Nie denerwuj mnie, bo narzygam ci na buty. Choć raz mi zaufaj, musimy jechać dalej! Przecież zawsze chciałaś zwiedzić świat, zanim mąż... ekhm, zanim życie zakuje cię w kajdanki. Teraz mamy szansę! Jeepa, dwie nogi i kupę kasy w walizce!
- Ale Loren... - jęknęła kobieta, a następnie nachyliła się w stronę przyjaciółki, szepcząc jej na ucho: - Czy ty wiesz, że nikt nie robił ze mną takich rzeczy, jak on podczas tego tygodnia? Co ja poradzę, jestem seksoholiczką!
Aleksandra zmrużyła oczy, wydychając kłęby białej pary. Zerknęła na mężczyznę, który na szczęście nie zrozumiał nic z polskiej gwary, po czym rzekła sucho, acz dobitnie:
- Albo my, albo on.
A właściwie to: albo on, albo Matt.
Jakaś część jej serca rozdarła się pomiędzy wieloletnią przyjaźnią i chęcią zjedzenia zupy z kota w Chinach, a uczuciem, które się w niej narodziło. Stojąc tak na twardym śniegu i mając przed oczami rozległe wzgórza, białe pustkowia, zdezelowanego Jeepa, ciężarówkę bez kół oraz zdezorientowaną twarz Lorena Simonet, zmrużyła gwałtownie oczy ni to przed popołudniowym słońcem, ni przed spojrzeniem Aleksandry. Pod jej puchatą czapką z norki z bardzo martwym okiem ukazały się dwie, małe Natalki: jedna w skąpym stroju anielicy z plastikowymi skrzydłami, a druga w czarnych obcęgach, kozakach i rogach Diaboliny. Obie były niemoralnie piękne i seksowne... Cicho. Niestety, żadna z Natalek nie miała zamiaru jej doradzać, jak to zwykle dzieje się w kreskówkach, gdyż obie zajęte były rozmową i narzekaniem.
Pani Blaskey przeklęła w duchu dwie małe Natalki, warcząc przy tym pod nosem.
- Jak ja was wszystkich nienawidzę! - wrzasnęła.
- No to postanowione! Zaraz opowiem wam o naszym nowym wspólnym znajomym, który prowadzi wspaniały teatr w Chicago!
- Olka, zamknij się i pakuj te cholerne torby. Zabieraj dwie dziwki jeśli chcesz. Loren, jedziesz z nami, bo lubię jak nawijasz o perspektywie, przeznaczeniu i takich tam nieistotnych pierdołach, czaisz? W sumie to za zimno tutaj jest. Skóra mi się łuszczy i w ogóle. No, zbierajmy się już, zbierajmy...
- Ale Natalio, co z naszym projektem? - spytał Loren, marszcząc swoje blond brwi.
- A co mnie obchodzi twój projekt? - zaśmiała się pani Blaskey, patrząc na mężczyznę z pobłażaniem. - Wybieraj; ja, albo on.
Nastąpiła chwila ciszy, podczas której Oli znowu coś zabulgotało w brzuchu, a Francuzki patrzyły niepewnie na swojego przyjaciela, gdy ten zaczął powoli kiwać głową.
- Ja chyba oszalałem - rzekł wreszcie. - Oczywiście, że z wami pojadę.
Najtrudniejszą i najdłuższą częścią wyprawy do Anchorage (najbliższego miasta, w którym znajdowało się lotnisko) było szczelne zapakowanie wszystkich obrazów Lorena, zabranie śpiworów z ubraniami oraz mentalne pożegnanie się z resztkami surowego ciała Ojca Wszystkich Jeleni, zakopanego głęboko pod śniegiem. Pod koniec dnia, czyli w okolicach godziny osiemnastej, wszystkie kochanki i jeden kochanek, siedzieli już bardziej i mniej wygodnie usadzeni w zdezelowanym Jeepie Renegade. Loren usadowił się za kierownicą, próbując odpalić silnik, Natalka domykała drzwi po jego prawej stronie, a Aleksandra, Margot i Gisèle gnieździły się z tyłu samochodu, dokończając owijanie kanapek folią aluminiową.
- Hej, ho! Uśmiechy na gęby, zgryźliwe smutasy! - wołała Ola bez cienia wesołości, podczas gdy włosy z jej futra wpadały do nosów i ust siedzących obok Francuzek. - Oto zaczyna się super przygoda naszego super życia! Everybody sing this song!
- DooDah, doodaah... - dołączyli niemrawo pasażerowie, kiedy Jeep powoli zaczął staczać się po śniegu, a obrazy ulokowane na przyczepie podskoczyły gwałtownie w miejscu.
- Well everybody sing this song!
- All the DooDah day...
- GŁOŚNIEJ KURWA! - wrzasnęła Aleksandra, kiwając głową w obie strony i czując, jak ta stara, uniwersalna i wszystkim dobrze znana przyśpiewka, naprawdę zaczyna tańczyć z jej pędzącymi myślami, którymi były na przemian: Moskwa, bar, samolot, małpy, Rzym, pociąg, pled Iriny, ogrody, Ettore, jego ciemne, nieruchome spojrzenie, jego ciepły głos, czarna mucha. DooDaaah, dooodaaah... - Mam ochotę się dzisiaj spić, ale nie chcę urodzić małego dinozaura. I w dodatku chce mi się spać, a jednocześnie mam ochotę cię powiesić, Nats, tym samym kręci mi się w głowie, ale zjadłabym wszystkie te kanapki, co z kolei nie jest dobrym wyjściem ze stresu, bo będę gruba. A nie mogę być gruba, bo dołączyłam do akcji na Facebooku pod tytułem Jestem mamą i jestem sexy. Będę mamą i jestem sexy, ale chce mi się kanapki. Wiecie jak to się nazywa?
- Huśtawka nastrojów?
- Ciąża?
- Problemy?
- Schizofrenia?
- DooDaah, doodaah!
Anchorage było przepięknym, ponad dwustutysięcznym miastem, położonym nad zatoką Cooka. Temperatura wahała się pomiędzy trzema, a pięcioma stopniami, mimo że nie można było wyczuć nawet najmniejszego powiewu wiatru. W czarnym, niebezpiecznym westchnieniu Oceanu Spokojnego (gdyż tak tylko można nazwać nieduży kawałek wód, które z południowej strony oblewały Anchorage) odbijały się światła wieżowców i latarni, a nad całą zatoką królowały dzikie, ośnieżone szczyty gór, które zdawały się nie mieć końca. Mimo, że w kalendarzach dopiero kilka dni temu rozpoczął się październik, na ulicach miasta już pełno było białego śniegu gówna, a Amerykanie wkładali na ramiona ciepłe, zimowe kurtki ale nikt nie miał futra z norek hehe.
Czerwony Jeep Renegade zatrzymał się dość niedaleko od centrum miasta, na samym środku zajazdu samochodowego, którego parking okupowany był przez wielkie, towarowe ciężarówki. Poziom benzyny na liczniku był zerowy.
- Cholera, nie mam gotówki - warknął Loren, przeszukując wnętrzności swojego purpurowego portfela z wyszywaną Mona Lisą.
- Ja mam! - wykrzyknęła natychmiast Natalka, po czym odwróciła się w stronę Oli i popatrzyła na nią znacząco. - Nie udawaj, że rzygasz, tylko wyjmuj walizkę. Musimy zatankować.
- Walizka jest z tyłu - wyszeptała kobieta, oddychając ciężko i z całych sił powstrzymując się przed niekontrolowanymi działaniami jej ciała. - Błagam, wyjdźmy z tego auta i prześpijmy się w tym cholernym motelu. Dłużej już nie wytrzymam. Nie wzięłam z domu aviomarinu.
- Nie pękaj, bohdan. Dawaj hajsy, bo mam ochotę na hot-doga.
- Natalia - rzekła Margot, trzymając Olę za dłoń - ona naprawdę źle się czuje. Mon pauvre potrzebuje odpoczynku. My też chętnie skorzystamy z jakiegoś miękkiego materaca, dla odmiany.
- Myślę, że to dobry pomysł - zgodził się Loren, gasząc silnik, który od jakiegoś czasu przeżywał stan agonii. - Dzisiaj spędzimy noc w motelu, a jutro rano przemyślimy, gdzie jechać dalej.
- Quam primum do Europy - wycharczała resztką sił Aleksandra, z ulgą wypadając na chodnik.
- No dobra, byleby tylko nie było dużo ludzi - powiedziała Natalka - i żeby dawali czekoladki na poduchach.
- Czekoladki dla mojej inspiration!
Cała czwórka zawitała w przytulnej knajpie akurat w momencie, gdy zgasły wszystkie światła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz