poniedziałek, 23 marca 2015

3. Dwa dolary na zachętę

Miłość boli. Życie jest ciężkie. A niezapowiedziane wizyty to najgorsze, co może zdarzyć się w Minneapolis pod numerem 14.
   Nareszcie słońce obu kobiet jednej bardziej, a drugiej mniej poszkodowanej w bójce zachodziło w tym samym momencie, a jego pomarańczowe promienie raziły ich ciemne oczy z równą mocą. Nastąpiła względna sprawiedliwość, której Matt nie mógł się nadziwić. Długo pomagał swojej nieszczęsnej żonie powrócić do równowagi psychicznej, i tym samym zdołał schwytać i ubrać szalejące dzieci, małpy i psa oraz wybłagać Ophelię Debussy starą kurwę tatka Barnabasa, aby nie składała skargi na komisariacie.  Natalia bardzo lubiła, gdy biegał tak w tę i z powrotem, rozwiązując powoli wszystkie problemy jak za dotknięciem potterowskiej różdżki a tak naprawdę to lubiła patrzeć na jego zgrabny tyłek i tyle.
  - Nienawidzę cię.
  - Co na kolację?
  - Nienawidzę cię.
   Natalia i Aleksandra siedziały w milczeniu na dwóch końcach długiego stołu, wpatrując się w siebie. Jedna polewała pogryzione i zdarte ramię wodą utlenioną, a druga podtrzymywała przy nosie wilgotny okład, aby zatamować sączącą się krew. Promienie ognistej gwiazdy przecinały na wskroś szklany wazon pełen chryzantem, przemykały przez resztki pobitych kawałków japońskich filiżanek i padały wprost na uchyloną szafkę komody, która skrywała w sobie skarb i jednocześnie powód wszystkich nieszczęść, w tym poobijanych kolan, zdartych łokci, krwawiącego nosa i zmiażdżonych Treasurer Cigarettes.
  - Włożyłaś mi mopa w tchawicę.
  - A ty oderwałaś mój gumolit.
  - Masz rację. Przepraszam.
  - Chcę za to pięć tysięcy twoich pachnących dolarów.
  - Po moim trupie.
  - Dwa tysiące.
  - Maksymalnie pięćset dolarów. Plus Muszelka i Banan.
  - Tysiąc.
  - Pięćset pięćdziesiąt.
  - Dziewięćset pięćdziesiąt.
  - Siedemset.
  - Stoi.
   Ola pociągnęła nosem, pocierając go o wilgotną chusteczkę i lekko odchylając głowę do tyłu. Słońce zamigotało żywo w jej brązowych włosach i tym samym w złotej sierści  Syreny, która wylegiwała się za oknem na zielonej trawie. Teściowie opuścili dom tuż po tym, jak piwo rozlało się nie tylko na podłogę, ale również na starą Ophelię nie przez przypadek. Dzieci odbywały popołudniową drzemkę, małpy grzecznie bawiły się głowami lalek Barbie, a Matt zręcznie ustawiał różowe flamingi, rozmawiając przy tym z sąsiadem zza płotu, który podcinał swój niski żywopłot. Jakby nic nigdy się nie wydarzyło.
  - No - bąknęła Natalia na znak, że zaczyna odpuszczać jej grzechy - to skąd masz te pieniądze?
  - Od mafii z Sycylii.
  - Ćśś! - syknęła pani domu, uważnie nasłuchując, czy ani dzieci, ani Matta nie ma w pobliżu. - To wiem, ale za co je dostałaś? Nie mogłaś dawać dupy wszystkim członkom, więc skąd taki popyt?
  - Wystarczyło, że... - Aleksandra zaśmiała się smutno, a krew znowu pociekła ciurkiem z jej nosa. Instynkt macierzyński Natalki ponownie zwyciężył i kobieta automatycznie namoczyła wodą kolejny okład, mamrocząc skrzętnie pod nosem. - Wystarczyło, że przespałam się z jednym. Tylko jednym i tylko raz. Och, nie rób takiej miny. Kiedyś dawałaś się całować małpom po pośladkach, a kiedy już masz maszynę do seksu, stałaś się cnotliwa. Jak nie ty.  
  - Okay. Przespałaś się z jednym za dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów. I teraz nie wiem, czy ty byłaś taka dobra, czy on taki kiepski.
  - Przestań! - Ola poderwała się z miejsca, wytrącając chusteczkę z rąk Natalii i obchodząc prostokątny stół dookoła. - Nie mów tak. To było coś innego - wytłumaczyła, popadając w melancholię. Po kilku minutach milczenia, pani Blasket dała jej znak, aby opowiadała dalej. Ola wzięła głęboki oddech. - Zanim twoi uroczy teściowie mi przerwali, doszłam do momentu, w którym wyjaśniłam ci, iż nie dopuściłam się zabójstwa Ettore Gaspare Rossiniego. Nigdy bym tego nie zrobiła. I nie dlatego, że jest on kimś specjalnym, nie...  Po prostu, gdybym nawet miała w jego towarzystwie tępe nożyczki, zostałabym natychmiast otruta i zepchnięta wprost do nieistniejącej w google maps rzeki. Ettore był... inny niż Lizawieta. Gdybym nie znała ich jednocześnie, nigdy nie domyśliłabym się, że mają ze sobą coś wspólnego, oprócz interesów. Okazało się, że moja nowa znajoma jest nie tylko przedstawicielką handlową, ale również kimś bardzo ważnym w... wiesz, świecie Ojców Chrzestnych. Jasna cholera, wiem jak to wygląda, ale nie patrz tak na mnie! Nigdy nie prosiłam ich o żadną przysługę i nikogo nie sprzątnęłam. Lizawieta i tak nie chciała mi za dużo wyjawić. W każdym razie potrzebowałam pieniędzy. Mam dyplom z psychologii i do soboty zeszłego tygodnia byłam w trakcie pisania pracy magisterskiej, ale teraz... cóż, przyjechałam tutaj z dwoma dowodami osobistymi, kilkoma kilogramami dolarów, dwiema małpami, pięcioma książkami oraz teczką bardziej i mniej ważnych dokumentów. Wracając do opowieści. - Tutaj Aleksandra wzięła parę łyków niegazowanej wody, aby zwilżyć drogi oddechowe. - Uwaga. Otóż, moja przebiegła Lizawieta jest bezpłodna.
  - Nie! - wykrzyknęła Natalia, nagle rozumiejąc sens całej historii. - Nie zrobiłaś tego. Powiedz, że nie zrobiłaś!
  - Nie zrobiłam - odparła ze skruchą Ola, dopijając szklankę do końca. - No dobra, zrobiłam. Ale to nie tak, jak myślisz. To nie było zwykłe zlecenie, praca, czy misja. Światła nie były zgaszone. Znałam go. Widziałam jego twarz. I wtedy... byłam... naprawdę pewna, że to dobry układ. I wydawało mi się tak do przedwczoraj. Albo i nie. Do trzeciej trzynaście tamtej nocy. Albo może już przed osiemnastą, kiedy jedliśmy kolację. A może... - Pośpiesznie wyciągnęła z kieszeni papierosa i zapałki, jednak wściekła Natalia wyrwała je i pędem wyrzuciła do kosza na śmieci.
  - Nie będziesz teraz palić, kretynko.
  - Bo co? Bo za pieniądze postanowiłam urodzić dziecko bogatej parze? - prychnęła, hamując napływające do oczu łzy. - Bo Lizawieta Bogdanow-Rossini stwierdziła, że mam idealne rysy na wygląd jej przyszłego dziecka, którego sama nie może urodzić? Bo zobaczyłam go wtedy, w czarnym garniturze, siedzącego przy barze i pijącego Martini, i wydawało mi się, że dwie i pół bańki oraz ktoś taki u mojego boku to błogosławieństwo, a nie plaga? Daruj sobie.
  - Ty...
  - Nie - zaprzeczyła na niezadane pytanie, po czym oparła się o blat stołu i schowała twarz w dłoniach. - Chcesz posłuchać do końca? Ettore jest ode mnie starszy. Osiem, czy dziewięć lat, nie pamiętam dokładnie. Tak jak dla mnie ludzie są pojedynczymi stokrotkami na łące pełnej papierowych samolotów, tak dla niego i Lizawiety są tylko pionkami w wielkiej grze wybrańców. Nie mam im tego za złe, tylko wielcy intelektualiści patrzą na świat przez swój artystyczny pryzmat. Ja zjawiłam się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Już w momencie, gdy Lizawieta dostrzegła mnie w pociągu, stałam się celem i podobało mi się to. Przyznaj, że to bardzo podniecające. Tak jak w naszych książkach, pamiętasz? Czułam się jak Piękna, porwana w szpony Bestii. Tyle, że do tej pory nie wiem, czy Bestią jest on, czy Lizawieta.
  - Co masz na myśli?
  - Przedwczoraj dowiedziałam się, że tam... - Niechętnie wskazała palcem na podbrzusze. - Jest małe, gałkowate coś. Mniejsze od paznokcia. Zlepek komórek. Moich i... i jego. I wtedy... wiesz, poczułam, że skoro zlepek pływa w MOJEJ macicy, to należy DO MNIE, a nie do Lizawiety. Oznajmiłam jej to. Powiedziałam, że nie chcę pieniędzy, zrywam umowę i nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Po czym przekonałam się, że z tego wagonu się nie wysiada. Cóż, nie muszę chyba tłumaczyć dalej. Złowili mnie potężni wędkarze i nie zapomną danego przeze mnie słowa - powiedziała gorzko, oglądając lśniące pierścienie na swoich długich palcach. - Pozwolili mi wyjechać z Moskwy nawet na inny kontynent, bo ciągle trzymają mnie na muszce. W okolicach lutego wyjdą z cienia. Do tego czasu muszę ich zgubić, intelligunt?
  - Tak - odparła Natalia, marszcząc brwi i głęboko się nad czymś zastanawiając. - Ale przykro mi, nie pomogę ci. Mam swoją rodzinę. Swoje dzieci, o które muszę dbać. Stworzyłam im azyl i nikt nie może się do niego włamać. Nikogo nie mogę do niego wpuścić.
  - Wiem - przerwała jej Aleksandra, przybierając kamienną twarz. Po rumieńcach nie było już śladu, a jedynym znakiem, że przed momentem opowiedziała przyjaciółce streszczenie ostatnich tygodni swojego życia, były dwa, pojedyncze szlaki łez na jej bladych policzkach. - Dlatego chcę tylko zostawić Banana i Muszelkę oraz przefarbować włosy. Wiedzą, że mam małpy i wiedzą, jak wyglądam. Mała korekta raczej nie pomoże, ale mimo wszystko trudniej będzie wypatrzeć mnie w tłumie. Byłabym wdzięczna za tanią szamponetkę.
  - Jasne. Okay. Przechowanie małp, burbon, koc, szamponetka. Dam radę. - Natalka z trudem wygięła usta w uśmiechu, próbując dodać przyjaciółce otuchy. Czuła, że ponownie ją zostawia. I że to opuszczenie jest sto razy gorsze, niż te sprzed ośmiu lat. - A na kolację robimy naleśniki z syropem klonowym. Jeśli pójdziesz teraz na górę i wyjmiesz z mojej garderoby jakieś piżamy, to może się załapiesz. I przepraszam za ten nos... Nie wiedziałam, że jesteś...
  - To nic. Nic.
   Ola wyszła z pokoju, w milczeniu kierując się po schodach na górę i pozostawiając w sercu Natalii ogromny żal do samej siebie. Przypomniały jej się dobrze znane słowa, które już-już miała wykrzyknąć do Aleksandry, ale rosnąca gula w gardle powstrzymała ją przed tym.
   Spojrzała niepewnie na krzątającego się po ogrodzie Matta, myśląc Miłość to słabość. Kochaj jedynie swoje dzieci, bo je musisz kochać*, po czym pomachała mu ręką i zabrała się za przygotowywanie naleśników.
  
   Około dwudziestej pierwszej, ostatnie dziecko, czyli lady Muszelka, zasnęła w objęciach Laurencji. Natalia przypatrywała się im przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, która bardziej przypomina spokojnego aniołka. W rezultacie stwierdziła, że tylko ona, tylko Natalia Blasket, wygląda jak prawdziwa anielica i z taką pogodną myślą opuściła różową sypialnię i zgasiła światło w przedpokoju. Na palcach przemierzyła całe piętro, sprawdzając jeszcze, czy Ola nie popełniła w międzyczasie samobójstwa, lub nie uciekła przez okno.
   Kiedy ze względnym spokojem i zamyśleniem wracała na palcach do swojej sypialni, na półpiętrze spotkała Matta w jednym z białych szlafroków.
  - Wszystkie pięcioro dzieci śpi - zameldowała mężowi, przykładając palec do ust i nakazując ciszę. - Drzwi zamknięte?
  - Tak jest, pani szef.
  - Pies na dworze? Furtka zamknięta?
  - Oczywiście i oczywiście. - Matt z szelmowskim uśmiechem chwycił ustami palec Natalii i przygryzł go lekko, przyciągając żonę do siebie. - Mam nadzieję, że twoja Inez śpi twardym snem, kochanie. W ogóle, to skąd ją znasz? - spytał, prowadząc Natalię do sypialni, z której wydobywało się ciepłe światło.
   - Z Internetu - pisnęła pani Blasket, wrząc na całym ciele.
   Podobnie, jak za dnia Panią była ona, tak wieczorem role zazwyczaj się odwracały. Aleksandra zawsze tłumaczyła, że pod pokrywą nocy, ludzie dopiero odkrywają samych siebie. Po zachodzie słońca stają się tacy, jacy są naprawdę - bez nakładanych skaz i bez maski, którą są zmuszeni nosić za dnia. Trudno więc będzie opisać, jak bardzo Natalka gubiła się i chichotała w drodze do łóżka, ciągnięta przez Matta, który w żelaznym uścisku trzymał jej nadgarstek gdyby mogła, zaśpiewałaby coś w stylu Oooch jak fajnie jest być niewolnicą, zbij mnie, byczku, zbij!
  - Matt, skarbie... - jęknęła, gdy mężczyzna rozprawiał się z jej koronkowymi majteczkami - Muszę ci coś powiedzieć.
  - Może później, hmm?
  - Nie, nie. Teraz. 
   Ze śmiechem przebiegła naga na czworakach po całym wielkim łożu i zakryła się poduszkami. Pan Blasket zmarszczył brwi, chłonąc tym samym wyostrzone w blasku lampy kształty swojej małżonki. Z cichym mruknięciem niezadowolenia sięgnął po kieliszek przygotowanego wcześniej wina i upił z niego duży łyk.
  - No dobrze, słucham. Masz pięć sekund zanim znowu będę na tyle trzeźwy, aby zająć się twoimi nogami. Mów.
  - Ekhm, no więc, jakby to ująć... - Kobieta przełknęła szybko ślinę, z pożądaniem wpatrując się w nagi tors Matta, który tymczasem śledził jej poczynania z uniesionymi brwiami. Niecierpliwie obracał w dłoni kieliszek, sunąc wilgotnymi ustami po jej drżących ramionach.
  - Dwie sekundy.
  - Jutro wyjeżdżam.
   Zatrzymał się wpół drogi do jej ust niczym lew, stwierdziwszy, że kawał przepysznie wyglądającego mięsa u jego stóp tak naprawdę gnije na pustyni już od tygodnia. Mężczyzna wyprostował się, wypijając cały kielich wina do końca. Natalia wpatrywała się w niego w ciszy.
  - Dokąd?
  - Tego nie wiem. 
  - Tak ci ze mną źle? - warknął, ostrożnie chwytając drugi kieliszek, przygotowany specjalnie dla Natalii. - Masz kogoś?
  - Co? Nie! Nie, nie, nie, nie o to chodzi. Kocham cię, Matt. Wiesz o tym. Chodzi mi o to, że muszę pomóc Oli. Inez. Ugh, wiesz o kogo mi chodzi.
  - Och - westchnął Matt, a jego twarz rozjaśniła się niczym niebo po burzy. Odetchnął głośno, a mięśnie na jego ramionach i szczęce rozluźniły się momentalnie. - Czyli szybko wrócisz?
  - Tego nie wiem - rzekła szatynka, spuszczając wzrok na złotą obrączkę na palcu. - To może być miesiąc, dwa. Albo równie dobrze rok. Ta mała ladaca potrafiłaby zostawić mnie na przystanku po trzech dniach i sama polecieć do Tokio.
  - Chwileczkę... wylatujesz z Ameryki? - Szare i na pozór znużone oczy Matta Blasket rozszerzyły się, a Natalia z żalem popatrzyła na jego przystojną, dojrzałą twarz. - Co jest tak ważne, żebyś musiała opuszczać kontynent? Co jest tak ważne, że Inez musi tak szybko odjeżdżać - spytał ochrypłym z emocji głosem, powstrzymując się przed krzykiem - razem z tobą?
   Natalia chwyciła się smutku Matta jak tonący kawałka styropianu i postanowiła sprowadzić rozmowę na swoje tory. Przybrała jedną ze swoich najlepszych łóżkowych min niewinnej pielęgniarki i z uśmiechem wdrapała się na męża, odstawiając przy tym jego kieliszek na etażerkę. Wodospad jej brązowych włosów wylał się na jego pogrążoną w rozmyślaniach twarz.
  - Przestań się tak zastanawiać, bo zaczynasz wyglądać inteligentnie, kochany.
  - To nie jest śmieszne, kochana - warknął, chwytając jej biodra. - Powtarzam pytanie: co jest tak ważne, żebyś musiała wyjechać z Inez na koniec świata?
  - Wiara, nadzieja, miłość... takie tam.
  - Nie jestem przekonany.
   Kobieta przygryzła wargę i spróbowała dosięgnąć ustami jego ust, jednak Matt skutecznie zrobił unik i obrócił Natalię na drugi bok, odgarniając z twarzy jej rozproszone włosy jak Tarzan.
  - Piłeś te czerwone z Prowansji? - spytała, spoglądając na butelkę wina. - Dobrze, będziesz lepiej smakował. 
  - Pardon?
   Natalka zaśmiała się tajemniczo.
  - Kiedy skończę, powiesz mi, czy jesteś przekonany.

   Poranek nastał wyjątkowo szybko. Być może była to kwestia tego, że już od najwcześniejszych godzin rannych, cały dom państwa Blasket budził się do życia i wrzał rozmowami. Natalia krzątała się w kuchni, rzucając mężowi tajemnicze dumne z siebie spojrzenia, kiedy ten równiutko układał na kanapkach umyte liście sałaty, pokrojone w kosteczkę rzodkiewki i kawałki żółtego sera. Biały rodzinny samochód był już zwarty i gotowy, aby zawieźć Laurencję i Gabriela do przedszkola, jednak żadnego z młodocianych podopiecznych nie było ani w kuchni, ani w łazience, ani w salonie.
   Jak się za chwilę okaże, najgorsze z tego wszystkiego było to, że Ola miała w zwyczaju spanie nago.
  - Ej, Gabe, cemu ona tak się porusza? - spytała poruszona Laurencja, z zaciekawieniem wpatrując się w unoszącą się i opadającą pierś Aleksandry.
  - Ona oddycha, idiotko - skarcił ją starszy Gabriel, ucinając nożyczkami kłębek brązowych włosów z głowy śpiącej kobiety.
  - Ne mów do mnie idiotko, idioto.
  - Ej, ty tak nie wyglądasz, Laura. Patrz na jej ręce. Długie są.
  - Nooo. Długie. Co ona ma w pępku?
  - Chyba kolczyk.
  - Fuj - prychnęła dziewczynka, marszcząc swój zadarty nos.
   W tej samej chwili do pokoju wpadła wrzeszcząca Muszelka wraz z ser Bananem jak widać, nie tylko gospodarze mieli udaną noc i oboje wbiegli na łóżko Aleksandry, gwałtownie wyrywając ją ze snu. Kobieta najpierw otworzyła jedno oko. Później drugie. Później znowu zamknęła pierwsze i podrapała się po głowie. Na koniec wypełzła spod kołdry siadając na skraju łóżka i leniwie się przeciągnęła, przyzwyczajona już do szalejących na kołdrze małp.
   Jednak nieprzyzwyczajona do patrzących na jej gołe ciało sześciolatków.
   Dwudziestoośmiolatka momentalnie ubrała się w rozkloszowaną, żółtą spódnicę i białą bluzkę, aby następnie porwać z podłogi swój bagaż podręczny,  połknąć miętówkę, szybko rozczesać włosy i z przerażeniem stwierdzić, że brakuje jej dobrych czterech centymetrów pukli z prawej strony. Przeklinając Laurę i Gabriela oraz życząc im seksualnego urazu do końca życia, zbiegła ze schodów w trybie natychmiastowym, a następnie wpadła do kuchni i rzuciła się na szykującą śniadanie Natalię, która wyglądała tak, jakby całą noc tworzyła swój niedbały makijaż. Porwała w ręce jedną z kanapek i wydukała krótkie powitanie, po czym szybko się pożegnała i, nie czekając na odpowiedź, ruszyła energicznym krokiem w stronę wyjścia, jak gdyby nigdy nic.
  - Ej, menelu! - krzyknęła za nią pani domu, trzymając w dłoniach torbę z dolarami. Ola zatrzymała się w progu, spoglądając na dobrze znany jej wyraz twarzy przyjaciółki. - Spokojnie, wyjęłam tylko siedemset, zgodnie z umową. Włożyłam ci jeszcze kilka kanapek z szynką, sok pomidorowy, marchewki i mały poradnik dla Sama Wiesz Kogo. - Tutaj mrugnęła jednym okiem, sycąc się zdziwioną miną Aleksandry. - Musiałam tylko wyjąć parę podręczników i słownik, żeby wszystko się zmieściło.
  - Dziękuję, to bardzo miło z twojej strony. Zajmiesz się spadkiem mojego dziadka?
  - Muszelką i Bananem? - Natalia zerknęła kątem oka na skaczącą po kanapie małpę, bawiącą się paczką podpasek. - Oczywiście.
   Ola odebrała torbę i poprawiła lekki plecak na ramionach, wdychając zapach jajecznicy ze szczypiorkiem. Jej usta przez sekundę rozświetlił uśmiech, który rozpłynął się w momencie, kiedy z powrotem spojrzała na Natalkę.
   Zwiewa porwała panią Blasket w ramiona i mocno ścisnęła pierwsza próba morderstwa nieudana - zapisane.
  - Nats, spierdalam z tego kraju.
  - Dobrze, Oleńko. Tylko najpierw pójdziemy kupić mleko.
   Powiedziawszy to, Natalia Gabriela Blasket wyciągnęła zza sofy dużą, czerwoną walizkę i rzuciła na ręce Aleksandry dwa pogniecione dolary.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz