niedziela, 22 marca 2015

2. Goście, goście

  - Proszę bardzo, melisa z miodem i bez miodu. Słodzi pani?
  - Od cukru gorszy jest tylko surowy ziemniak. Nie, dziękuję.
  - Kochanie, skocz jeszcze po tiramisu z lodówki, dobrze?
   Matt zawahał się przez chwilę, mierząc żonę niepewnym spojrzeniem, jednak w rezultacie kiwnął tylko głową nie odważając się sprzeciwić królowej i ruszył z powrotem do kuchni. Aleksandra znowu zwróciła się do Natalii:
  - Ogródek z huśtawką i grillem? Co ty wyprawiasz, Krawek?
  - Dorosłam. W przeciwieństwie do ciebie.
  - Chyba do reszty zdurniałaś - warknęła Ola, przeczesując włosy palcami i wyrzucając niedopałka do pustej, porcelanowej popielniczki, którą wcześniej przyniósł Matt. - Zatraciłaś się w tej Ameryce, świecących lampkach świątecznych, kołysankach i obsranych pieluchach. Mylisz już rzygi z gównem. - Pani Blasket prychnęła, nerwowo spoglądając w stronę jadalnianych drzwi, za którymi krzątał się nieświadomy skrajnego tematu konwersacji Matt. Bosko uległy. - Nie pamiętasz? Nie pamiętasz, co sobie obiecywałyśmy? Ty i ja. Ja i ty. Złączone nienawiścią i miłością jak Zakochany Kundel pieprzonym makaronem. Lata wspólnego życia i nagle ty mnie zostawiasz i wychodzisz. Kasujesz zderzak naszego roweru, po czym oznajmiasz, że spierdalasz. Porzuciłaś sikanie do tybetańskich urn i wydłubywanie z zębów resztek mięsa krzyżykami od różańca!
  - Ola, cholera, dzieci są na górze. Wszystko słyszą! Zamknij się, bo wychowujemy je w wierze katolickiej. Matt i jego rodzina są chrześcijanami.
   Aleksandra wytrzeszczyła oczy i powstrzymała się przed niekontrolowanym wybuchem, przełykając szybko ślinę. Jej ciemne oczy skrzyły się niespokojnie, wrząc gniewem i nieskrywaną odrazą. Kobieta chwyciła wypchaną pieniędzmi i książkami torbę, po czym rzuciła ją na stół i jeszcze raz spróbowała przetrawić otrzymaną wiadomość.
  - Że co, kurwa?
  - Ola, nie klnij.
   Wściekła szatynka podniosła się z kanapy, wypędzając lady Muszelkę na podłogę.
  - Dobrze. Niech tak będzie. Wychowuj swoje dzieci jak ci się podoba, ale żeby mnie później małe diabelskie nasienia nie wieszały na płonących stosach. Radziłabym ci również nie używać w stosunku do mnie imienia Aleksandra, tudzież Ola. Mów mi Inez.
  - Nie chcę nawet pytać o powód - westchnęła Natalia, chłonąc nieco po płomiennej wymianie zdań. Zanurzyła usta w herbacie i ze smutkiem zauważyła, że ta jest już letnia i gorzka. Na stole nadal leżała wielka, pełna torba, która musiała ważyć dobre osiem świnek miniaturek. - No dobra, a więc jaki jest powód i co w tym przyniosłaś?
  - Na pewno nie zwłoki - zaśmiała się Ola, powoli odzyskując dobry humor. Poprawiła dekolt białej koszuli i zabrząkała srebrnymi bransoletkami na nadgarstkach, po czym z szerokim uśmiechem otworzyła zamek skórzanej torby.
   Na stół posypała się lawina studolarowych banknotów, a Natalia wypluła letnią, gorzką herbatę na swoje idealnie wyprasowane spodnie.
  - Dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Zaliczki. Od włoskiego mafiosy, a właściwie od jego chłopców z Sycylii, gdzie mieszkałam w swoim czasie - odparła Aleksandra, zapalając kolejnego papierosa. Pani Blasket była zbyt przerażona i oszołomiona, żeby zwrócić jej uwagę. Tymczasem, stała bywalczyni miasta Odważnych Mieszkańców, ciągnęła dalej swoją opowieść: - Otóż, dziwnie to zabrzmi, ale to wszystko wydarzyło się przez to, że niedawno pewna Rosjanka musiała wcześniej pójść do pracy. Miała na imię Lizawieta i w żadnym razie nie przypominała greckiego bóstwa. Żadna z niej dzielna Artemiza, żadna uczynna i dobra Hera, ani piękna Afrodyta, jeśli już mam ci nakreślić jej postać starożytnymi porównaniami. Ogólnie to w ogóle była nieatrakcyjna jak dla mnie, ale niektórzy mężczyźni szaleją na punkcie bladolicych blondynek o dziewiczym spojrzeniu i delikatnym głosiku. Notabene, Lizawieta była przedstawicielką handlową w firmie swojego starego ojca, toteż odnosiła niemałe sukcesy i dostawała niemałe pieniądze. W każdym razie, w Moskwie akurat zjeżdżało się wielu biznesmenów oraz wielu obcokrajowców, którzy sypiali na zatłoczonych peronach, ale też takich, którzy mieli znajomości. Koniec końców, spotkałam Lizawietę Bogdanow-Rossini w trakcie drogi do stolicy w porannym pociągu. Była zdenerwowana i wytrącona z równowagi, przez co jej niebieskie oczy zdawały się być jeszcze większe, niż normalnie, ale tego chyba nie muszę ci tłumaczyć, bo ty też wyglądasz teraz jak bóbr z jednym sutkiem. Wspominała mi coś o swoim mężu, gapiła się na mnie prawie cały czas, a z minuty na minutę była coraz bardziej rozluźniona. Nasza konwersacja była nawet przyjemna, do czasu aż nie wprowadziła mnie w tajniki swojej wyprawy. Nie pamiętam dokładnie o co chodziło, bo nie byłam do końca trzeźwa... W każdym razie, za jej sprawą, dokładnie miesiąc temu poznałam pewnego mężczyznę. Nie przypadkiem, rzecz jasna. Był to mąż Lizawiety, z którą chyba zaprzyjaźniłam się w ciągu tych kilku godzin w wagonie, bo ta  uznała, że jestem bardzo piękna. Oczywiście nic w tym nadzwyczajnego. No więc, od razu zaprosiła mnie na bankiet, który odbywał się bodajże dwunastego lipca i tam właśnie mi go przedstawiła. Mam na myśli Ettore. Jej męża. - Spojrzenie Aleksandry przez chwilę zostało zakryte mgłą, jednak kobieta szybko doprowadziła się do porządku, odchrząkując cicho. - Rossini był bardzo uprzejmy i nijak pasował mi do tamtego rozszalałego towarzystwa. Ach, gdybyś tak nie zgorzkniała i nie miała w kuchni kolejnej wiejskiej cipki do kolekcji artefaktów, to może potrafiłabyś dostrzec wśród barów opalonego, wyrzeźbionego z marmuru Włocha mającego pieniądze i władzę nad makaronami. Kobiety go uwielbiały.  
  - Zabiłaś go? - wyszeptała zachrypniętym głosem Natalia, otwierając usta.
  - Jeśli już miałabym go zabić, to najpierw zamknęłabym go w piwnicy, zakuła kajdankami i wykorzystywała każdej nocy. Nie, nie zabiłam go. Zgodziłam się stworzyć nowe życie za pewną cenę.
   W tym samym momencie do drzwi domku numer 14 zadzwonił dzwonek. Po chwili Matt wpuścił do środka pokoju zapach babcinych perfum i dymu z cygara, a Natalia w jednej sekundzie poderwała się z miejsca jak oparzona i zepchnęła torbę z banknotami na podłogę, przykrywając leżące na stole dolary swoim ciałem. Ola zachichotała pod nosem, patrząc na zawstydzoną i śmiertelnie przerażoną twarz przyjaciółki.
  - Córeczko! Przyjechaliśmy i mamy świeżutki serniczek! Matthew, skarbie, zanieś ciasto do kuchni i pokrój równiutko, dobrze? A gdzie są nasze małe aniołeczki?
  - Babcia!
  - Dziadek!
  - Kurwa mać.
  - Natalko, nie klnij przy dzieciach - upomniała ją Aleksandra, tłumiąc narastający w ustach śmiech. Z pobłażaniem obserwowała, jak przyjaciółka usilnie stara się schować resztki banknotów i ukryć wielką torbę pod stolikiem. Egzemplarz Psychologii i życia oraz wersja Quo vadis z włoskiego antykwariatu, wysypały się na dywan.
  - Oho! Wyraźnie wyczuwam zapach Treasurer... - Stary pan Barnabas Blasket wyjął z ust swoje cygaro i ze skupieniem począł wdychać rozpyloną w powietrzu woń papierosów Aleksandry. - Droga córko, czyżbyś wreszcie nabrała szacunku do smakowego tytoniu z Wirginii? Ach, gdybym nie wydawał wszystkich pieniędzy na moich kochanych wnuczków i żonę, pewnie nie robiłbym nic, tylko siedziałbym na werandzie i wypalał paczka po paczce. Synu, a może to ty zacząłeś delektować się Treasurer Cigarettes?
  - Tato, mamo, mamy gościa - rzekł Matt, zdejmując zwiewny szal z ramion matki, która rozdawała dzieciom upominki. Rozradowana twarz pani Pameli Blasket jednak szybko zbladła, gdy zobaczyła biegające za Syreną żywe małpy. Pobladła jeszcze bardziej, kiedy mały Gabriel podzielił się nabytą czekoladą z ser Bananem i prawie zemdlała, gdy Laurencja wymieniła się ubraniami z lady Muszelką.
  - To są właśnie podopieczni pani...
  - Inez - dokończyła szybko Aleksandra, w mgnieniu oka pojawiając się obok. Barnabas zaklaskał w dłonie, po czym uścisnął rękę kobiety, chwaląc przy tym wyborny gust. - Szalenie miło mi państwa poznać. Matt, może posadziłbyś szanowną panią matkę w salonie. Jest biała jak kreda.
  - NIE! - wrzasnęła nagle Natalia, próbując upchać w komodzie dwieście tysięcy dolarów. - Mamusiu, zaraz naleję ci czegoś na rozluźnienie, ale teraz idźcie może na górę. Szczeniaki... znaczy dzieciaki pokażą wam nowy pokój. Ostatnio... - Złapała spadający na głowę zegar pamiątkę ze ślubu. - Ostatnio robiliśmy z Mattem małe przemeblowanie. Nie zwracajcie uwagi na małpy. Alek... Inez zaraz wychodzi.
  - Młoda damo, pochodzi pani z Rosji? - spytał z błyskiem w oku Barnabas, opuszczając mdlącą małżonkę i biorąc Aleksandrę pod rękę, wyraźnie oczarowany jej postacią lub łasy na darmowe pety i jędrny tyłek. - Pamiętam, jak w czasie drugiej wojny światowej byłem młodym weteranem. Rosja, Chiny, to były czasy... Młoda, głupia Ameryka to nie to samo, co stara i piękna Europa. Natalko, a ty to skąd właściwie jesteś?
  - Z Polski, tatusiu - wysyczała kobieta, zatrzaskując drzwiczki komody i niosąc zbite filiżanki letniej, gorzkiej herbaty do umywalki. - Inez, żegnam.
  - Natalio, chyba przechowujesz w komodzie coś mojego - rzekła z uśmiechem Ola, po czym szepnęła: - Nie wiem, czy to do końca legalne. Nie chcę, żebyś miała przeze mnie jakieś kłopoty, Krawciu. Wiesz, nie dokończyłam opowieści, ale chętnie ci ją streszczę: szukają mnie członkowie najgroźniejszej i największej włoskiej mafii. Są zbyt duzi i zbyt dużo im się płaci, żeby zostawiali świadków przy życiu. Dzisiaj daj mi jakiś koc i nalej burbona. Jutro uciekam, ale przed drogą muszę gdzieś zostawić nasze chore małpy, które świetnie dogadują się z twoimi dziećmi. Hehe, ciekawe czemu. - Aleksandra kulturalnie poczęstowała Barnabasa papierosami, pozostawiając nieruchomą Natalię na środku korytarza.
  - Cukiereczku, wszystko w porządku? Tata chyba polubił Olę. Znaczy Inez. O co chodzi z tymi imionami? - spytał Matt, przechodząc obok swojej żony.
  - Zamknij się, Matt - warknęła kobieta. - Wyjmij, kurwa, z szafy te bordową kołdrę i pościel, kurwa, łóżko w pokoju gościnnym na poddaszu. A później, kurwa, nalej jej tego pieprzonego burbona i wsyp jakieś tabletki gwałtu.
  - Natalko!
  - Mam zamiar zakopać ją dzisiaj w ogrodzie - powiedziała śmiertelnie poważnym tonem - ale nie w naszym. Pochowamy ją u Mortimerów, bo nienawidzę tej suki Claudii. Później wywieziemy małpy, spalimy jej książki i usuniemy odciski palców z kapany i filiżanek. A później, kurwa, wyjedziemy do Chicago.
  - Natalko! - odezwał się roześmiany głos Aleksandry, dobiegający zza ściany. - Tu jest pozdzierany gumolit, wiedziałaś?
  - O nie. Ooo nie. Tylko nie, kurwa, gumolit.
   Młoda pani Blasket odepchnęła męża i z impetem wpadła do zadymionej kuchni, w której Barnabas siedział przy stoliku, paląc papierosy, Pamela kroiła sernik, odbywając żywą rozmowę z Olą, a ta zaś klęczała na podłodze, bawiąc się z pasją dyndającym gumolitem.
  - No sama zobacz, Nats! Dyndu-dyndu!
  - Dynda jak penis Barnabasa w noc naszego ślubu - zawyła Pamela, biorąc duży łyk alkoholu ze szklanki Aleksandry. - Tak się biedak spił, że nie odróżniał dupy od ust.
  - Nie pieprz, kobieto! Noc poślubną spędziłaś z Johnem-Striptizerem, a nie ze mną!
  - Inez. Zostaw w spokoju tą wykładzinę. Zostaw w spokoju ten pierdolony gumolit - powiedziała niepokojąco spokojnym tonem Natalia, ściskając w dłoniach długiego, plastikowego mopa do ścierania kurzy. - Dobrze ci radzę, wyjdź.
  - Córeczko, nieładnie jest tak...
  - Zamknąć się! Cisza! Ona musi natychmiast opuścić teren mojej posiadłości!
  - Nooo, jeśli pani Inez wyjdzie, ja również wyjdę - żachnął się Barnabas, uchylając okno. - Qui pro quo, droga córko.
  - Dyndu-dyndu - nuciła Ola, przebierając w rękach dyndający gumolit.
  - PUUUUŚĆ! PUUUUŚĆ! - Nerwy Natalii nie wytrzymały. Przeganiając kłęby pary i popychając teściową na rozkrojony sernik, rzuciła się z mopem na zaskoczoną przyjaciółkę, która pod wpływem ciosu osunęła się na podłogę. Kobiety zaczęły krzyczeć i poruszać się w specyficznym tańcu dzikich tygrysów, który nie był bynajmniej aktem seksualnym, mimo obecności długiego przedmiotu w postaci mopa. Natalia wyrywała Aleksandrze włosy i vice versa. Przerażona Pamela wylała na bijące się kobiety szklankę piwa, a Barnabas szybko zamknął okno, aby sąsiedzi nie usłyszeli kłótni.
  - Niech pani uderza w prawe kolano! Natalka ostatnio je sobie wybiła w górach! - krzyczał, zagrzewając do walki.
  - PUUUUŚĆ! PUUUUŚĆ! - darła się młoda pani Blasket, wymachując w powietrzu mopem z brudną ścierką, która niebawem spadła na jej twarz. - NIE RUSZ! BO CIĘ KURWO KOPNĘ W TEN RYJ I ZOBACZYSZ!
  - Twoje od dawna kotłujące się w środku emocje wybuchają teraz po ośmiu latach nieprzebywania ze mną! - wyła Aleksandra, próbując ocalić paczkę cholernie drogich papierosów i zrzucić z siebie lekkie, acz silne ciało Natalii Gabrieli. - Tak jest, pozbądź się ich! Wyżyj się na mnie i przyznaj, że każdego dnia usychałaś z rozpaczy i braku sensu życia! Nie kłam, że twoje dzieci wybawiły cię z depresji!
  - Kopnij w kolano!
  - Barnabas, powinniśmy zareagować - powiedziała Pamela, zdejmując z twarzy Natalii mokrą szmatę do podłóg. Tymczasem jej synowa kontynuowała monolog:
  - Co ty, kurwo, myślisz?! Że sto dolarów teraz za nowy gumolit zapłacę?! Że będę przetrzymywać w domu dziwkę mafiosów?!  - Natalia z mordem w oczach patrzyła, jak jej przyjaciółka rwie warstwy wykładziny na strzępy, wbijając w nią swoje czerwone paznokcie.  - PUUUUŚĆ!
  - Natalko, nie krzycz tak! - Stara pani Blasket włożyła w usta synowej nową ścierkę, którą wcześniej starła rozlane piwo. - Barnabas, kochanie, zamknij okno. Oooo, zooobacz. - Z zainteresowaniem podeszła do parapetu, obserwując spacerującą po chodniku kobietę z małą chichuachuą u boku. - Na dworze idzie Ophelia z pieskiem. Jak ja tej kurwy nienawidzę...
  - YAJEBIE IE! TY SZYATO! YAJEBIE! - wygrażała Natalia, lecz jej głos był już nieco zagłuszony przez śmierdzącą ścierkę w buzi.
   Zabawa trwałaby jeszcze długo, gdyby do pokoju nie wkroczył Matt i nie oderwał od Aleksandry swojej rozjuszonej żony, której idealna fryzura zepsuła się nieco i zniekształciła.
   Naga lady Muszelka, nagi ser Banan, naga Laurencja i nagi Gabriel biegali radośnie po ogródku, a pani Ophelia ja też tej kurwy nienawidzę zapewne zadzwoniłaby na policję, gdyby małpy nie wyrwały jej torebki i nie uprowadziły psa.
   Gumolit był do wymiany.
 

2 komentarze: